Z Elegii

Autor:
Tłumaczenie: Tadeusz Boy-Żeleński

Pośród niewielu przywar obcych mi zamieszczą
Zazdrość, owo uczucie nad inne złowieszcze,
Wzglądem ciebie, ty Kłamstwo moje ubóstwione,
Coś mną tak zawładnęło, że wszelką obroną
Starło we mnie, iż kiedy wychodzisz cacana
(Ba, na godziny całe!), strojna, wymuskana,
Za cały pozór, pretekst, chytrość, mrukniesz sobie:
"Wychodzą, mam sprawunki", i ja wierzą tobie!
Lecz strzeż się! niebezpieczeństw nie mierzyć hałasem.
Ty wiesz, czasem jest we mnie coś groźnego, czasem
Przyłapię się na geście, ruchu — ostatecznie
Jest się mężczyzną, prawda? — można mówić grzecznie,
Niemniej laseczka chybko obraca się w dłoni
Lub rewolweru lufka o zęby zadzwoni
Zbyt uprzejmemu panu, lub — jeśli dobrodziej
Woli — nożyk pod żebro takoż się przygodzi
Krew nie woda, a nerwy nie postronki; owo
Ciebie też jak poniesie, duszko, to już zdrowo:
Nietrudno na tej drodze dopytać się zwady.
Nie z powodu jakoby odsłoniętej zdrady,
Tak rozumiem przynajmniej, zważywszy szeroki
Sąd mój o tym, lecz mamy oboje wyskoki,
Co sprawiają, że nie jest z nas bezpieczna para.
Nie będąc więc zazdrosnym — haniebna przywara! —
Biorę na kieł, jak rumak krwi szlachetnej, skoro
Łechtnąć mnie w słaby punkcik, a mam ich dość sporo...

Czytaj dalej: Sztuka poetycka - Paul Verlaine