Nous sommes les Soeurs Siamoises
du Luna Parc....
Cały ciężar istnienia musiał spaść jak raz
na wątłość naszych białych bark.
Natura, splatając pnie drzew
szalejąc bujnością wiosny,
spłodziła myślący krzew,
igraszkę o brwiach żałosnych — —
— Mesdemoiselles Margueritte et Mary —
przerażający dziwoląg:
Nóg, oczu i rąk po cztery,
wspólna talia, dwa serca złączone niedolą.
Płoniemy wstydu rumieńcem,
który róż z pudrem przesłania,
gdy na nas patrzą młodzieńcy
godni kochania.
Mamy mężów którzy tańczą z nami
monstrualnego fox-trotta.
Piekło wciąga nas całe, po loki ze złota,
gdy we czworo zostajemy sami.
W cynicznych tonąc uściskach,
do gwiazd w oknie mrugamy skrycie,
i daleka odpowiedź błyska:
„Straszne jest życie!“
Czasem kaszle Margueritte. Nie lubię,
gdy płuc skargą wybucha namiętną.
Chwytam jej rękę w przegubie
i liczę tętno.
Jej gorączka podnosi i moją ciepłotę,
a mój krzyk będzie echem jej krzyku,
gdy otworzą się przed nią drzwi złote
niebieskiego Panopticum.
Dzięki Bogu jestem jeszcze zdrowa,
ale ona ma bronchitis i anemię...
jeśli zechce opuścić tę ziemię,
to jej trumna będzie kwadratowa.
O ile nie zaprzeda nas ojciec lub matka
do muzeum dziwolągów wszelkich ras.
Tam, za szybą, wychylimy kielich do ostatka,
my, zawstydzony szkielet:
— Les Soeurs Siamoises —