Na wieży bije północ,
a księżyc jest jak czółno,
jak złota yola.
Krąży dokoła miasta,
kędy noc się rozrasta,
w czarnych półkolach.
Siedzi w niej mój kochanek,
i ręce posrebrzane,
opiera na wiośle.
Marzy moim marzeniem,
wzdycha moim westchnieniem,
w tej samej wiośnie...
Szukałam go na ziemi,
między ludźmi obcymi,
mówiono mi: niema.
Nie chciał świata naszego.
A dlaczego? dlatego,
że smutną jest ziemia.
Czekałam tu na niego.
Lecz nie przyszedł. Dlaczego?
Bo wiosłuje w niebie.
Chmury białe, rozwiane, —
otulają go w pianę
i mgła go grzebie...
Lecz on, zawsze zwycięski,
wypływa z bladej klęski,
wiosłując niezłomnie —
na ramię diamentowe,
przechyla senną głowę,
i myśli o mnie...