Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki
Wesprzyj Polski Portal Literacki i wyłącz reklamy

Znajdź zawartość

Wyświetlanie wyników dla tagów 'miłosć' .

  • Wyszukaj za pomocą tagów

    Wpisz tagi, oddzielając je przecinkami.
  • Wyszukaj przy użyciu nazwy użytkownika

Typ zawartości


Forum

  • Wiersze debiutanckie
    • Wiersze gotowe
    • Warsztat - gdy utwór nie całkiem gotowy
  • Wiersze debiutanckie - inne
    • Fraszki i miniatury poetyckie
    • Limeryki
    • Palindromy
    • Satyra
    • Poezja śpiewana
    • Zabawy
  • Proza
    • Proza - opowiadania i nie tylko
    • Warsztat dla prozy
  • Konkursy
    • Konkursy literackie
  • Fora dyskusyjne
    • Hydepark
    • Forum dyskusyjne - ogólne
    • Forum dyskusyjne o poezja.org
  • Różne

Szukaj wyników w...

Znajdź wyniki, które zawierają...


Data utworzenia

  • Od tej daty

    Do tej daty


Ostatnia aktualizacja

  • Od tej daty

    Do tej daty


Filtruj po ilości...

Dołączył

  • Od tej daty

    Do tej daty


Grupa podstawowa


  1. Kochanek: Utopmy się Swymi oczami Nim zetnie je zgubna temperatura Udławmy się swymi ustami Nim pomni je tylko sucha ta skóra Zatrujmy się swymi ciałami Nim trawić je będzie matka natura Kochanka: Nie martwmy się Bóg wszakże z nami Jest wszechmogący, musi coś wskó… dialog się kończy; dymu unosi się chmura
  2. Dziś się gwiazdy błyszczą na tafli jeziora Pod brzegową wierzbą siedzi Janka zmora Oczy tak jak węgle wyjęte z ogniska Lepki śluz mu kapie do jeziora z pyska Od lat już dziesięciu podczas pełni blasku Pojawia się ta postać na brzegowym piasku Skulona nad wodą kiwa się i gnije Astmatyczne chrapie potępieńczo wyje Złota była jesień przed dziesięciu laty Dzika Róża Ania w sukience od taty W białych tenisówkach wtedy przydreptała A przed wakacjami siebie obiecała Na brzegu po dzwonku tam się spotykali Długie przyszłe życie razem planowali Trochę inną teraz Dzika Róża była Po wakacjach w mieście chyba się zmieniła Nie pocałowała nawet nie dotknęła Jakoś dziwnie zimno tak się uśmiechnęła Nie usiadła wcale szybko powiedziała Że w tym wielkim mieście to kogoś poznała Uścisk suchość w gardle poczuł Janek wtedy I wyszeptał tylko "chciałbym Aniu żeby Też tak zaciśnięte było twoje gardło Przed momentem w którym każde z nas umarło" Od tej chwili wszystko poza czasem było W rękach z wierzby witki tak jakby się śniło Owinął witkami delikatną szyję I nie zauważył że Ania nie żyje Nikt nie wie jak długo opłakiwał zdradę Delikatnie tulił policzki jej blade I na pożegnanie chłodne ciałko ścisnął Puścił je na wodę na drzewie zawisnął Z wierzby tej skakano na główkę w przeszłości Teraz smutne drzewo nie ma żywych gości Odwiedziny tylko biednego demona Dzikiej Róży szuka nie wie gdzie jest ona.
  3. Piąty

    Buty

    Pozwól mi założyć ci buty Uklęknąć przed tobą w troskliwej pozie Z wielką starannością poprawić jęzor i cholewę Delikatnie ująć twoją stopę jedną ręką Zaś w drugiej trzymać twój bucik I tak jak matka składa dziecko w kołysce Tak i ja delikatnie wsuwam go na stopę Następnie ująć sznurowadła w obie dłonie Zaciągnąć supeł byle nie za mocno Ale na tyle by był warty zaufania Na końcu jeszcze dwa uszka Splatają się jak para kochanków Pociągnięte trzykrotnie by wyglądały schludnie Węzeł który zapewni Ci elegancję i bezpieczeństwo Ciężko jest wejść w twoje buty Pozwól więc że ci je założę Żeby chociaż tym prostym gestem ułatwić ci życie
  4. kwintesencja

