Idziesz, troską owiany. Oczy wbijasz w ziemię
Z deszczem pada grad gorzki i drobny jak siemię.
Na chodniku ślad kaszlu, pamiątka gruźlicza,
czyha na wzrok spuszczony. Smętna jest ulica.
Nie jadłeś od tygodnia. