SCENA 1
********************
Pokój w domu Horsztyńskiego.
Horsztyński i stary sługa Świętosz
HORSZTYŃSKI
Gdzie moja żona?...
ŚWIĘTOSZ
Pani wyszła o wschodzie słońca do celi księdza Prokopa — zapewne komunikować się.
HORSZTYŃSKI
Świętoszu, nabij moją dubeltówkę!...
ŚWIĘTOSZ
Pan dawniej lubił z ptaszynki strzelać...
HORSZTYŃSKI
Jakże ty chcesz, mój stary, żebym ja strzelał teraz ślepy? Dubeltówka nie na ptaszki!... nabij ją kulami...
ŚWIĘTOSZ
Cóż pan zamyśla?
HORSZTYŃSKI
Pan hetman ma przyjechać do mnie w odwiedziny...
ŚWIĘTOSZ
Co? Jaśnie wielmożny hetman w naszym domu? A weźże pan przecie pas złoty...
HORSZTYŃSKI
Nie trzeba, nie trzeba... Słuchaj! nabijesz dubeltówkę i staniesz tam za ścianą w ciemnej alkowie. Jeśli zaświszczę barską piosenkę — pal!
ŚWIĘTOSZ
Jezus! Maria! Józefie!
HORSZTYŃSKI
Pal mu w łeb z dwu rur!...
ŚWIĘTOSZ
Jak pan zaświszcze barską piosenkę?
HORSZTYŃSKI
Tak.
ŚWIĘTOSZ
A może pan i chrześcijańską rzecz radzi!... Mówią ludzie, że ten złotowielmożny pan coś zwąchał się z Moskalami.
HORSZTYŃSKI
Idź, idź! bo zdaje mi się, że słyszę turkot powozu... Cicho!... i nie pokazuj się!... W imię Ojca i Syna, i Ducha świętego!... Czyńmy, jak należy...
Świętosz odchodzi.
Śmierć będzie między mną a twoją wściekłą ręką, hetmanie! Nie przyszedłem jeszcze na to, aby mię hańbiono w moim własnym domu...
Hetman wchodzi bogato ubrany.
HETMAN
Niech będzie Jezus Chrystus pochwalony!
HORSZTYŃSKI
Na wieki wieków, amen.
HETMAN
Sam jeden, jak tego wymagałeś po mnie, przyjeżdżam do ciebie, mości Horsztyński, gotów ofiarować ci moją rękę.
HORSZTYŃSKI
Ślepy jestem; nie wiem, czy mam ja moją dłoń na wschód, czy na północ wyciągać, aby się spotkała z twoją dłonią...
HETMAN
Więc sądzisz, mój Horsztyniu, że ja zawsze trzymam z północą...
HORSZTYŃSKI
Niech ciebie Bóg sądzi, panie hetmanie.
HETMAN
Horsztyński, wiem, że masz powierzchowne dowody...
HORSZTYŃSKI
Na piśmie!...
HETMAN
Tak! zabrawszy obóz Moskali znalazłeś między gratami jakieś pismo, napisane może umyślnie na to, aby mnie oszkalować w oczach ziomków. Może umyślnie nawet dali sobie Moskale zabrać wojenne sprzęty, aby to pismo wpadło w ręce Polaków...
HORSZTYŃSKI
Straciłem dwustu ludzi, mości hetmanie, biorąc ten obóz umyślnie porzucony.
HETMAN
Być może! być może!... Ale ja ci przysięgnę, Horsztyński, że nic nie wiedziałem o tym szelmowskim papierze... Chcieli mnie zgubić! — A ty pomyśl... Wiedząc, że pismo takie jest w rękach mojego wroga, muszę się. rzucać w przepaść, bo najczystsze moje zamiary, najświętsze postępowanie może nie przydać się na nic, skoro siwy starzec, nie przy zdrowym rozumie, zechce zwalić mnie tą oszczerczą bronią...
HORSZTYŃSKI
Łagodniej, panie hetmanie, z wrogiem twoim!... wiesz, że nie jest przy zdrowym rozumie...
HETMAN
Horsztyński! niech nasze dawne zatargi pójdą w zapomnienie! Wszak tyś mnie pierwszy obraził!...
HORSZTYŃSKI
Wydarłeś mi ją...
HETMAN
Ty mi wydarłeś jej miłość! Słuchaj, hańba mojej małżonki żyje w moim domu i nazywa się moją córką...
HORSZTYŃSKI
Hetmanie! gotów jestem na kolanach błagać ciebie, abyś nie rzucał przekleństw na jej mogiłę... Śmierć jej była okropna...
HETMAN
Ha! okropna!... Widzisz, że nasze dwa serca połączone są okropną tajemnicą. Oddaj mi papiery! Daj! niech moje ręce mają co rwać i targać, bo kiedy patrzę na ciebie —
HORSZTYŃSKI
Ciszej — na Boga!
HETMAN
Jutro nie przyjdę do ciebie, stary — po co dziś przychodzę...
HORSZTYŃSKI
Choćbyś umarł, cień twój będzie klęczał na progu mojego domu co północy, błagając mnie o ten dowód okropnej — okropnej zdrady.
HETMAN
Tak myślisz?... Są wysokie góry, na które człowiek może wejść i być niedosięgnionym przez pociski ludzkie...
HORSZTYŃSKI
Tak myślisz, panie hetmanie?
HETMAN
Panie Horsztyński, ostatni raz mówię do ciebie: oddaj mi papiery! Spalę je na twoim ognisku i będę żył spokojny w moim zamku.
