Był sobie chłopczyk, imieniem Janek,
Na pozór skromny niby baranek,
Ale w istocie wisus jak mało,
Któremu nic się uczyć nie chciało.
Nieraz go ojciec szuka na ganku,
Biega i woła: — „Do książki, Janku!“
A on się kryje i myśli sobie:
„Nie dziś, to jutro lekcje odrobię!“
Za to do łyżki, za to do miski,
Biegł, aż na nogach miewał odciski,
Lecz do nauki, (skaranie Boże),
Prośba, i groźba nic nie pomoże!
Martwił się ojciec, martwiła matka,
Zwłaszcza, jednego mając, gagatka,
I nieraz sobie w kącie wzdychali:
Co też to z niego wyrośnie dalej?
A Janek jedno powtarzał wkoło;
— „Dziś się pobawię jeszcze wesoło,
Czas taki piękny, pogodę wróży
Zresztą, przede mną leży rok duży!“
I tak przemknęły nad głową Jana,
Palące lato, jesień rumiana,
Przemknął do nauk wiek młody, świetny,
Aż wyrósł z Janka — dudek kompletny!
O! drogie dzieci! na każdym kroku,
Los tego Janka miejcie na oku;
Rok nie tak długi jak wy sądzicie,
A z drobnych chwilek składa się życie!