Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Skoro tylko rąbek słońca ukazał się na skraju nieba, O. jak zwykle wybrał się z Wielgusem na spacer. Godziny świtu zawsze były dla niego czasem najprzyjemniejszym. Wszystko wówczas zaczynało się od nowa, by przez resztę dnia ulec pośpiesznemu rozkładowi. Słońce wspinało się cierpliwie po niebie, puste przestrzenie zapraszały w odwiedziny. Chciało się żyć!
O. nie wyobrażał sobie milszej pory dnia. Nienawidził dzikich tłumów, brnących po kolana w błocie codziennych obowiązków, nie znosił hałasu wywoływanego przez środki komunikacji ani zgiełku oszalałego miasta, który wybuchał około ósmej rano i zanikał gdzieś koło szóstej wieczorem. Bladym świtem wyludniony park był najpiękniejszym miejscem na ziemi. I to bez względu na porę roku.
Zadowolony O. spuścił Wielgusa ze smyczy. Zwierzak natychmiast pomknął na złamanie karku. Biegał od pnia do pnia, unosił tylnią łapę i znaczył teren, a kiedy skończył, jął tarzać się w puszystym śniegu. O. kroczył wolno z założonymi do tyłu rękami, obserwując intensywnie przebarwiające się niebo. Wkrótce nastał dzień i wszystko, co przez całą noc ukrywało się pod osłoną ciemności, na nowo stało się widzialne. Proces ten skojarzył się O. z utrwalaniem obrazu na papierze fotograficznym, kiedy to kształty wpierw majaczą, by powoli nabrać ostrych konturów i stać się pełnowartościowym odbiciem świata rzeczywistego. Tak go to odkrycie zafascynowało, że nie zauważył jak Wielgus wbiega za zardzewiałe wrota śmietnika. Stracił go z oczu i dalej majestatycznie kroczył w stronę pęczniejącej bryły słońca.
W pewnej chwili wyrwała go z zadumy truchtająca kobieta w zapiętym po szyję sportowym kombinezonie. Dyszała ciężko, zaś z jej wpół uchylonych ust buchała para. Zwolniła nieco na jego widok i uśmiechnęła się przyjaźnie.
- Ładny mamy dzień, prawda?
O. wzruszył ramionami i wyminął ją, jakby była pniem drzewa albo znakiem drogowym. Nie cierpiał banałów, które ludzie zwykli prawić sobie przy okazji przypadkowych spotkań. Nie znając się, nie mając sobie absolutnie nic sensownego do powiedzenia, poczuwali się do obowiązku, by otwierać usta i zawracać komuś głowę czczą gadaniną. Dzień, istotnie był ładny. Tylko po co to powtarzać?
Zagniewany O. zauważył wreszcie nieobecność Wielgusa. Gwizdnął raz i drugi, po czym zawołał go po imieniu, ale pies wyraźnie go ignorował. Zirytowany jeszcze bardziej O. przetrząsnął okoliczne krzaki. Wtedy usłyszał chaotyczne drapanie i pobiegł w stronę śmietnika. Wielgus grzebał w ziemi pod porzuconym przez kogoś łóżkiem pełnym pogiętych, objętych korozją sprężyn, na których leżał stos starych książek i czasopism.
- Wielgus! Do nogi! Do nogi!!!
Pies nic sobie nie robiąc z jego nawoływań, wsunął się głębiej i pilnie coś obwąchiwał. Kiedy w końcu wydostał się spod łóżka, miał w pysku dziwny przedmiot - ni to piłkę, ni to dziecięcego bączka. Rzucił się biegiem w kierunku parku, gdzie porzucił przedmiot na śniegu i popychał go pyskiem, niczym hokejowy krążek. O. zerknął ku porzuconym książkom. Były to zarówno dzieła literackie, jak i naukowe, ale czas odcisnął piętno nie tylko na ich wyglądzie - treść i zawartość merytoryczna również uległy sporej dewaluacji. O. znał je, bo kiedyś żywo interesował się postępem nauki i kultury. Z biegiem lat jednak coraz bardziej nużyły go próby przejrzenia istoty świata i jego symbolicznych upostaciowień. Wiedział tyle, ile potrzebował. Wzruszywszy pogardliwie ramionami, ruszył ku tarmoszącemu swoje znalezisko Wielgusowi. Pies spojrzał na niego nadzieją.
O. pobieżnie obejrzał znalezisko i stwierdził, że to coś w rodzaju dziwnej, zniszczonej piłki. Nie zastanawiając się wiele, podniósł ją i z rozmachem cisnął między drzewa. Wielgus natychmiast podjął grę. Z radosnym poszczekiwaniem rzucił się po przedmiot i po chwili przyniósł go w pysku. O. pogłaskał go i powtórzył manewr, tylko użył większej siły. Pies był szybszy. Dopadł piłkę, zanim szerokim łukiem zdążyła wylądować obok krzaków jałowca.
- No, dość już tego dobrego - pouczył go zasapany O. - Nie mam tyle lat, co ty...
Wielgus przyglądał mu się, przekrzywiając nieco łeb. Wypuścił piłkę z pyska, lecz ona, zamiast potoczyć się, stanęła na jednej ze swoich wypukłości, których O. dotychczas nie zauważył. To zjawisko go zaciekawiło. Przykucnął nad piłką i przyjrzał się jej dokładniej. Widząc fałdy, zwoje i inne organiczne struktury omal nie zemdlał. Na śniegu leżał zmarznięty na kość ludzki mózg.
O. spojrzał na Wielgusa półprzytomnym wzrokiem. Niczego nie rozumiejący pies, pomachał ogonem z nadzieją na dalsze igraszki.
- Ty głupi zwierzaku! - syknął przerażony O. i jął otrzepywać, jak mu się zdawało, skażone rękawice.
Rozejrzał się ukradkiem, czy nikt nie widzi i jął kopać mózg z powrotem w stronę śmietnika. Wielgus pomknął za toczącym się przedmiotem, ale wysoki krzyk O. natychmiast osadził go w miejscu. Ogłupiały pies wbił w niego pełne wyrzutu spojrzenie i nerwowo dreptał w miejscu. O. tymczasem wyszedł całkiem niezły strzał. Uderzony wewnętrzną stroną buta mózg, piłkarskim rogalem ominął drzewo i potoczył się jeszcze kilka metrów, oddalając się nieco od miejsca przeznaczenia. O. podbiegł do niego i poprawił jego kurs lewą nogą. Teraz wystarczało centralnie wstrzelić go przez wrota śmietnika i czym prędzej zniknąć. Zdenerwowany O. tak nieudolnie trafił, że mózg odbił się od słupka i zaległ u wejścia. W ostatnie kopnięcie O. włożył więc wszystkie siły, posyłając mózg daleko poza wypełnione śmieciami kontenery.
Zasapany, ale szczęśliwy wrócił do zdezorientowanego Wielgusa. Pośpiesznie zapiął mu smycz i pociągnął psa do domu. Uchylając drzwi klatki schodowej, obrócił się raz jeszcze. W opustoszałym parku nie było nikogo. Nikt nie mógł widzieć jego dziecinnej zabawy w piłkę. Uspokojony puścił skrzydło drzwi, które samoistnie wróciło na swoje miejsce.