HORSZTYŃSKI
Ale ja nie będę żył spokojnie w mojej chacie. Te papiery są oczyma, którymi patrzę na ciebie, panie mój miłościwy — i spokojny jestem, bo zdaje mi się, że ciebie otrętwiłem jak wąż, kiedy z biednej ptaszyny oka nie zwraca.
HETMAN
Podły szlachciuro!
HORSZTYŃSKI
Co?... Jesteś w moim domu, miłościwy panie!
HETMAN
I syn bywa w domu twoim... dlaczego?
HORSZTYŃSKI
Bo... bo mi przypomina głos twojej żony, miłościwy panie!
HETMAN
dobywając szabli
Ha!... powtórz...
HORSZTYŃSKI
Nie dobywaj szabli, mości hetmanie, bo ja ci ją wyświszczę zVęku!...
Hetman tnie pałaszem na zwierciadło.
HORSZTYŃSKI
Co to za brzęk?
HETMAN
Zabiłem twego zdrajcę, Horsztyński... zwierciadło...
HORSZTYŃSKI
[Nie] rozumiem —
HETMAN
W tym zwierciedle stał człowiek z dubeltówką.
HORSZTYŃSKI
O! mój Boże!
HETMAN
[do Świętosza]
Chodź tu... chodź! Stań za krzesłem twego pana — niech się nie boi!
Świętosz wychodzi żołnierskim krokiem.
Ludzie, jak ja, wchodzą sami do jaskini zdrady i nie boją się. — O hańbo! Nie można ufać szlacheckiemu słowu. Nie chcę twoich papierów, Horsztyński, tyś je może sam sfałszował. Ludzie będą wiedzieli, co mają o tobie myśleć, panie Horsztyński. Jutro... zatraduję ci majątek, panie. Horsztyński; boś był winien Żydom pięć tysięcy dukatów, a ja od Żydów skupiłem weksle za połowę ceny, bo nikt nie wierzył twojemu obligowi, tylko na pół, panie Horsztyński! A wyrok sądu ziemskiego gotowy leży u jurysty. A kiedy ci hetman Kossakowski zabierze majątek, to pójdziesz z żoną pod próg sali jakiej konfederacji i przedasz za kilka groszy papiery zdradzieckie, i będzie to chleb ostatni kupiony — a nie wyżebrany, bo ty będziesz żebrakiem, panie Horsztyński.
HORSZTYŃSKI
I moja żona!...
HETMAN
Żona twoja? — Żonie twojej mój syn da pieniędzy, panie Horsztyński.
HORSZTYŃSKI
Syn... dlaczego twój syn?
HETMAN
Głupi stary, jak but! — Każ strzelać za mną!
Odchodzi.
ŚWIĘTOSZ
Panie mój...
HORSZTYŃSKI
Precz, precz! — czy on odszedł?
ŚWIĘTOSZ
Odjechał.
HORSZTYŃSKI
Idź, Świętoszu, idź! Ja sam zostanę z hańbą. Co ten starzec mówił o mojej żonie? Myślę, myślę głęboko i nie mogę nic rozwidnić w głowie. Ludzie wlepiając oczy w jedno miejsce dopomagają głębokiej pracy umysłu; moje oczy w ciemnościach utopione — a nie rozumiem! dalibóg, nie rozumiem...
po chwili gwałtownie
Cudzołożnica!...
Wstaje i pada na krzesło.
Ja zwariuję!... Dlaczego ja mu nie oddałem papierów? Nie wiedziałbym... Więc to jeszcze okropniej nie wiedzieć i całować ją w czoło. Brr! O, jak mi zimno! I ksiądz — i ksiądz — i ksiądz — wszak on ma oczy! Gdyby co widział... stary przyjaciel! Ha! ja odzyskałem jakiś wzrok sięgający w przeszłość — okropne widzę obrazy: oszukują starca i śmieją się, i czekają śmierci starca. Nie, ja nie mogę spytać mojej żony! Czuję, że jakaś wstydliwość zamknie mi usta. A jeśli powie „Nie” — nie będę wierzył... a ona nic innego odpowiedzieć nie może, tylko: „Nie — nie! ja niewinna!” A twarz jej, której ja widzieć nie będę, może się odwróci ode mnie z wyrazem... O! Boże mój, Boże! niech się ziemia zapadnie pode mną!
Sally! Sally! ty taka byłaś biedna i nieszczęśliwa, kiedym ciebie prowadził do ołtarza. Matka twoja obłąkana krzyczała mi nad uchem: „Kto weźmie moją Sally, weźmie wariatkę, bo Sally — to ja!”... I biedna dziewczyna płakała, a ja przysięgałem, że będą ją prowadził kwiecistą drogą życia — że będę jej ojcem... I... byłem jej ojcem. Zastanów się, starcze, co ty jej na ziemi zostawisz po sobie — zgryzotę i żebractwo?... Biedna ona! biedna ona! Trzeba czynić, jak Jezus Chrystus nakazał. — Co mi po tym błahym świecie? Zostawmy ludzi w pokoju, niech jęczą — śmieją się — szaleją — skaczą! niechaj szukają szczęścia w nieszczęściu drugich — ale niech nie przeklinają umarłych! Ja umarłem... Spokojność! spokojność, spokojność...
Mam jakąś dziwną wizją przeznaczenia ludzkiego — spokojność.
Salomea wchodzi w słomianym kapeluszu.
SALOMEA
Czy on śpi? Trzeba przejść cicho i zamknąć okienice — słońce pada na jego siwe włosy.
HORSZTYŃSKI
Siwe włosy... ha!...
SALOMEA
Myślałam, żeś usnął. Idę przygotować pod lipą ogrodową śniadanie, zbiorę tobie sama świeżą śmietankę, sama nazbierałam poziomek.
HORSZTYŃSKI
Gdzieś była, Sally?
