List Elizy Orzeszkowej do literatów rosyjskich zapraszających ją na Obchód Mickiewiczowski w Petersb

Autorka:

Szanowni Panowie!

 Zaszczycona wezwaniem do przyjęcia udziału w uroczystości, którą zamierzyliście uczcić wielkiego wieszcza polskiego, Adama Mickiewicza, dziękuję, żeście raczyli zaliczyć mię do tych, którzy przed dostojnym kołem Waszem przedstawiać mają piśmiennictwo i społeczeństwo polskie, lecz stokroć więcej, żeście w sercach i umysłach swoich powzięli myśl o tym obchodzie.
 Bywają czasem dnie z niebem ciemnym i powietrzem dusznym od mgieł podnoszących się z nizin i byłyby dla ludzi dniami rozpaczy i zguby, gdyby nad nizinami nie wznosiły się szczyty, z za których wschodzą jutrznie. Za to, żeście pozwolili nam dostrzedz szczyt taki, przyjmcie podziękowanie od Polki, która Ojczyznę swą bez granic kochając, z radością składa cześć myśli pięknej i uczuciu dobremu, gdziekolwiek powstają one jako jutrznia, zwiastująca wschód słońca, choćby oddalony.
 Na usprawiedliwienie tego, że nie osobiście, lecz za pośrednictwem listu podziękowanie to wyrażam, mogłabym ograniczyć się przytoczeniem przeszkód takich, jak: choroba, długość podróży, surowa pora roku i t. p. Lecz byłby to tylko akt grzeczności, a bywają wypadki, wobec których grzeczność staje się tak malutką, że prawie znika z oczu. Usuwam, Szanowni Panowie, z pomiędzy Was i siebie malutką grzeczność, a na jej miejscu stawiam tę rzecz dobrą i czystą, którą jest szczerość, — przekonana, że przez to składam Wam najwyższy dowód szacunku i że wszystkie słowa potoczne lub wykrętne byłyby w wypadku obecnym niegodne Was, mnie i tej okoliczności, która przemówienia mego do Was stała się przyczyną.


