Portret

Autor:

Choć­bym co dzień roz­mna­żał się licz­ny,
inną mową prze­ma­wiał - tkliw­szą,
choć­bym w świa­tło zmie­nio­ny lub w li­ście
spa­dał kru­chy pod sierp bły­ska­wi­cy,
choć­bym ję­zyk miał mar­twy i oczy
za­świa­to­wym od­da­ne zna­kom -
po­wiem: w nie­bie ró­żo­wym jak w wian­ku
świe­ci dom mój pa­lą­cy się w nocy.

Choć­bym wró­cić już ni­g­dy nie zdo­łał
ani odejść już nie mógł dro­gą,
gdzie zmę­czo­ne wra­ca­ją na ko­łach
łąki ran­ne, wia­tra­ki świer­go­cą,
choć­bym trwał jak trwa mrów­ka lub gli­sta
ser­cem klasz­cząc przy zie­mi wiot­kim,
każ­da chwi­la mi bę­dzie jak wy­strzał,
każ­da bar­wa jak siar­ka i ogień.

Nie oszu­ka mnie dzwo­nów dud­nie­nie,
choć ła­god­ne i cięż­kie od woni,
jesz­cze raz rzu­cę moc­no ka­mie­niem
w twarz za­wzię­tą nad snem mym zwie­szo­ną
i nie uśpi wra­ca­jąc do pa­siek
psz­czo­ła mą­dra war­czą­cym swym lo­tem,
bo po­wsta­nę zbra­ta­ny z że­la­zem,
nim śpią­ce­go za­sko­czy zły mo­tor.

Choć­bym mó­wił; po­ko­cham, zo­sta­nę,
choć­bym sło­wa jak trum­nę zbi­jał,
ty nie ufaj. I za­bierz mi pa­mięć,
cia­ło spro­stuj, na czo­ło daj
pro­mień ja­sny jak uśmiech lub li­lię.
Ale wte­dy zo­ba­czysz wśród gwiazd
cie­nie na­sze że­gna­ne przez brzask
od­cho­dzą­ce od sie­bie i inne.

Czy­taj da­lej: Miłość bez jutra – Tadeusz Gajcy