SALOMEA
U księdza Prokopa.
HORSZTYŃSKI
Czy ty poziomki dla mnie zbierałaś na mogiłach cmentarza pod kościółkiem?
SALOMEA
Nie, mój Ksawery, wracając zbierałam je po lesie.
HORSZTYŃSKI
Spowiadałaś się dziś?
SALOMEA
Poszłam do celi z tą myślą, bo byłam smutna, i nie znalazłam księdza u siebie. Może był we wsi u starego Grzegorza; mówią, że ten starzec bardzo chory. Usiadłam w celi czekając na księdza — i znudziłam się. Jak ta cela cicha, oświecona wschodzącym słońcem, piękna i miła! — las sosnowy pod oknami kołysał się z szumem — wilgi smutno śpiewały. I zaczęłam dumać, potem chcąc się nieco rozerwać, zaczęłam przebierać książki na zapylonych policach szafy. Widać, że nasz księżulo nieczęsto do szafy zaziera — a takie dziwne w tych książkach obrazki. Jakaś święta uderza białą lilią lwa po nosie, a w drugiej książce znalazłam piekło — jeden czarny diabeł pali czarną lulkę, a w lulce zamiast tytoniu palą i skwarzą, i dymią biedne duszeczki.
HORSZTYŃSKI
Ale czy się spowiadałaś?
SALOMEA
Nie spowiadałam się, bo te obrazki tak mnie dziecinnie rozweseliły.
HORSZTYŃSKI
Nie spowiadałaś się? Dlaczego?
SALOMEA
Mówiłam ci, mężu, że te obrazki... Jaki ty dziś roztargniony, mój Ksawery. Czy tu był kto?
HORSZTYŃSKI
Żono! powiedz mi...
SALOMEA
Co, mężu?...
HORSZTYŃSKI
Ale tak, bijąc się w piersi, powiedz mi...
SALOMEA
Bijąc się w piersi...
HORSZTYŃSKI
Powiedz!... Prawdziwie zapomniałem, o czym się chciałem pytać... jaki ja stary!
SALOMEA
Może ja tobie przypomnę, mężu?
HORSZTYŃSKI
Nie — nie — nie!.., ty nie możesz wiedzieć o tym, o czym ja myślę. Podaj mi papier i pióro, napisz ode mnie list kilka słów.
SALOMEA
[siada do pisania]
Dyktuj!
HORSZTYŃSKI
„Wielmożny mości dobrodzieju” —
SALOMEA
pisząc
Dobrodzieju...
HORSZTYŃSKI
Prawdziwie, że to śmieszne słowo!
SALOMEA
Cóż dalej?
Poczekaj — pomyślę... Pisz: „Jeżeli acan jesteś honorowym człowiekiem, to czekam na ciebie dziś wieczór w moim domu”.
SALOMEA
Do kogo ten list?
HORSZTYŃSKI
Daj! podpiszę —
SALOMEA
Ale na miłość Boga, do kogo?
HORSZTYŃSKI
Co mi acani!
SALOMEA
O! to okropne słowo!
HORSZTYŃSKI
Sally! bo ty mnie drażnisz jak dziecko. Daj mi ten list — gdzie podpisać?
SALOMEA
Tu.
HORSZTYŃSKI
Idź teraz, przygotuj mi śniadanie i zawołaj mi Świętosza!
SALOMEA
Dobrze! ale pocałuj mnie w czoło i przeproś za to słowo „Acani!”
HORSZTYŃSKI
Dobrze! Pocałuję ciebie, jeżeli mi będą smakować twoje poziomki.
SALOMEA
bierze dzbanek i tłucze
Mężu, rozbiłam dzbanek.
HORSZTYŃSKI
Umyślnie?
SALOMEA
Umyślnie, żebyś mnie pocałował w czoło nie za poziomki.
HORSZTYŃSKI
Źle zrobiłaś, Sally... Świętoszu!
Świętosz wbiega
ŚWIĘTOSZ
Słucham...
HORSZTYŃSKI
Po śniadaniu odprowadzisz mnie do mojego pokoju. Mam ci coś ważnego zalecić. — Daj mi rękę, żono! pójdziemy pod lipę.
Wychodzą.
***********
Scena II
***********
Chata rybacka.
Szczęsny i Maryna, ubrana w długiej przewiązanej koszuli z szarawego płótna, z wiankiem bławatków na głowie.
SZCZĘSNY
Gdzież ty chodziłaś, Maryno?
MARYNA
Zbierałam w życie bławatki, żeby się paniczowi ustroić. Czy ja ładna?
SZCZĘSNY
Tak sobie.
MARYNA
Wczoraj panicz mówił, że ja ładna.
SZCZĘSNY
Wczoraj, kiedyś wypłynęła z Wilii na brzeg ogrodowy — do jaśminowej altany — słowiki śpiewały, księżyc świecił — wczoraj byłaś ładna.
MARYNA
A dziś?... To paniczowi nigdy wierzyć nie trzeba.
SZCZĘSNY
Jak chcesz sobie.
MARYNA
Panicz był kiedyś lepszy... przychodził do chaty, uczył mnie czytać jak bakałarz — i śmiał się — i żartował...
SZCZĘSNY
Cóż to czytasz?
MARYNA
Książkę, co panicz dał.
SZCZĘSNY
Ojciec twój podobno umarł?
MARYNA
Zabili Moskale.
SZCZĘSNY
Modlisz ty się za niego?
MARYNA
Jak pomyślę, to się modlę... jak nie pomyślę, to nie.
SZCZĘSNY
Ojciec twój, gdyby żył, może by się bardzo smucił z ciebie, Maryno.
MARYNA
Dlaczego?