 Wszyscy o tym wiemy, więc dla nikogo niespodziewanym nie będzie gdy powiem, że pomiędzy dwoma narodami naszemi: Waszym i moim, toczy się proces wiekowy, który dotąd dla strony żadnej wygranym, ani przegranym nie został. Co jest przedmiotym procesu tego? Życie narodu, do którego należę.
 Przemawiam do koła zbyt oświeconego, abym potrzebowała zastanawiać się nad istnieniem narodów w ogóle, jako nad faktym przez naturę ustanowionym tak mocno, że żadne chęci i działania ludzkie nie mogą sprawić aby nie był, tak jak nie mogą zrządzić, aby wszystkie kłosy wydawały ziarno jednostajne, lub wszystkie kwiaty jaśniały jednostajną barwą. Fakt to jest konieczny.
 Przemawiam do koła zbyt rozumnego, abym miała udawadniać, że natura dąży do wprowadzenia w twory swe rozmaitości najwyższej, że w robotach ludzkich postęp zjawia się na drodze nie ujednostajniania lecz różniczkowania uzdolnień i funkcyi, że ludzkość odżywiałaby się mdło i niezdrowo, gdyby posiadała jeden tylko gatunek zboża i przestałaby zasadzać ogrody, gdyby w nich rosły same tylko żółte lub czerwone róże, choćby najwspanialsze. Fakt to dobroczynny.
 Przemawiam do koła, mającego serca zbyt wysoko umieszczone, abym przekonywać usiłowała, że miłość dla narodu i dla tej ziemi, na której z gromady istot pierwotnych stał się on narodem, jest dla jednostek, które go składają uczuciem wrodzonym i nadto, uczuciem wyższego rzędu, bo zakreślającem krąg szeroki dokoła uczuć osobnikowych, więc wprowadzającem osobniki w sferę ideałów. Fakt to uszlachetniający.
 Wszystko, cokolwiek o przedmiocie tym powiedziećbym mogła, byłoby niezawodnie dla Was, Szanowni Panowie, znanym i przez Was podzielanym. Więc powiem tylko, jakie znaczenie przywiązuję do dwóch słów powyższych: życie narodu.
 Jakie życie? Fizyczne? tymu doraźne środki zagłady, w dzikiej przeszłości rodu ludzkiego pozostałe, grozić nie mogą. Polityczne, czyli państwowe? Bardzo ważne, lecz utraciwszy je, naród zamknięty w granicach państwa na innych drogach dziejowych utworzonego, żyć i życie swe pomyślnie rozwijać może, jeżeli uszanowane w nim jest to, co go jako jednostkę zbiorową z pomiędzy reszty ludzkości wyodrębnia, co jest jego historycznym dorobkiem, miąższem jego ziarna, barwą jego kwiatu, samą jego duszą.
 Jak w miąższu ziarn wydawanych przez zboża, znajdują się pierwiastki chemiczne jednostajne, lecz w coraz innym układzie i stosunku do siebie zostające, tak w duszach narodów, uczucie, wyobraźnia, myśl, dźwięki mowy, skłonności, wstręty, u podstaw swych dla całej ludzkości jednostajne, rozgałęziając się tworzą rozmaite wiary, języki, sposoby zapatrywania się na świat, sposoby myślenia, pracowania, poszukiwania i odtwarzania prawdy, dobra i piękna. Wiara, język, myśl, twórczość, sposoby dorabiania się i doskonalenia najwłaściwsze skłonnościom i zdolnościom narodu, oto składniki tego życia, o którem myślę, gdy mówię, że jest ono przedmiotym wiekowego pomiędzy nami, a Wami procesu.
 Nie wierzcie, Szanowni Panowie, tym, którzy utrzymują, że tymu życiu nie grozi niebezpieczeństwo żadne, że tylko właściwy narodowi memu fanatyzm polityczny i turbujący go wiecznie duch rewolucyjny, wywołuje mu z ust skargi, a w sercach krzesze niechęci, nie mające przyczyn sprawiedliwych. Od fanatycznych uniesień na odległość całego obszaru filozofii oddalona, z całej siły pragnąca, aby czysty duch chrześcijanizmu krwawego ducha rewolucyjnego niepotrzebnym na ziemi uczynił, pozwolę sobie w malutkim zwierciedle symbolu ukazać odbicie wielkiej prawdy.
 Raczcie wzrok swój zwrócić w stronę, na którą wskazuję. Ulice i rynki miasta; przesuwający się przez nie orszak pogrzebowy, tłumy niezliczone; mnóstwo oczu płaczących; trumna jaśniejąca barwami kwiatów, któremi ją okryto. Znać ten, który dąży ku miejscu odpoczynku wiecznego, wiele pracował na zdobycie powszechnej miłości i czci. Lecz dla czegóż ta cześć i miłość nie objawia się przez wspaniałość obrzędu kościelnego i przez to piękno sztuki religijnej, które jest kwiatym podarowanym niebu przez to, co ziemia ma najpiękniejszego? Jakaż sprzeczność! Tyle głów ludzkich, a ani jednej chorągwi kościelnej! Tyle łkań, a ani jednej nuty śpiewu! Tyle zmroku w duszach, a ani jednej pochodni w powietrzu! Przodem orszaku idzie kapłan, — jeden tylko, choć pogrzeb bogaty, — i milczy. Dla czegóż, według obrządku kościoła swego nie wzbija głośnego śpiewu do nieba za tę duszę, która opuściła ziemię? Od progu domu umarłego aż do skraju jego mogiły, milczy kapłan, milczy powietrze, przez chorągwie ani pochodnie nie roztrącane, milczy lud pod tłocznią tej ciszy grobowej, wśród której przesuwa się podobny do niemego i pokornego widma. Widmo to przyszło pomiędzy żyjących, więc jest, ale nie ma prawa być, więc musi być niemem, pokornym, ze wszelkich ozdób i pociech odartym, — jak najmniej do żyjących podobnym.
