Jak płaszcz na haku w kajucie huśtanej
chwieje się życie, omdlałe wahadło.
Przewracają się sprzęty, drżą niepewne ściany,
pasażerowie błądzą gromadą pobladłą.
To, co było na lewo, zsuwa się na prawo,
zimną wodą przez okno oblał mnie ocean,
z kołysanych kieliszków prysło wino krwawe,
a szkody tej ocean nie umie ocenić.
Ziemi! Lądu stałego! Dębów jak ramiona!
Wiernych krajów bez zdrady, bez trzęsienia ziemi
Tu w oknie zamiast nieba fale lśnią wzniesione,
a pokój mój upada i wzlatuje z niemi.
Nie mogę żyć w takiej rozterce,
w takiej niepewności. Owijam się w pled,
morska choroba chwyta mnie za serce,
et je voudrais vomir mon âme dans la cuvette...