SZCZĘSNY
Wszak ty wiesz, że ja się z tobą nie ożenię.
MARYNA
Właśnie ja nie znajdę sobie chłopca?!
SZCZĘSNY
To ty myślisz, Maryno, pójść za mąż... za poczciwego człowieka?
MARYNA
Za poczciwego i przystojnego jeszcze.
SZCZĘSNY
Więc ty mnie nie kochasz?
MARYNA
Czegoż panicz chce ode mnie więcej?
SZCZĘSNY
Prawda! Ja szalony... ty dobra dziewczyna. — Co to za zgiełk? Zobacz, kto to nadchodzi.
Maryna wychodzi.
O dziwne serce ludzkie!... Zmysły moje rozigrane do dziś nie spostrzegły, że to kamień... Zdawała mi się Nereidą Wilii — serca nasze biły razem — usta płonęły — cała altana wydawała mi się mitologicznym kościołem miłości. Słowiki, księżyc były częścią tej kobiety... Ja się muszę już starzeć...
MARYNA
wbiegając
Paniczu! jacyś panowie tu biegną!
SZCZĘSNY
Cóż to? na ciebie polują?
MARYNA
Za co mnie panicz bierze?
Ksiński — Wyrwik — Skowicz wpadają.
KSIŃSKI
Ha! dalibóg, pan Szczęsny, przy ładnej dziewczynie...
SZCZĘSNY
Podoba ci się, mości Ksiński?
KSIŃSKI
Na honor, ładna!
MARYNA
Niech panicz mnie broni!... ci panowie śmieją się ze mnie.
WYRWIK
A któż by zaś śmiał śmiać się? i śmiejąc się śmiał śmiać się?
SZCZĘSNY
Czy ten jegomość pijany?
KSIŃSKI
Biedny Wyrwik, chce sobie wyłamać język, bo się jąkał. To Demostenes naszej partii teraz.
WYRWIK
[Pozwól] mi, zwolennico wdzięków — całopalenie całusem zhołdować.
SKOWICZ
Stój! czy nie widzisz, że pan hrabia krzywo patrzy na ciebie?
WYRWIK
Krzywda krzywopatrzeniem nie konstytuuje obrazy.
KSIŃSKI
Panie Szczęsny, czy doprawdy ta dziewoja trzyma w dłoni twoje serce?
SZCZĘSNY
Abym dowiódł, że nie, daję tej dziewczynie tysiąc dukatów posagu; niech ją który z was weźmie za żonę.
Panie Skowiczu?
SKOWICZ
Chłopka!
SZCZĘSNY
Bywajcie zdrowi, respublikanie!
Odchodzi.
KSIŃSKI
Czy pan Szczęsny kocha ciebie, dziewczyno?
MARYNA
Co panom do tego?
KSIŃSKI
Wiecie, panowie, że ta dziewczyna posłuży nam w naszych widokach. Trzeba działać na imaginację pana Szczęsnego, aby go posadzić na koń, jak tego żąda pan hetman. — Słuchaj, jak się nazywasz?
MARYNA
Maryna.
KSIŃSKI
Moja piękna Maryno, umiesz ty jeździć konno?
MARYNA
Odwagi nie brakuje.
KSIŃSKI
Słuchaj! dziś wieczorem ubierzemy ciebie w piękny ułański mundur — nauczymy, co masz mówić, i pójdziesz z nami do zamku.
MARYNA
Ja się lękam pana hetmana... taki straszny — czerwony! on strzela w ludzi!
KSIŃSKI
Nie bój się! Pan hetman da ci owszem piękny posag, jeżeli zrobisz to, czego żądamy.
MARYNA
A czy panicz się nie będzie gniewał?
KSIŃSKI
I owszem, i owszem! — Panicz ciebie bardzo pokocha w twoim ładnym mundurze.
MARYNA
Namyślę się...
KSIŃSKI
Mości panowie, otóż to głowa Ksińskiego! Stworzył Jeanne d'Arc... targowiczańskiej partii! Do tego szampan — wymowa twoja, panie Demostenesie Wyrwiku...
WSZYSCY
Brawo! brawo! brawo!
KSIŃSKI
[do Maryny]
Do wieczora...
MARYNA
Namyślę się.
KSIŃSKI
Ale tu nie ma czasu myśleć...
MARYNA
Kiedy ja nie rozumiem, o co chodzi...
KSIŃSKI
No, widzę, że się zgodzisz... Chodźmy! chodźmy!
[Odchodzą.]
MARYNA
Czego oni chcą ode mnie? Żartują... Pójdę zobaczyć, gdzie ci panowie pojadą.
Odchodzi.
************
Scena III
***********
Gabinet Hetmana. — Karzeł układa papiery.
KARZEŁ
Co to jest wielkość?... Ludzie wchodzą do tego gabinetu skurczeni we dwoje... Uważani często, z jakim przerażeniem patrzą na mnie, kiedy śmiem dotknąć koperty zapieczętowanego listu — albo hetmańskiego szlafroka... Głupcy! Ja widziałem, jak temu hetmanowi stawiał Żyd pijawki: szlachcianki kałuży cięły za uchem pompując krew z czerwonego nosa. Od tego czasu zacząłem być filozofem — i śmiać się z karłów.
SFORKA
odsłaniając zasłonę
Czy pan hetman jeszcze nie wrócił?
KARZEŁ
A czego chcesz, panie intendencie?
[do siebie]
Nic nie odpowiedział... zły na mnie od czasu, jak go nazwałem ekonomem...
SFORKA
Co wolno karłowi, to wolno jest panu Sforce...
Wchodzi i siada.
KARZEŁ
Słyszałem, panie Sforka, że miałeś odwiedziny ważnej jakiejś figury.
SFORKA
Co? czy ty wiesz o tym, Stynko?
KARZEŁ
Poznałem pana po mundurze.
SFORKA
Żebyś ty wiedział, jak to trudno z Włochami rozmawiać!...
KARZEŁ
Zwłaszcza temu, kto nie umie geografii...
SFORKA
Ja umiem geografią przecie.
KARZEŁ
A sprzeczałeś się ze mną, że Wezuwiusz był cesarzem rzymskim.
SFORKA
Kłamiesz jak pies, moja sielawo. Wezuwiusz to góra — zawsze mówiłem, że Wezuwiusz to góra...
KARZEŁ
A ja ci powiadam, że Wezuwiusz to dziura.
SFORKA
A ja ci powiadam, że to wulkan.
KARZEŁ
A ja ci powiadam, że Wulkan to bożek mitologiczny.
SFORKA
Ja wiem bardzo dobrze, że to bożek mitologiczny.
KARZEŁ
A dlaczegoż mówiłeś, że to góra?
SFORKA
Chciałem z ciebie pożartować, błaźnie.
KARZEŁ
Jak będziesz panem, to będziesz miał błazna.
SFORKA
Skądże ty wiesz, że ja będę panem?
KARZEŁ
Świat — to loteria, panie Sforka. Często głupi wygrywa los wielki — ogromne sumy...
SFORKA
Ale ja nie głupi...
KARZEŁ
Ja bardzo dobrze wiem o tym; ale kiedy głupi często wygrywa, to rozumny jak ty, panie Sforka, człowiek jeszcze częściej...
SFORKA
I ty myślisz, że na mnie spadną ogromne sumy?
KARZEŁ
Prawda, że to być nie może...
SFORKA
Być bardzo może, panie karle! Mam coś w kieszeni — kilka słówek — położyć kilka słówek odpowiedzi — a rozmnożone przez B dziesięć pytań plus dziesięć odpowiedzi — algebraicznie i arytmetycznie dadzą...
KARZEŁ
Dadzą X.
SFORKA
A wiesz ty, co to X?
KARZEŁ
Przed nazwiskiem napisane znaczy Xiążę...
SFORKA
Dalibóg, że ten karzeł nie głupi! Ja sam o tym nie pomyślałem...
Wchodzi Hetman, Karzeł i Sforka — wstają nagle.
HETMAN
Co wy tu, gałgany, w moim gabinecie, w czapkach?
SFORKA
Czekaliśmy na jaśnie oświeconego...
HETMAN
Mogłeś zdjąć czapkę przed moim stołkiem — nawet przed synonimem tronu.
SFORKA
Co to znaczy synonim tronu, karle?
KARZEŁ
Znaczy, że syn O nie ma tronu —
SFORKA
Syn jaśnie oświeconego pana będzie zapewne na tronie, jeśli się nam uda...
HETMAN
Słuchaj! jutro, jak świt, wyjeżdżam do Wilna.
SFORKA
Sam najjaśniejszy hetman?
HETMAN
Sam. Zmieniły się rzeczy — trzeba działać... Syn mój zostanie w zamku i wieczorem przyprowadzi mi moją legią...
SFORKA
Czy zgodził się już hrabia Szczęsny?
HETMAN
Zgodził się? Dziesięciu darmojadów odpowiedzą mi głową za jego zgodę! Wszak mi odpowiadali zawsze, że niepodobna, aby syn twój nie zechciał... nasza to rzecz, panie hetmanie. — Niech więc dziś dopną swego albo — na Boga powywieszam jak wędzonki w kominach. Syn mój byle się raz skompromitował, już będzie mi niepotrzebny. Teraz ludzie uważają go za hak, na którym ojca powiesić trzeba... Wiesz ty, że sam Jasiński widział się z nim przeszłej nocy? Ale nic nie zyskał...
SFORKA
Jasiński? ten wisielec?
HETMAN
Ksiński widział go przeszłej nocy w ogrodzie. Gdyby miał był kilku ludzi, schwytałby ptaszka... Mówią, że się kryje koło Ponar.
SFORKA
Może napaść na Wilno...
HETMAN
Ja wyjeżdżam do Wilna... słyszałeś?
SFORKA
Zapewne, że jaśnie wielmożny hetman...
KARZEŁ
I Najświętsza Panna Ostrobramska...
SFORKA
I Najświętsza Panna Ostrobramska... nie dopuszczą...
HETMAN
Masz listę szlachty, co tu ma zjechać wieczorem?
SFORKA
Oto jest.
Dobywa papieru.
HETMAN
Daj mi okulary.
Wkłada okulary.
Czytajmy... jakie imiona?
[Czyta.]
Łatwe do zadania,
Ale trudne do rozwiązania
Zapytania...
SFORKA
pada na kolana
Jaśnie wielmożny panie! to nie ten papier...
HETMAN
nogą bije go w piersi
Psie!
Sforka wywraca się omdlały.
Co? czy zdechł? Karle, zobacz!
KARZEŁ
Oddycha.
HETMAN
Ten stary nie wie, że każde uderzenie mego serca jest zamkniętym w piersiach piorunem... Zawołaj hajduków!... Czaszka tego starca z okropnym dźwiękiem uderzyła o podłogę... Sforka! Sforka! Sforka!
Karzeł z hajdukami.
Wynieście go i zawołajcie doktora... Ty, bracie, masz jedną rękę wolną — weź ten znosek pokazując na Karła i daj mu dziesięć bizunów!
KARZEŁ
Panie!!!
HETMAN
Dwadzieścia bizunów!
KARZEŁ
Za co?
HETMAN
Trzydzieści bizunów!
Wynoszą Karła i Sforkę.