    Brewerie

    W nieznaną wylewa się przestrzeń Ciąg dalszy, nieznany nam jeszcze Wykracza nad wielkie pytania Wyłaniać się lubi z kontekstu Zdań długich, pozornie bez sensu I zgłupieć mądremu pozwala Lecz dobrze pozostać w tej matni Tam człowiek w człowieku potrafi Tak długo, dobitnie się przejrzeć Rozwiązać niezbędne równania Ogarnąć umysłem arkana Aż pojmie, że lepiej nie wiedzieć
  5. Lato świetności ma już za sobą Nimb przygasł, tli się wśród mokrych włosów Wzdychając pisze (a wzdycha srogo) Ciska bluzgami po wylot grotu By przedziurawić niebieskim BIC’iem I poczuć mocniej to ciebie-niebie Na brzegu kartki pet przygasł, tli się Nucąc przemienił to niebie w siebie
  6. Umrę młodo to więcej niż pewne Nastrój wisielczy otchłanie bezdenne Męczą, wciągają więc dzisiaj beze mnie Spędzisz wieczór chociaż może i razem Bo twoja obecność leczy mą skazę Wpatrzony w ciebie jak w święty obrazek Jestem ciągle bo inaczej nie umiem Chodzę przy tobie i czuję się dumnie Wszystkie koszmary uciekają w próżnię Tylko ona ma klucz do mego serca Tylko ona wie co boli mnie i nęka Tylko ona i niech zostanie bez zmian Tylko ona wciąż trzyma mnie przy życiu Tylko ona nie usłyszy tych złych słów Tylko dla niej chce nieustannie być tu Nawet gdybym czuł się mały małoważny i stracony To odprawi rytuały by wypędzić złe demony Bliżej słońca dzisiaj bywam tak jak Ikar w pełnym świetle Od jej ciepła się rozpływam od jej blasku ciągle ślepnę
  7. -Mój ty skarbie weź się w karby Nóżka chodzi, gra muzyka Było sto lat, pierwszy toast Czas już trochę potańcować! -Ależ słońce czekaj chwilę, tylko utnę palce w stopie…
  8. kwintesencja

    Belladonna

    Ekspansja rozkwitu leniwie się płoży Przygnała w rewiry odległe dla wzroku Zbłąkane sylwetki, chcą koc swój położyć A zanim położyć - skosztować owoców Dwie siostry (tak zwykł się zaczynać ten dramat) Dla świata zgubione znalazły krzew jagód Dojrzałe, aż pękać próbują im w palcach Więc wzięły po jednej, jedynie dla smaku Po dwóch dla słodyczy a dziesięć na zapas Te większe najszczodrzej chce podać swej siostrze Lecz ta już zasnęła, uleciał z niej zapał Sprawdziła w atlasie - śmiertelnie trujące
  9. Płacze nad sobą, mój Drogi człowieku. Bo wiem, że nigdy nie będę tym, co serce by chciało. Zapłacz więc tak jak ja, Drogi przyjacielu, Bo odwagi nie mam tak jak tej na początku . Więc zbiorę to co pozostało, I zmarnuje ją na nieudolne rozwiązanie problemów . Stworzyły się przez mnie ale nie dla mnie. Stworzyły się przez mnie dla ciebie. Ale nie uważam, że to była moja wina, Bo Twoje myśli były w potrzebie. Teraz drżysz na mój widok, Drogi Człowieku, Chodż widziałeś to samo nie raz . Zadrżyj nad mną mój Drogi przyjacielu, Bo łaski nie zaznam, przed wybawieniem. Śmiałość się burzy jak olimp na górze, Poproszę teraz mamy by kochać mnie nauczyła. Kocham ciebie ale nie siebie . Kocham ciebie i nic więcej. Bo jak mam pokachać siebie ? Skoro jestem dla Ciebie w każdej potrzebie .
  10. kwintesencja

    Do spamu

    Wystarczy przywołać incipit Wersetów wewnętrznie rozdartych Strzelistych jak dachy bazylik Zatartych na kartach przed laty Wystarczy zabłądzić nad Tamtą Kopertą i dziełem przypadku Odemknąć, nadczytać i zamknąć Pochować Nadawcę w zanadrzu Powtarzać, że było przepadło Choć rozum odmiennie dyktuje Wpychają się zgłoski pod skórę I tak już w człowieku zostają
  11. kwintesencja

    Z czasem

    Pisząc zahaczam o hieroglif To stary wiersz, z tamtej epoki Gdzie lament, trud i brudu pełno Gdziem uprawiała beznadziejność Aż nadszedł kres tamtych wypocin Z czasem tak trzeba, po dobroci Gdy się wymiesza dzień z godziną Może zapomni Nam przeminąć
  12. Piszący kurczowo pochwyci Ogólnik by nadać mu kształtu Uładzi, zaprzeda się chwili Przekłamie - w najgorszym wypadku Fotograf podkrada momenty Ziewnięcia, igiełki obcasów Sylwetki rozmyte jak szepty Nadmierność pod szatą lub nagość Tam refleks, igranie skojarzeń Dym z fajki układa się w halo Pstrykają ziarniste pejzaże Wstrzymuje nas w biegu nim zwiędną Rośliny i ciała, płat ziemski Próbując przedłużyć doczesność W najlepszym wypadku uwieczni
  13. To był ostatni ciepły dzień Na drugi czekać nie ma sensu Bo też i czasu jakby mniej Gdy się ogląda od ćwierćwieku To samo miasto Puste uliczki, gdzie ten tłum (Od jutra ostro zakrapiany) Aż przykro patrzeć, ten sam brud Się o te same otrze ściany Przy wtórze wrzasku Ranek obnaży ślady burd (Kto miejscowemu nie wybaczy?) Trzeba wyjechać, wzbiera żółć Dobytek skrzętnie spakowany Ale nie warto
  14. kiedyś lubiłam listy pisać zatem napiszę dzisiaj do ciebie słowa w nim padną tradycyjne opowiesz mi jak jest w niebie drogi Jasiu synku kochany biegałbyś teraz roześmiany przyjaciół wielu byś miał jednak los inaczej chciał chociaż się nigdy nie urodziłeś w sercu wielką zasiałeś nadzieję w moim życiu dzień zajaśnieje i tym co mam się z tobą podzielę realnie wtedy myślałam o tobie szykując świat do twoich narodzin dziecięcą wyprawkę szykowałam w twoim pokoju do dzisiaj stoi życie ci jednak szansy nie dało nigdy się z tobą nie przywitałam nie wezmę nigdy cię w ramiona nie spojrzę w oczy ukochane nie ma cię teraz obok mnie jednak w duszy obecność czuję biegasz po łące kolorowej w krainie szczęścia podobnym tobie
  15. złoty kolczyk kołysze się w rytm uderzeń serca litery nie opisują tego za to my gdy kochamy stajemy się podpisem jego twórcy złożonym z niedbałą tkliwością starszego brata przyjrzałem mu się ostatnio ma urocze spojrzenie dziecka błękitne jasne i dalekie bardziej niżbym był w stanie chcieć złoty kolczyk kołysze się w rytm odpływu i przypływu morza zasypiam w jego fal ciepłym przytuleniu a litery dalej nie opisują tego a złoty kolczyk kołysze się a fale dalej uderzają o morza brzeg falujący
  16. Czuję się jak po drugiej stronie stołu Gdy rzucam tymi kłamstwami w twarz Jesienne liście, umysł płonie znowu Chowa się pod moimi warstwami fałsz Uciekałem przed problemami Co kryją się w mojej głowie Chowałem się za monetami Co żyją wciąż po złej stronie Pościg z nieoczekiwanym zwrotem wydarzeń Teraz one uciekają przede mną Czuję się jak na drugiej stronie medalu Nie pamiętam imienia żadnej z nich Jesienne liście, mam dłonie z metalu Chciałbym być tym, kim pragnę być Gonię za uśmiechem nawróconych dusz Zwalczając w kartce oddech przeszłości Tonę z echem niespełnionych snów Maczając palce w słodkiej wieczności Demony w głowie terapeutycznym złotem przeważę Przekonany, że prędko nie klękną Czuję się jak po długiej drodze A stoję w miejscu, łamiąc ich serca Taka gorzka prawda, której słodzę Jesienne liście trawią me przejścia
  17. Raz podniesie habra a czasem też bratka Lubi zbierać kwiaty ta piękna Agatka Wianuszek zielony skromnie zdobi skronie Mogłaby ta nimfa zasiąść i na tronie Lecz nie myśli o tym z zaświatów jej siła Kto ją zauważy temuż też mogiła Biega wieczorami w zwiewnej sukieneczce Przez zamglone łąki po wąskiej kładeczce Tam gdzie boso stąpi lilja wzejdzie zaraz A gdy już przebiegnie cichną ptaki naraz Bielutkie ramiona prawie świecą w mroku Pukle ciemnych włosów splecione w warkoczu Tak się stało w maju przed kilkoma laty Za późno przybyły silne ręce taty Gdy ją wydarł rzece duch uleciał w łąki Nie chciał do Światłości nie chciał znieść rozłąki Kowalskiego syna serce jej kochało A kiedy wyjechał to nie zapomniało I w rozpaczy w gniewie zawiodło Agatkę Po piaszczystym brzegu na nadrzeczną kładkę @goździkPodziękowania!
  18. graphics CC0 mezzosoprany skrajna fantazja zbliżeń mezzosoprany to bicze czas kwitnie utylitarnie i coraz sprytniej i coraz bliżej zauroczenia Carmen Don Jose to był tenor przymierza La Paloma habanera skrajna babska intryga zgryźliwych myśli za horyzontem kroku a ona tańczy w amoku dla: męska fabryka cygar samczy gen idzie Escamillo torreadorom pokój poniż się schyl głowę jesteś warstwą antrykotu bykiem jesteś wzdłuż mięśnia kręgosłupa po którym puści się zgrabna muza przypis: wiersz w charakterze sardonicznym; z bezą w operze.
  19. Onlubitrufle

    Zbudzić miłość

    Spadła z hukiem na ziemię, słona kropla rozpaczy. Serca w skalę nie zmienię, Ty chyba wiesz, co to znaczy. Drąży w kamieniach wstęgi, kiedy nikt inny jak ty. Nie ma nad nią potęgi, to nie wodospad, to łzy. Późno o mnie wspomniałeś, chodzę z kąta do kąta. Tęskniąc godziny całe, spójrz Kochanie, dziewiąta. Ile można w tęsknotach, gubić myśli na wietrze. Gdy dusza za duszą łka i pyta — Gdzie ty jesteś? Kiedyś budząc się z rana, czułam słońca promienie. Rzekłeś cicho. "Kochana, jestem, tego nie zmienię." Teraz pukam w twoje drzwi, dobrze wiem, że tam jesteś. No kto, kto tak długo śpi? Słońce obudź się wreszcie.
  20. Onlubitrufle

