Jaś mi z jarmarku przywiózł figę.
Józio dwie figi —
dla intrygi.
Adaś z traw uplótł pierścioneczek,
w ciąga dalekich w las wycieczek.
Ten przyniósł bukiet z ostromleczów —
(bo jest pogodny — lubi żarty — )
— tamten — w prezencie —
(jakby przeczuł,
że się ucieszę): stare karty.
— Zepsuty kompas —
— nudną powieść,
którą mnie czytać nikt nie zmusi,
i granat znaleziony w rowie,
który wybuchnąć kiedyś musi
W skrzynce cedrowej chowam dary
moich kochanków, tych trzech króli...
— pierścionek z trawy —
— kompas stary,
— granat podobny srebrnej kuli...
Wreszcie, za żonę wziął mnie Zbyszek.
(Wmawiano w niego: ty idioto!).
A ten — o dziwy co za zbytek!
obrączkę dał mi szczerozłotą.
Nie bez wzdychania, wzdychał bowiem,
sam jeździł po nią swą Minerwą,
— jak się targował! — wreszcie z werwą rzekł:
„Drogo, ale nic nie powiem!“
(Bo już od wieków i Wierzynków,
sarmacka szlachta gardzi złotem
a ceni miedź!
i stal uczynków!
Złoto do złota idź z powrotem).
Na tym się wprawdzie i skończyło
z podarunkami już na amen.
Choć, by nie skłamać — coś tam było...
— ach tak!
gazeta i atrament.
Lecz na obrączkę patrzę z pychą, —
że nie jest dęta, wiem dokładnie.
Niejeden patrząc na nią wzdycha...
jeszcze mnie kiedyś zbój napadnie!
Gdy mi potrzeba płaszcza, sukni,
gdy mam trzewiczki
jak rzeszoto,
Zbych mówi:
„W czółko ty się puknij!
a kto obrączkę dostał złotą?“
— Ha! znikli Jasio, Józio, Adaś,
poodprawiani w świat kolejno —
Zbigniew już o rozwodzie gada —
ale mi został — boski klejnot.