Czy zgodzi się syn mój?... Pytają mnie o serce mego syna... Co to za zgiełk? Hej!...
Hajduk [wchodzi.]
Co to za zgiełk?
HAJDUK
To wypuszczono psów na zamkowego niedźwiedzia.
HETMAN
Zawołać karła! Poszedłem z nim w zakład, że niedźwiedź rozedrze sroczkę czarną — hej! zawołać mi karła!
Wychodzi.
************
Scena IV
************
Pokój inny w zamku. — Ksiński sam.
KSIŃSKI
Zbliża się godzina działania. Przyrzekłem panu hetmanowi, że syn jego siądzie na koń — i dotychczas nie mogłem ani słowa prawdy wygrzebać z ust tego młodzieńca. Trzeba nareszcie, żeby się zdeklarował. Gdybym to ja był synem hetmana!... Ha! ha! pani natura nie wie sama, co robi. Taka głupia jak człowiek, co by szampana zlewał do porterowej butelki... Pani natura dała mi długą szyję, nogi i ręce — i właśnie uczyniła mnie człowiekiem pokłonnym, kłaniającym się... Rzecz to jeszcze do rozwiązania, czy krótkiemu, czy długiemu człowiekowi łatwiej zgiąć się we dwoje. Nie! natura — rozumna pani! Zamiast grubego brzucha dała mi w miejscu pasa coś na kształt pargaminowych zawiasów tekturowego pudełka, brzuch, mości dobrodzieju, podobny do pustej teki, zmarszczony — wpadły i nie skrzypiący w chwili ukłonu.
Szczęsny wchodzi z książką.
Witam, panie hrabio.
SZCZĘSNY
Jak się miewasz, przyjacielu?
KSIŃSKI
Pan hrabia bawi się lekturą...
SZCZĘSNY
Tak.
KSIŃSKI
To zatrudnienie wielkich ludzi.
SZCZĘSNY
Czytasz często?
KSIŃSKI
Ja, panie hrabio? Od czasu szkół...
SZCZĘSNY
Rozumiem. Czemu nie idziesz patrzeć na walkę niedźwiedziów?
KSIŃSKI
Ważny interes dobra pospolitego zajmuje mnie całego. Mości hrabio! dziś ważny dzień dla naszej sprawy — cała Polska czeka ukazania się nowego słońca na horyzoncie politycznym.
SZCZĘSNY
Czy przygotowała zaczernione dymem szkiełka?
KSIŃSKI
Jak to, panie hrabio?
SZCZĘSNY
Inaczej oślepnie patrząc gołym okiem na słońce.
KSIŃSKI
Twoi przyjaciele będą jako chmura koło ciebie, Szczęsny.
SZCZĘSNY
Ha! to ja mam być tym słońcem?...
Czyta.
KSIŃSKI
Nie zechcesz zapewne, panie hrabio, zasmucić ojca twego haniebną opieszałością. Literatura dobra jest, panie. Szczęsny, w spokojnych czasach; ale wtenczas, kiedy działać potrzeba, co znaczy alembikowanie druków na esencją myśli?
SZCZĘSNY
Czytałeś ty kiedy Platona o nieśmiertelności duszy?
KSIŃSKI
Zdaje mi się, że czytałem.
SZCZĘSNY
Cóż sądzisz?
KSIŃSKI
Sądzę, panie hrabio, że potrzeba zdecydować się.
SZCZĘSNY
Na co?
KSIŃSKI
Ale uważaj, panie hrabio, że kraj potrzebuje sprężystej pomocy, inaczej... inaczej... Co mi tam nieśmiertelność duszy! Gdyby Platon żył w tych czasach, byłby republikaninem, jak ja.
SZCZĘSNY
Śmierć nie jest śmiercią...
KSIŃSKI
Ale jeżeli kraj umrze...
SZCZĘSNY
Dusza jest nieśmiertelna, panie Ksiński... Słuchaj! rzecz wielka — a nawet błahy odłam wielkiej rzeczy umrzeć nie może. Oto po przeciągu lat 2000 wiem, że Sokrates z Fedonem rozmawiał o piękności, jak ja z tobą. Może trochę inaczej, bo obaj byli bez butów...
KSIŃSKI
Fatałachy!
SZCZĘSNY
Coś jest dziwnego w tych fatałachach, porównanych z wielkimi rzeczami tego wieku! Sokrates powiedział do Fedona: „Gorąco dziś; jeżeli chcesz, to pójdziemy nad błękitny strumień — rozmawiając nogi nasze zanurzymy w chłodnej wodzie”. Poszli nad strumień... Widzę ich... siedzieli na lekkiej pochyłości okrytej bujną murawą; fale żywe łaskotały nagie ich stopy, platan rozłożysty dawał cień przyjemny i słychać było śpiewanie polnych koników, które się kryły w murawie przed upałem południowym...
KSIŃSKI
Powiedz mi, panie hrabio, cóż jest w tym wielkiego?
SZCZĘSNY
Nic.
KSIŃSKI
Czegoż to uczy?
SZCZĘSNY
Abyśmy poszli obadwa na trawę, bo gorąco. Jeżeli jesteś Platonem, ty albo kto z ludzi tutaj przytomnych, choćby karzeł mego ojca, to będą ludzie wiedzieli po upływie 2000 lat, żeśmy z tobą leżeli na trawie — nad Wilią.
KSIŃSKI
To metafizyka!... nie rozumiem.
SZCZĘSNY
Mówiąc o piękności Sokrates przyrównał naturę człowieka! do woza zaprzężonego dwoma końmi. Jeden, czarny, rwie się i pieni; drugi, biały jak mleko, opiera się zapałowi towarzysza; woźnica złotymi lejcami kieruje sprzeczne zapędy obu. Czarny koń — to zmysły, biały — to dusza, woźnica — to rozum.
KSIŃSKI
Nie rozumiem, dalibóg nie rozumiem!
SZCZĘSNY
Umiesz ty powozić z kozła?
KSIŃSKI
Umiem.
SZCZĘSNY
Na cudzym wozie, nie znając koni?
KSIŃSKI
Na honor, powiozę.
SZCZĘSNY
Zepchnij woźnicę i bądź sam woźnicą.
Odchodzi — staje.
KSIŃSKI
Ale na Boga! gdyby cię kto słyszał, panie hrabio, powiedziałby...
SZCZĘSNY
Co?
KSIŃSKI
Żeś zwariował.
SZCZĘSNY
Rozgłoś to po zamku...
Odchodzi.
KSIŃSKI
Wywinął się... Czy on głupi, czy ja głupi?... Czy Szczęsny gada od rzeczy? — Tak być musi, bo gada o niczym.
Amelia wchodzi.
AMELIA
Słyszałam tu głos mego brata.
KSlŃSKI
Pani, przyjmij ode mnie uniżony respekt!
AMELIA
Słyszałam tu głos mego brata, chciałabym z nim pomówić.
KSIŃSKI
Niech go pani raczy różanymi ustami skłonić do działania. Ciągle zajęty fatałachami.
AMELIA
Właśnie mam polecenie od ojca, abym go namawiała do czynniejszego życia.
KSIŃSKI
Niech pani wymoże na nim, aby był przytomnym uczcie dzisiejszej, a my go szampanem i wymową wyegzaltujemy.
AMELIA
Szampanem? Wstydź się, panie Ksiński!... Ty myślisz jego wielką duszę podstępem skłonić do wielkiego dzieła? O! zaczynam wątpić o czystości waszych zamiarów, jeżeli sposoby do dopięcia celu macie tak błahe i podłe. Ja mego brata ochronię od waszej namowy. Niech pan będzie tak dobry, poszuka go w ogrodzie i przyszle go tutaj.
KSIŃSKI
Rozkaz, pani...
Odchodzi.
AMELIA
Jaka różnica między tymi ludźmi a moim bratem... nieraz rozmyślam głęboko, dlaczego Szczęsny wydaje mi się tak pięknym i wyniosłym — zwłaszcza kiedy spokojny — bo jak uleci w niebo myślami, nie mogę za nim ścigać i myśl moja gubi się w chmurach... O, jakbym go chciała zobaczyć na scenie czynnego świata — wyższego nad ludzi...”
SZCZĘSNY
wchodząc
Siostro, dobry dzień...
AMELIA
Szczęsny, ojciec mię prosił, abym pomówiła z tobą.
SZCZĘSNY
Wolałbym rozmawiać z tobą niż z moim ojcem.
AMELIA
Otóż będę mówiła słowami mego serca... Ty taki dobry dla twojej siostry; pamiętam te chwile, kiedy dziećmi będąc, razem biegaliśmy po nadwilejskich łąkach... za motylami wiosny — kiedy jesienią w zasypanych liściem alejach lubiliśmy chodzić razem i dumać... Ja się nie odmieniłam, ale tyś się bardzo odmienił, Szczęsny...
SZCZĘSNY
Czy ty myślałaś, że ja nigdy nie urosnę?
AMELIA
Powiedz mi, czy ty mnie masz za tak błahe stworzenie, że niewarta jestem jednego smutnego słowa z twojej duszy?
SZCZĘSNY
Ja bardzo smutnie mówię do ciebie...
AMELIA
Widzę, że straciłam twoje zaufanie...
SZCZĘSNY
Czy ci mówił Ksiński, że zwariowałem?
AMELIA
Zostaw tych ludzi w pokoju, Szczęsny — i bądź ze mną jak z twoją przyjaciółką, raz tylko... przez kwadrans... Powiedz mi, dlaczego nie chcesz wypełnić woli twego ojca... ojciec nic niegodnego żądać nie może. Czyż mógłby chcieć wtrącić ciebie w przepaść?... Powiedz mi, bracie, coż widzisz w ojca zamiarach, że nie chcesz im pomagać...
SZCZĘSNY
Nic nie widzę i dlatego właśnie, że nic nie widzę...
AMELIA
Dlatego?
SZCZĘSNY
Jestem ślepy...
AMELIA
Czytałam o królu Janie bez Ziemi, że będąc ślepy kazał się przywiązać między dwóch śmiałych żołnierzy i z pałaszem dobytym wpadł na wrogów i poległ... Bądź więc między twoją siostrą a ojcem... niech ciebie prowadzą na pole
sławy...
SZCZĘSNY
Jaka ty uczona!
Chodzi po sali zamyślony.
AMELIA
Widzę, mój bracie, mój najdroższy — mój najmilszy, że ty się zaczynasz nawracać na siostry twojej mowę... widzę myśl wzniosłą w zmarszczkach twego czoła...
SZCZĘSNY
Wzniosła?... dziecinna!
AMELIA
O! nie wracaj do ironii...
SZCZĘSNY
Dalibóg, że miałem myśl dziecinną. Masz w bukiecie twoim białą margeritkę... oberwij ją mówiąc: tak, nie — za każdym listkiem; jeżeli wypadnie tak, to będę z moim ojcem...
AMELIA
Jakże ty rzecz ważną możesz kłaść na te marne listki kwiatu? Więc los ci może rozkazać, a siostra twoja nie może?