    Serce w sercu

    Jak zmieściłam serce w sercu, przecież większe jest niż moje. Owinięta w sieć miłości, w twoich drzwiach codziennie stoję. Pukam lekko nienachalnie, Chyba pchać się nie wypada. Twój wzrok na sobie czuję orzeźwiający jak kaskada. Gdy z uśmiechem mówisz " proszę" To powoli próg przekraczam. Nie chcę się spieszyć. Bo po co? Wiem, że wieczna przyszłość nasza. Czasem wiatr w duszy wieje, strach, że wszystko nam zabierze. Rozszalały, niespokojny, rozjuszone dzikie zwierzę. Więc spokojnie niech szaleje, spójrz mi tylko w oczy chwilę. On nic zabrać nam nie może, przy miłości to zefirek.
  21. „Boże spraw, żeby wszystkie moje dziewczyny były zdrowe i nigdy na siebie nie wpadły!” — dobrodziejstwo tego życzenia miałem docenić poniewczasie. Gdyby nie małe niedopatrzenie, wszystko poszłoby zgodnie z planem, jednak diabeł siedzi w detalu i to on w końcu decyduje o naszym losie. Pociągi wjeżdżały o tej samej porze. Pomachała mi ręką z okna w pierwszym wagonie i kiedy przeszedłem na koniec peronu, czekała tam na mnie. Miała na sobie białą bluzkę i brązową spódnicę, na ramieniu zwinięty żakiet, w ręku niedużą torbę z podręcznym bagażem. Przywitałem ją, chwyciłem za torbę i ruszyliśmy w kierunku wyjścia: ja przodem, ona pół kroku za mną, ściskając w ręku bukiet kwiatów, które dostała przed chwilą. Dobrze było zobaczyć jej stęsknione oczy, więc czemu akurat w tym momencie pomyślałem o tej drugiej, która według precyzyjnie opracowanego planu powinna witać wschód słońca trzysta kilometrów stąd? Myśl ta to był zły omen: stała z plecakiem na ramieniu przy przeciwnej krawędzi peronu. Uszczypnąłem się, nie chciała zniknąć. Widząc mnie, podskoczyła z radości i zaczęła biec w moim kierunku. Nagle stanęła jak wryta, a uśmiech momentalnie znikł jej z twarzy. Ta obok mnie zauważyła ją również i ich spojrzenia skrzyżowały się w powietrzu jak szpady. Stały tak przez chwilę, taksując się nawzajem wzrokiem, a potem spojrzały na mnie, cóż to wszystko znaczy? Usiłowałem szybko zebrać myśli, szukałem najgłupszej choćby wymówki, ale wciąż nie mogłem uwierzyć, że stoją tam blisko siebie, na tej samej stronie, chociaż są postaciami z różnych książek. Stan osłupienia długo mnie nie opuszczał, widziałem to w ich oczach. — Uhm… poznajcie się, to jest Róża… — Próbowałem odzyskać zimną krew. — A to Stokrotka — powiedziałem w zabawny nawet sposób, ale nikomu nie było do śmiechu. Stokrotka ściągnęła plecak i położyła go na peronie. Była nieco wyższa od tej drugiej, dość szczupła, włosy blond, upięte z tyłu czarną klamerką, oczy niebieskie, kolorem trochę podobne do moich. Miała ładną twarz, choć nigdy nie używała mocnego makijażu. Atrakcyjna, ale nie obnoszącą się tym przed światem. Ponadto bardzo wysportowana: na dwieście metrów mogła się uplasować w pierwszej trójce, na czterysta złoty medal murowany, w zespole uniwersyteckim oczywiście, bo na olimpiadę musiałaby jeszcze trochę potrenować. Róża była zupełnym przeciwieństwem: brązowe włosy, długie i proste, które czasem sobie kręciła, piwne oczy, duże i ciekawe świata. Kolor włosów znakomicie kontrastował z jasną karnacją. Ubierała się elegancko i gustownie, jakby przyjechała prosto z Paryża lub Mediolanu. Chodziła na lekcje baletu i znakomicie tańczyła. Do tego była małomówna, co uważałem za dużą zaletę. Widząc moje zaambarasowanie, uśmiechnęła się nieznacznie na znak, że doskonale rozumie jego powód. Tym pół-uśmiechem naprowadziła mnie na jedyne rozsądne rozwiązanie: udawać, że wszyscy znaleźliśmy się tutaj przypadkiem i powinniśmy to spotkanie traktować jako szczęśliwy zbieg okoliczności. — Wyjdźmy przed dworzec… Nie będziemy przecież tak wystawać na peronie — zaproponowałem, lecz w moim głosie nie było pewności siebie. — Wiesz, ja może jednak zaczekam na pierwszy powrotny pociąg do Szczecina — odcięła Stokrotka. — Następny pociąg podstawiają dopiero po południu. — Wolę stać tutaj cały dzień, niż być w twoim towarzystwie choćby minutę dłużej. Podniosła plecak, podeszła w kierunku najbliższej ławki i usiadła na niej, bokiem, żeby nie patrzeć na mnie. Mogłem się tego spodziewać. Na jej miejscu zareagowałbym tak samo. Było mi okropnie żal, że to uczucie, które miała dla mnie, stało się nagle siłą niszczącą. Przed oczami przesunęła mi się scena nad Jeziorem Głębokim: Leżeliśmy pośród wysokich traw, głaskanych delikatnie podmuchami wiatru. Przy brzegu fale kołysały kajak, w którym schowaliśmy ubranie. Trzymając się za ręce, patrzyliśmy na obłoki płynące lekko po niebie. Jej ciało miało zapach łanów pszenicy, brzemiennych, mokrych od deszczu. Nigdy przedtem, z żadną kobietą, nie było mi tak dobrze. Teraz wiedziałem, że ten dzień już nie powróci, jest wspomnieniem, jak pożółkła kartka papieru w pudełku z listami. Gdyby nie ta głupia pomyłka mielibyśmy przed sobą wiele takich dni, może nawet całe życie. Róża wciąż stała obok mnie. Poprosiłem aby usiadły razem, niech nie myślą, że biorę stronę którejś z nich. Sam przycupnąłem na krawędzi ławki. — Jaką miałaś… miałyście podróż? — zapytałem, żeby przerwać nieznośne milczenie. — Nie najgorszą — odpowiedziała Róża. Wydawało mi się, że lepiej znosi konfrontację. Zawsze wychodziła z założenia, że nie ma sensu się martwić, skoro i tak niczego to nie zmieni. — A ty? — zwróciłem się do Stokrotki. — Jakby kogoś to obchodziło. — Obchodzi mnie. — Tak? A to, jak ja teraz wyglądam, o tym nie pomyślałeś? Na to pytanie nie ma odpowiedzi. Gdybym był swoim obrońcą, wniósłbym natychmiastowy sprzeciw: Wysoki Sądzie, nie mogłem przewidzieć sytuacji, która nigdy nie powinna się wydarzyć. Na świadka powołuję diabła. — Nawet jeśli nie dziś, to i tak kiedyś bym się dowiedziała. Miała rację, dwa zero dla niej, ale obrywam w bańkę! — Jak długo się znacie? — zapytała Różę. Zostałem wyeliminowany z dalszej dyskusji. Nie pozostawało mi nic innego, tylko biernie się przysłuchiwać rozmowie. — Trzy lata. — Tak długo? — Nie mogła uwierzyć. — A wy? — Poznałam go trzynastego kwietnia, o godzinie dwudziestej osiemnaście… — mówiąc to wyjęła z plecaka cienki zeszyt i zajrzała na jedną z kartek. — Tak, nie pomyliłam się. Wyciągnęła z kieszeni długopis i zaczęła coś zapisywać. — Wynika z tego, że znamy się… przepraszam, znaliśmy się… cztery miesiące, dziewięć dni, czternaście godzin i trzydzieści sześć minut. Popatrzyła na mnie z ironicznym uśmiechem, jakbym był jej partnerem w konkurencji o puchar świata i zawalił wyścig kilka metrów przed metą. — Nie najgorszy wynik, co? Czemu one to robią? Mówią takie rzeczy, jakby szukały zemsty. Czemu nie chcą ocalić tego co piękne? Popatrzyłem na ten zeszyt, który wciąż trzymała w ręku, jakby zamierzała wrzucić go do kosza stojącego obok ławki. Jego istnienie odkryłem w drugim miesiącu naszej znajomości. Przyjechałem wczesnym rankiem, kiedy jeszcze spała. Nie chcąc jej zbudzić, ostrożnie rozpakowywałem torbę i wówczas zauważyłem zeszyt leżący na stoliku, przy głowie łóżka. Otworzyłem go, zacząłem czytać, a linijka po linijce ciekawość zamieniała się w przerażenie. Zapisywała w nim każdą chwilę spędzoną beze mnie, każdy szczegół, który mógł mnie przypominać, najintymniejsze zwierzenia, słowa jakich ja sam nigdy nie miałbym odwagi powiedzieć, cóż dopiero zapisać. Łechtało to moją próżność, jednocześnie zasiewało wątpliwość, czy ten brak równowagi pozwoli nam długo być ze sobą. — Nie wyrzucaj tego, proszę! — To mój pamiętnik, mogę zrobić z nim co zechcę. — Właśnie dlatego. To jest twoje życie, nie niszcz go, bo możesz tego żałować. — Po co ja to w ogóle pisałam — rzekła do siebie, lecz jednak schowała zeszyt do plecaka. Odetchnąłem z nadzieją: jeszcze nie wszystko stracone. Na tor obok wtoczono skład pustych wagonów. Peron zaczął się zapełniać ludźmi; co chwila przejeżdżały po nim elektryczne wózki z bagażem. Minęło południe i słońce przygrzewało coraz mocniej. — Słuchajcie, nie ma sensu tkwić tutaj w nieskończoność. Chodźcie, usiądziemy w cieniu drzew po drugiej stronie dworca. Nie czekając na reakcję, złapałem za torby z bagażem i skierowałem się w stronę schodów na końcu peronu. Dziewczyny podniosły się i bez słowa poszły za mną. Usiedliśmy na jednej z ławek przy alejce ciągnącej się wzdłuż dworcowego placu. — Chcecie coś do picia albo lody? Pewnie jest wam gorąco. — Teraz przynajmniej nie będziesz musiał mówić wszystkiego dwa razy — dogryzała Stokrotka. Róża zdawała się być bardziej wyrozumiała. — Gdybyś mógł mi kupić tylko butelkę wody. Poszedłem do pobliskiego kiosku i stanąłem na końcu długiej kolejki. Upłynęło trochę czasu zanim wróciłem i zauważyłem, że dyskutują o czymś zawzięcie. — Ach tak, to dlatego nie chciał się wtedy spotkać… Bo w tym czasie był z tobą. — Róża uzupełniała brakujące elementy układanki, unikając mojego wzroku. Czułem, że nawet i jej pobłażliwość ma się ku końcowi. — A następnego miesiąca, kiedy chciałam go odwiedzić, powiedział że nie może, bo maluje mieszkanie. — Maluje? Ty w to uwierzyłaś? — Kłamca! No tak, proszę, śmiało… Ulżyjcie sobie kwiatki, powiedzcie kim naprawdę jestem: uwodziciel, niewierny, niewdzięcznik, egoista, nieczuły, ignorant, impotent… Co takiego? Chyba już trochę przeholowały. Byłem znużony tym wysiadywaniem na ławce przed zatłoczonym dworcem. Chcą dokonywać nade mną sądu, to niech tam argumentują choćby i cały wieczór, ja wracam do akademika. — Kwiatuszki zbierajcie się, przenocujecie u mnie. Stokrotka przeszyła mnie wzrokiem, jakby się przesłyszała. — Widzisz go? Ale bezczelny, proponować nam coś takiego w tej sytuacji. — A macie inne wyjście? Chcecie się telepać do domu nocnym pociągiem przez pół Polski? — Już ty się o nas nie martw. Wynajmiemy pokój w hotelu na jedną noc. Co o tym myślisz? — Czemu nie — zgodziła się Róża. — Przecież nie znacie miasta, a teraz pełnia sezonu, wszystko wynajęte. — To może raz w życiu zachowasz się jak dżentelmen i zdobędziesz się na gest? Przeszliśmy na postój po drugiej stronie placu. Po kilkunastu minutach nadjechała taksówka. Usiadły z tyłu, ja obok kierowcy. — Hotel Nadmorski, proszę. — Panie kochany… Tu jest bulwar nadmorski, teatr nadmorski, restauracja nadmorska… To całe miasto jest