Opublikowano

Z początku miałem wrażenie, że już wiem o co chodzi, później skutecznie je uśpiłeś odsuwając wszelkie podejrzenia od nitopiłki. W moim odczuciu nieco (pół oczka) słabsze od pozostałych Twoich serwów. Czyli wciąż dobre :)
Jeśli można klasycznie-kosmetycznie: lepiej powiedzieć "nie wyobrażał sobie milszej pory dnia" niż "bardziej miłej", chyba że to ma znaczenie dla całości... No i jeszcze pytanie co takiego byłem przedmiotem wyostrzania ;)? "powierze wyostrzało" - samo siebie, smak, apetyt?

z apetytem,
K.-F.

Opublikowano

Nie bądź taki skromny, deklarowałeś się jako zapalony kibic nie raz i nie dwa :) czytając tekst miałem wrażenie, że nie zaszkodziłoby, gdybyś to rozwinął - znając Twoje pióro wyszłaby nawet z tak prostego (nie pogniewasz się za "banalnego"?) początku nielicha historia. Czy to świeży płód czy już odstały?

PS. Pesymfonia czyta się doskonale na zajęciach :D

Opublikowano

odstały. poradz cos na private, bo może da się wycisnąć :) fajnie, że się tomik czyta, choć trudno uwierzyć... a swoją drogą już któryś raz moja zatęchła metefora nie trafia. ino chciałem sygnała dać, że mózg dziś to na śmietniku... :(

Opublikowano

Panie Konradzie, skoro prywatne ostrzeżenie nie pomogło, to ponawiam je na forum oraz usuwam Pańskie wypowiedzi nie dotyczące opowiadania.
Proszę odsunąć się od granicy po której Pan stąpa, bo się pożegnamy na jakiś czas. To jest ostatni Pański komentarz odnoszący się do autora a nie utworu. Nie życzę sobie więcej takich prywatnych rozgrywek na tym forum. Tego typu sprawy proszę sobie załatwiać inną drogą.
Mam nadzieję, że teraz wyraziłam się jaśniej.

Panie Leszku, Pana ostatnie komentarze usuwam również.

