Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

kamień chleba
podałaś mi tak lekko jak ptaki
przewhisky przetrwałem niepewność
wątpliwości wpatrzona w wodospad
niczym wodogrzmot
zdrowsza o szum
wyuzdałaś mgliście bać się czy nie

sam już nie wiem
ten scenariusz martwą ciszą
przebłysk kuszenia i zima za pasem
kamień chleba podarty na wiosnę
strzępy nie wiem
odczep się tylko nie ode mnie

krwawisz obficie
kocham to
ale mam kłopoty z krzepliwością
serwuję poezję zamiast prozy
po to tylko
aby gniew to nie tylko ...

Opublikowano

Postaram się nie być okrutna, skomentuję ten wiersz tak od siebie, licząc na komentarz wzajemny, nie ukrywam, lubię komentarze.
Wiem, że jako autor, cenisz sobie swoją poezję, jak i swoje spojrzenie na świat, więc po prawdzie pod twoimi tekstami strach jest napisać cokolwiek. Wiem, że zaprzeczysz, co więcej, przyjdą inni, którzy też zaprzeczą i wymyślą na temat mojego niewychowania niestworzone rzeczy. Co do mnie - uważam, że nie odebrać żadnego wychowania jest sto razy lepsze niż odebrać złe wychowanie. Może przynajmniej w tym punkcie będzie zgoda.

Więc - kamień chleba - podmiot wiersza czuje się skrzywdzony, czyje się ofiarą
opowiada o strachu, który czuje
Przy czym nie widzi, że druga strona - woda, która nie szumi - skrzywdzona najprawdopodobniej, lub zrzucona skądś - wodogrzmoty
Woda powinna szumieć, szumi i rzeka i morze - woda w kranie i w czajniku, woda bez szumu nie istnieje, to zdaje się podmiotowemu podmiotowi umykać.

Być może dlatego że wciąż marzy o kusicielce lub kusicielu, wężu? Kogoś na kogo będzie mógł zrzucić to, co mu będzie ciążyć, a boi się ciężaru

Podarty chleb - chyba z papieru

Człowiek wewnętrznie sprzeczny - nie wiedzący czego chce, czy tego co uważa że jest dla niego dobre, czy tego co lepsze. Lubi ranić, żeby sprawdzać czy jeszcze nie wyszedł z wprawy, nie czułby się bezpiecznie na świecie ze świadomością, że zapomniał jak się to robi.
Nie potrafi kochać, nie czując jednocześnie złości, ale nie wie czy w drugą stronę też to działa, czyli czy wtedy gdy czuje złość - kocha czy nie.

Możesz potraktować mój komentarz z przymrużeniem oka, P

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Migrena zakończenie mega! tak
    • Witam - tak bywa w życiu - ale to mija -                                                                        Pzdr.serdecznie.
    • Mieli po dziewiętnaście lat i zero pytań. Ich ciała świeciły jak płonące ikony, nadzy prorocy w jeansowych kurtkach, wnukowie Dionizosa, którzy zapomnieli, że śmierć istnieje. Wyjechali – na wschód snu, na południe ciała, na zachód rozsądku, na północ wszystkiego, co można rozebrać z logiki. Motel był ich świątynią, moskitiera – niebem, które drżało pod ich oddechem. Miłość? Miłość była psem bez smyczy, kąsała ich za kostki, przewracała na trawie, śmiała się z ich jęków. Ale czasem nie była psem. Była kaskadą ognistych kruków wypuszczoną z klatki mostu mózgowego. Była zębami wbitymi w noc. Jej włosy – czarne wodorosty dryfujące w jego łonie. Na jego ramieniu – blizna, pamięć innej burzy. Jej uda pachniały mandragorą, jego plecy niosły ślady świętej wojny. Ich języki znały alfabet szaleństwa. Ich pot był ewangelią wypisaną na prześcieradłach. Ich genitalia były ambasadorami innej rzeczywistości, gdzie nie istnieją granice, gdzie Bóg trzyma się za głowę i mówi: ja tego nie stworzyłem. Ich dusze wyskakiwały przez okno jak ćmy wprost w ogień – i wracały. Zawsze wracały, rozświetlone. Każdy pocałunek – jak łyk z kielicha napełnionego LSD. Każda noc – jak przyjęcie u proroków, gdzie Jezus grał na basie, a Kali tańczyła na stole, i wszyscy krzyczeli: kochajcie się teraz, teraz, TERAZ! bo jutro to tylko fatamorgana dla głupców. Nie było ich. A potem cisza – tylko ich oddechy, jak fale na brzegu zapomnianego morza, gdzie świat na moment przestał istnieć. Nie było ich. Była tylko miłość, która miała skórę jak alabaster i zęby z pereł. Był tylko seks, który szarpał jak rockowa gitara w rękach anioła. Było tylko ciało, które płonęło i nie chciało gaśnięcia. Pili siebie jak wino bez dna. Palili siebie jak święte zioła Majów. Wciągali się nawzajem jak kreskę z lustra. Każdy orgazm był wejściem do świątyni, gdzie kapłani krzyczeli: Jeszcze! Jeszcze! To jest życie! A potem jeszcze raz – jak koniec kalendarza Majów. Byli młodzi, i to znaczyło: nieśmiertelni. Byli bezgłowymi końmi pędzącymi przez trumnę zachodu słońca. Byli gorączką. Ich dusze wyskakiwały przez okno jak ćmy wprost w ogień – i wracały. Zawsze wracały, rozświetlone. Lecz w każdym powrocie, cień drobny drżał, jakby szeptem jutra czas ich nękał. Kochali się tak, jakby świat miał się skończyć jutro, a może już się skończył, i oni byli ostatnimi, którzy jeszcze pamiętają smak miłości zrobionej z dymu i krwi. Ich serca były granatami. Ich dusze – tłukły się o siebie jak dwa kryształy w wódce. Za oknem liście drżały w bladym świetle, jakby chciały zapamiętać ich imiona, zanim wiatr poniesie je w niepamięć. Ich wspomnienia – nie do opowiedzenia nikomu, bo nie ma języka, który wytrzyma taką intensywność. Wakacje były snem, który przekroczył sny. Były jedynym miejscem, gdzie Bóg i Diabeł zgodzili się na toast. Oni – dzieci światła, dzieci nocy, dzieci, które pożarły czas i nie umarły od tego. Jeśli ktoś pyta, kim byli – byli ewangelią spisaną spermą i łzami. I gdy noc gasła, ich spojrzenia się spotkały, ciche, jak dwa ptaki na gałęzi, co wiedzą, że świt jest blisko, a lot daleki. I w ciszy nocy, gdy wiatr ustawał, słychać było tylko szelest traw, a świat na zewnątrz, daleki i obcy, czekał na powrót, którego nie chcieli. Byli ogniem w płucach. Byli czymś, co się zdarza tylko raz. I zostaje na zawsze. Jak tatuaż pod skórą duszy.          
    • łzy raczej nie kłamią uśmiech nie krwawi zaś droga  donikąd gdzieś prowadzi ból to niewiadoma   krok zawsze krokiem horyzont czasem boli tak samo jak myśli które w głowie się panoszą   kłamstwo  śmierdzi kalendarz to prawda śmierć to szczerość człowiek to moment wszechświata 
    • @Dagna tym się nie stresuj. Dobry psychiatra wyprowadzi cię z tego. Jeżeli nie.......to już Tworki. Bay, bay.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...