nadmorskie. — Taksówkarz popatrzył na mnie jakbym był nietutejszy. — Adres pan zna? — To ten nieduży hotel, zaraz przy plaży, jak się jedzie do Redłowa… — Aha, kurwidołek! Od razu trzeba było tak mówić. Jazda zabrała niecałe dziesięć minut. Róża i Stokrotka miały miny, jakby nie były pewne, czy będzie to odpowiedni kąt na nocleg, ale się uspokoiły gdy dojechaliśmy na miejsce: stylowy, dwupiętrowy budynek, otoczony bujną zielenią, na malowniczej skarpie z widokiem na morze. Pokoju jednak nie było, chyba że za specjalną cenę, o czym doskonale wiedziałem, lecz zależało mi, żeby się przekonały same. Ponadto chciałem zyskać na czasie i pozbawić je możliwości powrotu nocnym pociągiem. — Niech pan zaczeka — zawołałem w stronę kierowcy, który nie zdążył jeszcze odjechać. — Kurs na Grabówek, ulica Kapitańska. W akademiku zajmowałem duży pokój z balkonem. Właściwie nie był to typowy akademik, ale zwykły blok mieszkalny, zakupiony przez szkołę morską. W mieszkaniu znajdowały się jeszcze dwa pokoje, kuchnia, łazienka i oddzielna ubikacja. Zwykle kwaterowało w nim siedmiu studentów, ale podczas wakacji mieszkałem tylko z jednym kolegą. Jutro niedziela, a w niedzielę nie spodziewałem się gości. Zaprowadziłem dziewczyny do kuchni, bagaże zaniosłem do pokoju. Stokrotka usiadła na parapecie przy oknie. Było to jej ulubione miejsce. Stamtąd roztaczał się widok na port, stocznię i zatokę, po której zaledwie miesiąc temu płynęliśmy statkiem do Jastarni. Róża skorzystała z łazienki. Zostałem ze Stokrotką i zauważyłem, że początkowe rozgoryczenie już jej odeszło. Przecież ona cały czas czuje do mnie to samo. Te kilka słów, które powiedziała dziś w złości, nic nie znaczą. Chciałem dotknąć jej włosów, lecz odsunęła głowę. Do kuchni weszła Róża. Popatrzyła na nas badawczo, ale zaraz się uspokoiła i zajrzała do świecącej pustką lodówki. — Ładnie się przygotowałeś na mój przyjazd — wygarnęła mi w oczy, zamykając prędko drzwiczki. A kiedy miałem zrobić zakupy, skoro cały dzień zmarnowaliśmy na dworcu? Niezrażona wyciągnęła z torby słoik z wekowanym mięsem, drugi z grzybami, a także kostkę masła i chleb, które przezorna zabrała ze sobą. Znalazła w szufladzie nóż i zaczęła przygotowywać coś do jedzenia. — Daj spokój, ja się tym zajmę. — Chciałem odebrać jej nóż, ale nie pozwoliła. — Siadaj i nie przeszkadzaj, też musisz być głodny. Nie jadłeś cały dzień. Zastanawiałem się, co dalej. Nie pojechały do domu, to znaczy, że chcą zostać ze mną. Kolacja była gotowa. Siedliśmy do stołu: kwiatuszki pod ścianą, ja pośrodku. Razem tworzyliśmy doskonały trójkąt równoramienny. Tak się nie da żyć, żadna kobieta nie zaakceptuje takiego układu. Było idealnie kiedy nie wiedziały o sobie. Teraz nasz trójstronny związek nie ma sensu. — Czemu nic nie jesz? Róża chciała poznać moje zamiary już teraz, pewnie dlatego, żeby mogła spać ze spokojną głową. — Nie mam ochoty — odpowiedziałem wymijająco. — Idę, pościelę wam łóżka. Nie siedźcie zbyt długo. Zgasiłem światło i położyłem się na tapczanie, obok drzwi wychodzących na balkon, ale z nadmiaru wrażeń nie mogłem zasnąć. Przysłuchiwałem się o czym rozmawiają, lecz docierały do mnie tylko strzępy słów. W łazience zaszumiał prysznic. Kąpie się, która z nich? A może obydwie? Starałem je sobie wyobrazić pod prysznicem: Mokre włosy każdej z nich wyglądały tak samo. Róża miała bardziej kuszące usta. A piersi? Obydwie miały za małe, Róża ociupinkę pełniejsze. Punkt dla niej. Czekałem aż się odwrócą. Ta po lewej stronie była nieco szersza w biodrach i miała okrąglejsze pośladki. Punkt dla Stokrotki. Zmierzyłem nogi. Stokrotka miała dłuższe. Remis. Drzwi od łazienki się otworzyły i weszła do pokoju. W ciemności nie widziałem jej twarzy, ale po krokach rozpoznałem Różę. Położyła się na dolnym łóżku. Po chwili prysznic w łazience zaszumiał znowu. Wydawało się, że Stokrotce kąpiel zajęła nieco mniej czasu. Czy to znaczy, że tamta dba bardziej o higienę osobistą? Chciałem się przekręcić na bok, ale do pokoju weszła Stokrotka. Przymknąłem oczy i leżałem bez ruchu, jakbym przyrósł do krawędzi łóżka. Stanęła blisko balkonu, dokładnie w miejscu, gdzie sączące się przez firankę promienie ulicznej latarni oświetlały jej postać. Miała na sobie białą haleczkę z prześwitującego tiulu, zdobioną czarnymi kwiatkami pod dekoltem. Tą samą, którą założyła kiedy spędziliśmy pierwszą noc. Wiele bym dał, by móc cofnąć czas. Postała chwilę koło mnie, po czym podeszła do łóżka, gdzie leżała Róża, wspięła się po krótkiej drabince i położyła na górze. Leżeliśmy tak w milczeniu udając, że śpimy. Jakie to nienaturalne. W pewnej chwili, któraś z nich się odezwała: — Śpisz? — Nie. — A on, śpi? — Chyba tak. Mówiły szeptem i nie mogłem rozpoznać ich głosu. — Czy pamiętasz dzień, w którym się poznaliście? — Oczywiście. Pracowałam z jego ciotką w redakcji. Przygotowywałam się do egzaminów na studia, a w wolnych chwilach chodziłam do teatru albo na wystawę. — Sama? — Tak, bo nie znałam w tym mieście nikogo. — To jak się poznaliście? — Jednego razu, jego ciotka zabrała mnie do jego domu