SZCZĘSNY
Tak — los może mi rozkazać rzecz obojętną... bo prawdziwie, że teraz to rzecz obojętna dla mnie... a nawet wyznam ci, że tak zabrnąłem w zawikłanych sidłach tego świata, że będę się cieszył, jeżeli margeritka powie t a k... Obroni mnie od wyrzutów sumnienia — rozwiąże z nienawistnych węzłów —
AMELIA
Co ty masz na sumnieniu? Bracie luby, nieraz patrząc na, twoje zamyślone czoło nie mogę znaleźć innego porównania, jak do pochylonej białej i nieskalanej lilii... Prawda, że twoja dusza czysta...
SZCZĘSNY
Oberwij margeritkę...
AMELIA
obrywa kwiat
Tak, nie... tak, nie...
SZCZĘSNY
Patrzę na te upadające listki z okropnym przerażeniem... O! błahość ludzkich zamiarów!
AMELIA
Tak.
SZCZĘSNY
Szatani! wypadło tak!... Idź, powiedz mojemu ojcu, że jestem z nim na wieki — na wieki!... i będę z nim aż w tamtym życiu odpowiadał za krew i jęki...
AMELIA
O Boże! o Boże!
SZCZĘSNY
Proś za mnie Boga, bo ja ci powiadani, że lepiej by dla mnie było, gdybym był umarł w żywocie matki... bo teraz spałbym, odpoczywałbym... a tak... a tak... czym ja będę?...
AMELIA
Bracie, przebacz mi!
SZCZĘSNY
Tobie?... co przebaczyć?... Ja sobie tylko przebaczyć nie mogę, że w tajemnicy serca żądałem... O! wielkość! sława!... Ale na Boga! ja nie takiej chciałem sławy — nie takiej wielkości... Stało się...
AMELIA
Bracie, ja skłamałam — wypadło nie.
SZCZĘSNY
Teraz skłamałaś, Amelio... wypadło t a k... Ja wiem, że mię los miał rzucić na taką drogę... wahałem się — o włosek... włosek się zerwał — a teraz będą się urywać wszystkie skały zawieszone nad moją głową.
SŁUGA
wchodzi
List do pana hrabiego.
SZCZĘSNY
Kto przyniósł?
SŁUGA
Jakiś siwy starzec... w szarej czamarze.
SZCZĘSNY
Ale ten list. bez adresu...
SŁUGA
Powiedział, że od ślepego człowieka...
SZCZĘSNY
Ha!
Odpieczętowywa, czyta.
AMELIA
Szczęsny! jaką ty masz twarz! To jakaś zła nowina!
SZCZĘSNY
I owszem... bardzo dobra... Zaczynam być, czym jestem... ludzie mnie poznają... Powiedz temu człowiekowi, że przyjdę... O! gdyby się cofnąć o rok życia — nie przyszedłbym na taką godzinę!... Amelio!... Amelio!... Amelio!...
AMELIA
O, jaki jęk!
SZCZĘSNY
Nic... Siadaj... Prawda; że ja nie jestem złego serca człowiekiem — ty wierzysz we mnie; prawda, Amelio?
AMELIA
Bracie, jakie ja nieznane nieszczęście ściągnęłam na twoją głowę niewinnym, jak sądziłam, kłamstwem? Przysięgam ci na duszę matki mojej, że ostatni listek kwiatu powiedział nie.
SZCZĘSNY
Amelio moja, teraz wcale mnie nie obchodzi przyszłość... ani przeszłość... Chciałbym ci wyznać wszystko, ale nie mogę... Jest okropna tajemnica, która by nas oboje zabiła... a bez wydania tej tajemnicy nie mogę usprawiedliwić najmniejszego wypadku w moim życiu... Amelio — błagam ciebie na imię matki twojej, nie sądź o mnie podług sądu innych ludzi — i zachowaj mi w sercu jedno długie wspomnienie... takie wspomnienia smutne i jednobrzmienne wznoszą serca ludzkie do Boga...
AMELIA
Ale ty się gotujesz na coś okropnego...
SZCZĘSNY
Ja ciebie bardzo kochałem... więcej niż...
Wstaje gwałtownie.
Bądź zdrowa! Kochałem ciebie jak brat... Słuchaj... ty kiedyś będziesz miała męża i dzieci, ale przyjdą godziny, że miłość ich nie wystarczy tobie... i porównasz ją z miłością twego brata — i będzie ci czegoś niedostawać... i będziesz płakać... O! jak my kiedyś byliśmy szczęśliwi dziećmi!
AMELIA
Co ci jest, bracie?
SZCZĘSNY
Mam wielkie długi do zapłacenia.
AMELIA
Długi?... Ale mój ojciec... mój ojciec zapłaci wszystko... ja ci przysięgam.
SZCZĘSNY
Tak! i mój ojciec może zapłaci... ale ja... Ty nie możesz rozumieć, siostro, zawiłych tego świata zdarzeń... To gorzej niż w najokropniejszych przepowiedzeniach świętego Jana... Są serca rozdarte na cztery części... jak zapisane głupim poematem karty papieru w ręku rozsądnego człowieka... Bądź zdrowa!... życzę ci. wstąpić do klasztoru...
AMELIA
Do klasztoru?
SZCZĘSNY
Wszak ty nie masz męża... ani kochanka... Nie chciałbym, aby ciebie kto oszukał... Ha! ale co ty powiesz ojcu ode mnie?... Czekaj... powiesz... że — pojechałem płacić długi... Ja może powrócę wieczorem. Jeżeli powrócę, to będę łachmanem, z którego nie można zrobić chorągwi dla żadnej partii... więc niech ze mnie zrobi, co mu się podoba...
AMELIA
Zrozumiałam... Mój Boże! teraz zrozumiałam... Szczęsny! Szczęsny!
Wybiega.
Czytaj dalej Akt 3