Ewelina Tarkowska

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Dagna dziękuję Dagna.
    • Kocham Cię, bo tylko Ty szeptem słów malujesz świat. Kocham Cię, bo tylko Ty jesteś pieśnią, której nikt nie nuci. Kocham Cię, aż stopnieją ostatnie granice jaźni, gdzie pragnienia, niczym mgła o świcie, bezpowrotnie w Tobie nikną. Bo nigdy już nie odnajdę takiej konstelacji, co rozświetla ciemność i z gwiazd wykuwa nowy sens istnienia. Nikt inny nie tka słów w ten świetlisty gobelin, jak Ty, jesteś echem wieczności, nieuchwytnym dla dłoni, lecz sercem dotykanym. Twoja obecność wskrzesza uśpione oceany, a cicha bliskość gasi wrzące piaski istnienia. Będę Cię kochać, póki ten kruchy atom miłości wciąż drży, nim zblednie obraz, co w sercu, jak wieczny brylant lśni – ten nierealny, a jednak mój cały wszechświat. To TY.
    • @Alicja_Wysocka Widzisz, podoba mi się Twój tekst. Ja tylko mam zastrzeżonko do tej gry w jednorożce, wilki, psy i dziki. W świecie mocno symbolicznym te symbole mnie nie do końca przekonują. A jestem właśnie po filmie gdzie akcentowano jakoś mocniej figurę jednorożca. O bycie dzikiem byłem posądzany z 5 razy już nawet. Przez kogoś, prawdopodobnie przynajmniej, kogo można by sformatyzować słowem pies. Ale z tym się nieco kłócę po prostu. Człowiek to ani jednorożec i w sumie dużo gorszy od tych wspaniałych zwierząt czyli wilków, psów i dzików. Nawet jak ma kota nie jest kotem :) To tak w skrócie :)
    • @Leszczym, dzięki Michale, tutaj się zamelinowałam, bo taki dawny obrazek, trochę śmieszny, ale ma swój morał. Może komuś się przyda. Tato zapracowany, a tu ciekawskie dziecko zawraca głowę. Zamiast powiedzieć - Nie mam czasu, nie przeszkadzaj, to odpowiada jakąś zagadką, jakie drzwi? Jak to, to da się takie zrobić?  
    • Historia prawdziwa Mieszkałem wtedy w małym miasteczku w południowo-wschodniej części Polski. Prowadziłem tam lekcje fizyki w liceum oraz — z powodu przewlekłej choroby jednej z koleżanek — często także lekcje geografii. Moja młoda żona Kaśka, radczyni prawna w warszawskiej firmie polonijnej, oddawała się uciechom życia z jej zamożnym, zagranicznym właścicielem. Jej bezwzględny upór w podtrzymywaniu tego romansu stał się gorzkim splotem, który wyrwał mnie z korzeniami i pchnął w objęcia tego niewielkiego miasteczka na krańcach Polski. Poznałem tam i zaprzyjaźniłem się z miejscowym proboszczem. Wiele wieczorów spędziliśmy razem, grając w szachy i gawędząc. Ksiądz opowiedział mi pewną historię. Powtarzam ją teraz po raz pierwszy. Historia Porębów W jednej z zapomnianych przez czas i ludzi wiosek tamtego regionu znajdowało się gospodarstwo rodziny Porębów. Drewniany dom o wypłowiałych ścianach przylegał do ciemnego lasu, który zdawał się pochłaniać światło i dźwięk. W tym miejscu czas płynął inaczej — ciężej, głębiej, jakby w rytmie oddechu czegoś, co spało pod ziemią. Coś, co pamiętało czasy, zanim pojawił się język, zanim narodziła się modlitwa. Miejscowi mawiali, że „tam ziemia ma głos, ale nie mówi do ludzi”. Rodzina Porębów była wielopokoleniowa i składała się z siedmiu osób: Bronisław Poręba, prostoduszny rolnik o ciężkim spojrzeniu i powolnych ruchach, jego żona Antonina — kobieta o surowej twarzy i silnym charakterze, którą sąsiedzi nazywali "twardą jak skała". Jej ojciec, dziadek Błażej, stary, niemal ślepy, ale zawsze