 Ten pogrzeb katolicki, ten jedyny sposób, w jaki na szerokiej przestrzeni ziemi mamy prawo oddawać jej naszych zmarłych, — to symbol, w którym zawiera się widmowy pochód w przyszłość całego narodu. Stworzyły nas dzieje ludzkości, więc jesteśmy, ale nie mamy prawa być, więc musimy być jak najwięcej niemi, pokorni, z ozdób odarci, — jak najmniej do żyjących podobni.
 Tak; niemi. Pozwólcie powieściopisarskiemu pióru memu naszkicować jeden jeszcze obrazek, z krańca życia przeciwległego tamtymu, jednak bliskiego, bo słusznie ktoś zauważył, że mogiła, to tylko dnym do góry przewrócona kolebka.
 Niewiele drogi od kolebki uszło to dziecię, które w dzień słoneczny, bawi się z towarzyszami na podwórzu szkolnym. Pogoda, odpoczynek, zabawa; niebo błękitne, drzewa cieniste, ptaki szczebiocą każdy po swojemu, piłka lata z rąk do rąk i jedno tylko zmartwienie: trudno czasem ją złapać. Jednak, z twarzą w rumieńcach i blaskach wesołości, podskoczyło, złapało piłkę, po dziedzińcu szkolnym rozległ się z wybuchem śmiechu, okrzyk tryumfu i — jednocześnie, — na ramię dziecka opadła ręka, w której dotknięciu czuć gniew i karę. Ono samo już wie, że karanym będzie; zgasł mu na twarzy blask radości i oczy, które tylko co śmiały się do życia, stoją w łzach. Cóż uczyniło? Jaka była wina jego? Oto w chwili radosnej złapania piłki, okrzyk tryumfu wydało w języku, którego dźwięki dziedzictwem po mnóstwie pokoleń tkwią mu w krtani, którym mówili Kopernik i Sobieski, Kochanowski i Matejko, Szopen i Mickiewicz.
 Nie będę, Panowie, opowiadała Wam o rolniku, który po mnóstwie pokoleń odziedziczywszy pociąg i zdolność do uprawiania roli, na znacznej przestrzeni ziemi, jest odepchniętym od ziemi; ani o uczonym, który pochodnię swej wiedzy unosić musi w strony dalekie, bo rodzinnych oświecać nią nie może; ani o matkach, które żegnają synów, oddalających się za chlebem w przestrzenie niezmierzone, bo na tych, wśród których wzrośli, chleb dla nich nie wzrasta; ani o twórcy, który kwiaty swej myśli oddaje pod nóż ogrodnika, nie znającego gleby, z której powstała myśl i jej kwiaty; ani o miłośniku ludu, który ognistą swą duszę chowa pod korzec, zamiast ją iskrami światła rozsiać tam, gdzie ciemno...
 Wszystko to, dokładniej i jaśniej niż w opowiadaniach jakichkolwiek, znajduje się w zbiorze drukowanych i nie drukowanych, pisanych i nie pisanych praw i rozporządzeń wyjątkowych, które — czem są? Racyą stanu? Karą? O pierwszej mówić trudno, bo jest rzeczą taką, przeciw której żadna racya, z jakichkolwiek dziedzin sumienia czy rozumu ludzkiego czerpana ostać się nie może; bo jest jednym z tych wielbłądów, o których Wasz wielki myśliciel Włodzimierz Sołowjew, pisał niedawno, że stają ludziom w gardłach i tamują mowę artykułowaną. Lecz jeżeli to kara, to za co? Za próby odzyskania tej strony życia narodowego, którą jest niepodległość polityczna? Nie byłżeby zhańbionym naród, któryby nigdy tych prób nie czynił i nie wydałbyż przez to świadectwa, że niema w nim żadnego już życia? Któż nie uwielbia Tella, Wilhelma Orańskiego, Waszyngtona i nie przyklaskuje zastępom, których byli wodzami? A czyliż podobna, uwielbiając tych mężów, jednocześnie potępiać Kościuszkę i w dalekie pokolenia karać jego naśladowców? Lecz, jeżeli nawet w oczach czyichkolwiek kara, to czy współczesne kodeksy prawne, owoce wzrastające bądź co bądź w świecie ducha chrześcjanizmu i humanityzmu, dążą do obostrzania, lub do łagodzenia środków, dotykając winowajcę w jego wolności, bezpieczeństwie i zdrowiu? I czy ojczyzna Wasza, Szanowni Panowie, która ma zaszczyt pierwszeństwa w wykreśleniu z prawodawstw ludzkich kary śmierci dla zbrodniarzy, chociażby ojcobójcami byli, zachowaćby ją miała tylko dla narodu, który próbował walczyć o polityczne życie ojczyzny?
 Czemkolwiek jednak jest i z jakichkolwiek rozumowań lub namiętności wynika ta groźba zawieszona nad życiem jednego z dwu narodów naszych, z niej to wyrasta ściana, która rękom naszym i waszym spotkać się nie pozwala. Z czego utworzone są cegły tej ściany? Z nienawiści? Z zawziętego pamiętania uraz? Z żądzy odwetu? Bynajmniej. Uczucia te, oddawna już wśród nas zostały przez umysły oświecone poddane krytyce. Już Krasiński, współczesny Mickiewiczowi i w wielkości natchnień prawie równy mu poeta, głosił hasło patryotyzmu wolnego od jadu i krwi, walczącego tylko orężem czystości serc i wielkości cnoty. W jednym ze swoich Psalmów Przyszłości, woła on do Polski:

»Grzech wszelki maż,
Łzę wszelką susz,
Depc ziemski szał,
Rządź światym dusz,
Gardź państwem ciał,
Nieś dech Pana,
Nieskalana...«

 A w innym miejscu:

przed Bogiem
»narody stanąć muszą
Nie z rykiem zwierząt, lecz z anielską duszą«.

 A w trzeciem jeszcze, woła:

»Daj nam, o Panie, świętymi czynami,
Śród sądu tego samych wskrzesić siebie!«

 I w czwartym, do patryotyzmu polskiego przemawia w sposób następujący:

»Bądź ty w człowieku męką z niebios rodem,
Bądź arcydziełem nieugiętej woli!
Bądź cierpliwością — tą panią niedoli,
Bądź tą przegraną, której cel daleki,
A która w końcu wygrywa na wieki!
Bądź spokojnością, wśród burz niepokoju,
Bądź wiecznym pięknym, w wiecznym życia boju!

 Wielu z pomiędzy nas wyznaje tę naukę drugiego po Mickiewiczu mistrza poezyi naszej. Wielu z nas mniema, że życie w nienawiści, to wprost antyteza tych instynktów i zasad, które wypracowały w ludzkości wieki chrześcijanizmu i cywilizacyi, że w niej pogrążone dusze, ulegać muszą procesowi gnicia, które na pozór tylko i czasem wydaje się wezbranym życiem. Wielu z nas, w obrzydzenie wziąwszy wzajemne skargi i zatargi, tęskni do zagojenia ran, które nietylko bolą, lecz zmniejszają i poniżają. Bo »jak robak drzewu, tak smutek sile człowieka szkodzi«, mówi werset biblijny; a niema na ziemi, Panowie, rzeczy równie smutnej, jak taka długa i tak niezmiernie ważna kłótnia ludzi z ludźmi. Pragniemy wyjść z pod czarnej chmury tego smutku, pod błękity przebaczenia, odpoczynku i spokojnej pracy...
 Nie z nienawiści, nie z żądzy odwetu, nie z ponurego fanatyzmu — jak twierdzą niektórzy przeciwnicy nasi, — zbudowaną jest ta ściana, która nas rozdziela. Z czegóż więc? Nie waham się wypowiedzieć stanowczo, że z miłości i z obowiązku: z miłości dlatego, co swoje, więc drogie, i nieszczęśliwe, więc stokroć jeszcze droższe; z obowiązku bronienia tego, co sprawiedliwe, więc święte. Świętym jest, Panowie, prawo współczucia dla tych, którzy cierpią i solidarnego, nierozłącznego dzielenia się z nimi komunią wspólnego cierpienia; świętszem jeszcze to, które rozkazuje stawać w obronie rzeczy tak wielkiej, jak życie narodu, powstałe z woli Prawodawcy najwyższego i w niezmiernym planie Wszechświata niezmiernie wyższym mające służyć celom, od mądrości naszej. Praw tych łamać, obowiązków, które one dyktują zrzucać z siebie niewolno, dopóki istnieje to, co sprowadza cierpienie i groźbę. Są w sercach i sumieniach ludzkich klejnoty, od których zachowania cała dostojność ludzka zależy i których zrzekać się nie wolno za misę nietylko soczewicy, ale nawet takich pereł drogocennych jak te uczucia, które Was, Szanowni Panowie, myślą o uroczystości dzisiejszej natchnęły.