na obiad. Byłam przerażona kiedy zobaczyłam, ile on potrafi zjeść. A więc teraz Róża oskarża mnie, że jestem żarłokiem. — Gdzie mu to idzie? Przecież jak ja go poznałam to musiał nosić szelki, bo spodnie mu zlatywały. — Nie miał mamusi, żeby mu gotowała. Do tego jeszcze jestem maminsynkiem. — A jak go zobaczyłaś pierwszy raz, spodobał ci się? — Nie od razu. — A kiedy? — Następnego lata. Przyjechał po mnie do redakcji. Był opalony i miał na sobie taką modną koszulę, wąskie spodnie… Myślałem, że wreszcie zasnęły, ale po kilku minutach któraś wyszeptała: — Co z nami teraz będzie? — Ja jutro wracam do domu, ty rób jak chcesz. — Zostawisz go? — Nie widzę innego wyjścia. — Ja też już z nim nie będę. Zasłużył na to. Najlepiej pojedźmy pierwszym porannym pociągiem. Zostawmy go tutaj samego. — Ja pojadę tym o dziesiątej, chcę się wyspać. — W takim razie śpij, dobranoc. — Dobranoc. Kobiety zasnęły w doskonałej zgodzie. Kiedy się obudziłem, łóżka były puste. Wszedłem do kuchni. Siedziały przy stole i jadły śniadanie. — Smacznego. Mruknęły coś pod nosem, nie odrywając wzroku od talerza. Do diabła z tym! Niech jadą precz. Mało to dziewczyn w świecie? W każdym porcie jedna, a na promach to nawet kilka na jednym rejsie. Niech tylko wyjdę w morze, zapomnę o nich. Zapaliłem i mocno się zaciągając, patrzyłem na nabrzeże daleko w dole, gdzie zacumował olbrzymi statek Ro-Ro załadowany fajnymi autami. Skończyły jeść, poszły do łazienki, a potem zajęły się pakowaniem rzeczy w pokoju. Gdy były gotowe do wyjścia, stanęły wyprężone przede mną, jak na odprawie warty honorowej. — Musimy jechać — oznajmiła Stokrotka. — Przecież możecie zostać tu do następnej niedzieli. W dzień mam praktykę w porcie, ale popołudnia wolne. — Zostać? Jak ty to sobie wyobrażasz? — Zwyczajnie, jak troje prawdziwych przyjaciół. — Nie nadajesz się na przyjaciela. — Ach tak? — Zdusiłem peta w popielniczce i podszedłem do nich tak blisko, żeby patrząc mi w oczy musiały zadrzeć głowę do góry. — Wobec tego, na co czekacie? — Musisz wybrać jedną z nas — postawiła warunek Stokrotka. — A co się stanie z tą, której nie wybiorę? — Pojedzie i więcej jej nie zobaczysz. — To straszne. Do końca życia jej nie zobaczę. Żartujesz sobie, czy życzysz mi, żebym umarł tak wcześnie? Starałem się ją przegadać, zyskać na czasie, ale wiedziałem, że nadeszła ta chwila i nie można jej odwlec. Nie chciałem i nie potrafiłem dokonać tego niemożliwego wyboru. To tak jakbym miał zdecydować, którą nogę dać sobie odciąć. Lepiej być odrzuconym, aniżeli zmuszonym odrzucić kogoś. Żadna nie zasługiwała na taki los, a jednak jedną z nich musiał spotkać i to zaraz. Złapałem Stokrotkę za rękę i pociągnąłem ją do stołu. Usiedliśmy. Nie wypuszczając ręki, spojrzałem jej prosto w oczy. — Wybrałem. Chwilę siedziała blisko mnie, próbując się uwolnić, lecz nie puszczałem. W końcu rozluźniłem uścisk. Wtedy się wyrwała i pobiegła do pokoju. Złapała za plecak i usiadła na łóżku. Podszedłem do niej i zobaczyłem, że po policzkach spływają jej łzy. Wyjąłem z kieszeni chusteczkę i zacząłem je ocierać. — Żaden facet nie jest wart twoich łez, a tym bardziej ktoś taki jak ja. Zanim się rozstaniemy obiecaj, że nigdy więcej nie będziesz płakać, nie z takiego powodu. Wyszedłem na korytarz i poprosiłem kolegę, żeby odprowadził ją na dworzec. Dotrzymałem towarzystwa Róży. Dlaczego jej, nie byłem całkiem pewien. Może dlatego, że nie nalegała tak kategorycznie, żeby wybrać jedną z nich. A może pozostać wiernym dziewczynie, z którą spędziłem tylko cztery miesiące to było zbyt wiele. Cokolwiek zrobiłem, musiało boleć jak diabli. Bóg dał ludziom wolną wolę, aby ranili się nawzajem.
  22. Paweł Rapciak Prawdziwe szczęście Jak szczęśliwe jest serce nieznające kochania smaku, Jakże szczęśliwe, gdy nie zna miłości zapachu, Jest jak słońce na błękitnym niebie, Nic nie zna, nie czuje, nietęskni do Ciebie. W nocy sen spokojny, bez serca wyjącego, Które dzień i noc tęskni do Twojego, W ciemności się zanurza i o tym nie myśli, By chodzić i zrywać twej miłości kiści. Rano budzi słońce pięknym swym promieniem, Radości dodaje prostym tym westchnieniem, Słodko czas upływa, wszystko zmysły cieszy, I wszystko powoli, nigdzie się nie śpieszy. Ten stan porównać mogę z wygraną tysięcy, Nikt wtedy nie myśli ,,Biedny ja, nieszczęsny" Lecz radość tak wielka we wnętrzu się zradza, Że każdą myśl ponurą szybko wypogadza. A Ty kobieto -pusty manekinie, Wiem, że niejeden za Ciebie zaginie Wiedz, że w sobie masz tylko dobroć małą, I potrafisz kochać tylko siebie samą. Te słowa okrutne, lecz prawdą być musi, Że to wielu mężczyzn porywa i kusi, By zdobyć Cię jak twierdzę, której grube mury, Powodują u nas ten humor ponury. Jak odkryć tę prawdę o waszej naturze? Gdzie ta tajemnica o najgrubszym murze? Który zdobyć mogą, których wy kochacie, I, którym do zamku drogę otwieracie. Bóg stworzył ten zamek, niech Bóg go zdobędzie, Lub da reszcie ludzkości do tego narzędzie, By twierdzę te zdobyć i mury obalić, Lub tym, że się nie kocha radować się i chwalić.
  23. Saramuzykowa