poruszający się z dziwną pewnością, twierdził, że potrafi rozpoznawać duchy po zapachu. Była też siostra Bronisława — Aniela, nieco zdziwaczała kobieta, która co noc układała kamienie wokół przybudówki w geometryczne wzory, mówiąc, że to "dla ochrony". Dzieci — trójka, w podobnym wieku — były osobliwe. Starszy syn, Marek, mówił mało, lecz często rysował dziwaczne symbole patykiem w ziemi. Młodszy, Janek, miał sny, o których bał się mówić, ale czasem budził się z krzykiem, mówiąc, że "coś przyszło przez las". Córka, Hela, zdawała się słyszeć głosy w ścianach — z początku myślano, że to dziecięca wyobraźnia, ale z czasem zaczęła się ich bać do tego stopnia, że przestawała mówić na całe dni. Dom Porębów był pełen rytuałów — co rano zakopywano garść soli na progu, okna smarowano czosnkiem, a lustra odwracano do ścian — nie z przesądu, lecz ze strachu, że odbiją coś, czego nie da się już zapomnieć. W piwnicy, zamkniętej na trzy zamki, podobno trzymano "stare rzeczy po pradziadku" — nikt z sąsiadów nie wiedział, co to znaczy. Ale Aniela szeptała kiedyś: "To nie rzeczy, to dowody... że oni tu byli wcześniej niż my..." Późną wiosną 1993 roku, wczesnym popołudniem, przy bezchmurnym niebie, sąsiedzi Porębów zostali przestraszeni widokiem krwistoczerwonej piramidy chmur, odwróconej spodem do góry, wysokiej może na dwa kilometry, ze stożkiem wychodzącym jakby z domu Porębów. Zjawiło się to nagle i było nienaturalnie wyraźne — nie przypominało chmury, ale strukturę, geometryczną i pełną migotliwego  światła. Dwójka sąsiadów, ogarnięta paniką, rzuciła się na rowery i pomknęła do wsi po straż pożarną. Inni, sztywniejąc z trwogi, ruszyli pieszo w stronę gospodarstwa, jakby hipnotycznie przyciągani przez to zjawisko. Im bliżej byli, tym większe ogarniało ich zdumienie . Olbrzymia piramida, tak krwisto-czerwona i groźna z daleka, rozpłynęła się w nicość – z podwórka Porębów nie było po niej śladu. Zastali gospodarzy w domu, spokojnych, ale nienaturalnie milczących. Dzieci siedziały nieruchomo, wpatrując się w jedno miejsce. Strażacy, którzy nadjechali chwilę później, rozproszyli się po obejściu. Wszyscy milczeli. W powietrzu wisiała ciężka cisza, przetykana jakby przeciągłym, gardłowym szmerem, którego źródła nikt nie mógł zlokalizować. Tylko dziadek Błażej powtarzał: "Już wstało... Już wstało..." Ci, którzy mieli odwagę obserwować zjawisko z daleka, mówili potem o tym, jak przez dwie godziny piramida kurczyła się i bledła, aż znikła. Ale ten dźwięk... nie dźwięk raczej szmer, nikt nie potrafił go opisać. Nie był głośny, a jednak niósł się daleko, wchodził w kości, drażnił zmysły. Seria tragedii Nie minęły nawet dwa dni jak siostra Poręby, Aniela, wyprowadzała rano krowy na pastwisko. Zatrzymała się przy furtce. W ziemi tkwił drewniany kołek, jakby stary znak graniczny. Gdy schyliła się, by go wyciągnąć, krowa — zazwyczaj łagodna — pchnęła ją z niespotykaną siłą. Uderzyła głową w słup. Poręba znalazł ją chwilę później — martwą. Oczy miała szeroko otwarte. W dniu pogrzebu ciotki, czternastoletni Marek wracał rowerem do domu. Przy starym drewnianym mostku rower zahaczył o wystającą deskę — tak uznała policja. Ale to, co znaleziono, było inne: ciało chłopca w wodzie, ręce rozsunięte, oczy przerażone, a zakupy wokół jakby rozsypane w panice. Tydzień później dziadek Błażej