 Nikt z nas nie wątpi, że w społeczeństwie Waszem istnieją umysły światłe, sumienia sprawiedliwe, wolne, pragnące dobra. Akt uczczenia pamięci wieszcza polskiego wskazuje, że do takich właśnie umysłów, sumień i woli, w tej chwili przemawiam. Po cóż więc przemawiam? Jeżeli myślicie tak jak i ja, to czy słowa moje nie są nawracaniem wiernych, czyli, donkiszotowskiem wojowaniem z przeciwnikami urojonymi? Nie; bo od areny, pośród której toczy się akcya procesowa oddaleni, w pracach nic wspólnego z nią nie mających pogrążeni, z łatwością możecie znać tę akcyę tylko z epizodów jej oderwanych i zapatrywać się na nią przez szkła tych, którzy utrzymują, że zbadali ją całkowicie i specyalnie. Daleką odemnie jest śmiałość nasuwania oczom Waszym szkieł jakichkolwiek, ale szczęśliwą byłabym, gdyby słowa moje nasunęły Wam myśl, że bywają na świecie szkła sztucznie zabarwiane, w celu ukazywania przedmiotów tym, którzy przez nie patrzą, w barwach nieprawdziwych.
 Jednak, cóż dalej? Jeżeli zechcecie obejrzeć przedmiot, rozejrzeć się w nim, wzrokiem własnym i poszukującym samej prawdy — co z tego wyniknie? Co uczynić dla niego zdołacie? Wszakże nie jesteście prawodawcami swojego narodu! Tak; ale jesteście jego nauczycielami, przywódzcami pochodu jego ducha. Dumne, ale prawdziwe są słowa Wiktora Hugo o tych, którzy stoją na czele umysłowego ruchu narodów: »Prawodawcy tworzą prawa, lecz my tworzymy prawodawców«. Słowo jest amforą, z której prawda wylewa na świat myśl; z myśli, podrzuconej w górę, jak z garści prochu Maryusza, wyrasta czyn. Mistrze słowa dzierżą w ręku amforę prawdy i usiewają ziemię nasionami czynów. Ich to palce, na wosku sumienia narodowego pogłębiają zgłoski, składające wielkie imiona i hasła ludzkości; ich pochodnie, rzucają smugi światła w miejsca narodowego umysłu, jeszcze zaległe zmrokiem. Nie są oni zbawicielami świata, ale są tymi, którzy gotują drogi jego zbawienia. Gotujcie, Szanowni Panowie, dla obu narodów naszych zbawienie od zła, które dla nich obu, choć dla każdego odmienne, ujmy przynosi. Świećcie i siejcie! Czyńmy to wspólnie i na tych górnych szlakach, które wiodą ku ideałom, niech ci z pomiędzy Was i nas, którzy na nie wstąpić zdołali, nawzajem uszanują się i będą sobie pomocni. Aż przyjdzie moment, w którym ideał z górnych szlaków zstąpi na cierniste, ciemne ścieżki tej ziemi i narody wejdą z nich na błękitne przestworza wzajemnego dla siebie poszanowania i zgodnej współpracy. Gdybyśmy ten moment o jednę tylko drobinę czasu przyspieszyć mogli, nie żal byłoby żyć, chociażby życie upłynęło strugą samego bólu i znoju.
 Szanowi Panowie! Przebaczcie, jeżeli słowami, swemi, zbyt długo uwagę Waszą trudziłam. Mówiłam do Was, jak równi do równych zwykli są przemawiać: szczerze i śmiało. Tę szczerość i śmiałość raczcie przyjąć jako dowód szacunku głębokiego, przez serce polki składanego tym rosyjskim sercom, które oddając hołd wieszczowi jej narodu, uznały, że ten naród jest osobnikiem zdolnym do wydawania genjuszów, więc nietylko godnym życia, lecz mającym obowiązek wytrwałego przy nim obstawania.

Czytaj dalej: Gloria Victis - Eliza Orzeszkowa