    Uczucie

    Mówiłeś że jestem dziełem sztuki dlatego też nigdy nie potrafiłeś mnie pojąć
  24. Jutro mam spacer, może bez doga, pragniesz... zapraszam, w odmęty prowadź. Przyjdzie? Ze wszystkim co Bozia dała, - mój szmaragd! Goliznę schrupię, czułość odkarmię, dopełnię rozkosz... polecę dalej. W środę brunetka, frywolna z kotkiem, - też trzpiotkiem! A przy sobocie - ruda... za okna, ona już dawno z zimna przemokła. Piękna, złotawa, młoda z pudelkiem, - z frędzelkiem! Wszystkie odcienie wnet wyczerpałem, podsumuj proszę jakimś morałem. Po co bogini - pytam, masz ciało? - by wrzało! Koło się kręci, miłosnych treli... przypadkiem plemnik z procy wystrzeli. I będą liczyć - ile przybyło? - jej imion! "Blondynki są głupie rude są wredne brunetki są nikczemne. O całej reszcie nie warto nawet mówić. /bez obrazy/ - Human.
  25. Saramuzykowa

    Kim jestem?

    Kim jestem? Kolejny raz te pytanie sprawia okropny ból na dnie duszy Czuje się jak brakujący klocek lego zgubiony gdzieś pod kanapą w sypialni Jak kolejny złamany ołówek rysujący burze myśli którą mam w głowie Jak wypisujący się długopis starający się wytłumaczyć za czym tęsknie Jak kolejny papieros odpalony od poprzedniego którym staram się spalić wszystko co mam w głowie Kim jestem? Boje się, że odpowiedź którą w końcu odnajdę złamie mnie do końca i nie pozwoli mi się już nigdy pozbierać
×
×
  • Dodaj nową pozycję...