rąbał drewno. Pies zawył przeraźliwie. Młodszy syn, Janek, wyskoczył z chałupy... i znalazł dziadka martwego. Twarz miał wykrzywioną w grymasie, którego nie dało się opisać słowami — jakby ostatni raz zobaczył coś nienazwanego. Policja i różnego rodzaju urzędnicy pojawili się we wsi. Porębowie, coraz bardziej milczący, postanowili wywieźć dzieci do dalekiej rodziny w sąsiedniej wsi. Na skrzyżowaniu z asfaltową drogą furmankę potrącił mleczarski beczkowóz. Nie zatrzymał się. Zginęły dzieci i koń. Matka zemdlała. Poręba przestał mówić. Wzrok miał pusty, jakby coś w nim umarło. Teren otoczyła policja. Przyleciał nawet wojskowy helikopter. Pogrzeb dzieci odbył się nocą. Tylko ksiądz, prokurator, policja i kilku urzędników. Ludzie z wioski zaczęli omijać dom szerokim łukiem. Miesiąc później znaleziono martwą Antoninę. Zasztyletowana. Na ścianie domu ktoś paznokciami wyrył coś przypominającego znak sprzed lat — geometryczny, surowy, niepojęty. Cztery dni później robotnicy leśni natknęli się na ciało Poręby. Wisiał na potężnym dębie, splątany w gałęziach w sposób niewytłumaczalny. Prokuratura zaklasyfikowała tę śmierć jako samobójstwo. W marcu 1994 roku całe gospodarstwo zrównano z ziemią. Drewniane budynki spalono. W kwietniu mieszkańcy wsi postawili z rzecznych kamieni kapliczkę i drewniany krzyż. Wydawało się, że ziemia domagała się tego aktu. Ksiądz, który mi to opowiedział, uczestniczył w tym obrzędzie jako młody wikary. Echo przeszłości Wikary został później wysłany na misję do Senegalu. Po sześciu latach wrócił i został proboszczem w miasteczku L. Tam  się spotkaliśmy. Zmarł kilka lat później. Zawiadomiony telegraficznie byłem na jego pogrzebie. Minęły lata. Z nową żoną jechałem któregoś lata do Arłamowa. Skręciłem do wsi znanej mi z tej historii. Rolnik wskazał mi drogę. Sam poszedłem, przez kwieciste łąki, do miejsca dawnego gospodarstwa. Wokół wszystko było zielone i żywe, ale samo miejsce — szare, jałowe, jakby martwe. Spruchniały krzyż. Puste podwórze. Wszedłem tam. I wtedy poczułem to znowu — przeszywające drętwienie, paniczny lęk, który nie miał źródła. Stałem tam sparaliżowany, jakby coś mnie obserwowało spod ziemi. Już miałem uciekać, kiedy zauważyłem między kamieniami coś błyszczącego. Mały, ciemny, idealnie gładki kamień — jakby szkło, jakby zastygła kropla krwi. Schyliłem się, nie wiedząc czemu. Podniosłem go. Nie ważył prawie nic. Ale kiedy go dotknąłem, poczułem jakby odległe, pulsujące mrowienie — i szmer. Ten sam szmer, który kiedyś słyszał cały świat wsi. Nie pokazałem go żonie. Powiedziałem tylko, że źle się poczułem. Ale kamień mam do dziś. Trzymam go w szufladzie biurka, zawinięty w folię spożywczą. Kilka lat później, pod wapienną skałą w Jerzmanowicach, doznałem tego samego uczucia. Drętwienie. Nienaturalny strach. Nie wiem, co to było. Inny czas, inne miejsce, inne okoliczności historyczne a jednak... Wiem tylko jedno: pewnego razu, w cichej, przesyconej starym kurzem bibliotece seminaryjnej w Przemyślu, szukałem potwierdzenia tej historii, choć sam nie wiedziałem, czego szukam. I oto, w jednym z zapomnianych, opieczętowanych tomów, na pożółkłej stronicy, natrafiłem na zdanie zapisane po łacinie. W przypisie, ręką kogoś, kto musiał znać niepojętą grozę, widniało tłumaczenie: „Non sunt mala quaedam loca. Esuriunt.” „Niektóre miejsca nie są złe. One są spragnione.” Wtedy uderzyła mnie lodowata prawda. To miejsce nie było przeklęte, ani nawiedzone,  nie było też opętane żadnym duchem. Ono po prostu ssało. Wysysało życie. I wciąż, wciąż może być nienasycone. Nigdy tam nie wróciłem. Ale do dzisiaj pozostał we mnie niepojęty szmer niepokoju. Najsilniejszy gdy próbuję zasnąć. Echo tamtych wspomnień. Jedyne dokumenty jakie w tej sprawie uzyskałem to dokumeny amerykańskiego Federalnego Biura Śledczego zamieszczone na stronach The Vault. Niestety z powodu blokad w upublicznianiu znaków USA jak pieczęcie FBI nie jestem w stanie wkleić tutaj oryginalnych skanów graficznych dokumentów FBI dotyczących sprawy wyżej opisanej. ZAŁĄCZNIK: Notatka Służbowa FBI – National Center for the Analysis of Violent Crime (NCAVC) > NCAVC – Internal Report 5488SD-9PK KLASYFIKACJA: TAJNE / Declassified 2019, ref. NCAVC 167/2019 Dostęp: The Vault / Federal Bureau of Investigation Data sporządzenia: Maj 2008 Autor raportu: SA M. R. Jeffries Referencje operacyjne: Case File P-93/PL 1. Nazwa obiektu: P-93/PL („Poręba Estate”) – lokalizacja w powiecie bieszczadzkim, Polska. 2. Współrzędne geograficzne: 49.745°N, 22.591°E 3. Opis zdarzenia: Na przełomie lat 1993–1994 zarejestrowano ciąg niepowiązanych z pozoru zdarzeń: zjawiska świetlne o charakterze geometrycznym, anomalie atmosferyczne, nagłe zgony, zaburzenia poznawcze i zanik funkcji werbalnych u świadków. Zgłoszenie przesłane przez konsulat USA w Warszawie (notatka konsularna no 533/07 z dn. 04.12.2007) po analizie korespondencji lokalnej parafii oraz raportów polskiej policji wojewódzkiej. 4. Obserwacje potwierdzone w toku analizy porównawczej: Obiekt wykazuje cechy wspólne z następującymi incydentami: Red River, TX (1977), Carbon County, MT (1953), Franklin County, OH (1965), Atitlán, GT (1986), Avellino, IT (1990). 5. Zidentyfikowane cechy anomalii (występowanie ≥3 przypadków): deformacje lokalnego pola elektromagnetycznego, zjawiska świetlne o strukturze geometrycznej (odwrócone formacje piramidalne), występowanie tzw. sensorycznego zakłócenia ciągłości (ang. Temporal Sensory Disruption), objawy rozkojarzenia poznawczego (ang. Cognitive Splintering) wśród obserwatorów, stała obecność zjawiska dźwiękowego nienależącego do znanych źródeł (low-frequency internal resonance / "the hum"), występowanie lokalnych zgonów bez jasnej przyczyny (analogia z przypadkami „Cluster Death Events”). 6. Hipoteza robocza (NCAVC/CRU): Obszar może stanowić lokalny punkt styku z niezidentyfikowanym zjawiskiem o charakterze parasensorycznym. Obiekt wykazuje cechy pasożytnicze względem organizmów biologicznych – interpretowane jako absorpcja bądź interferencja z procesami życiowymi. 7. Dodatkowe ustalenia: W relacjach świadków powtarza się wzmianka o „szmerze” (the hum) – jednostajnym, trudnym do zlokalizowania zjawisku audialnym, które trwało od 30 minut do kilku godzin, często współwystępujące z zaburzeniami orientacji przestrzennej. 8. Rekomendacje: brak prób rekultywacji terenu, zakaz działalności cywilnej w promieniu 500 m od współrzędnych głównych, obserwacja pasywna (ang. passive monitoring only), brak kontaktu bezpośredniego z rezyduami architektonicznymi, zakaz prowadzenia działań naukowych bez zgody CRU (Critical Response Unit).
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...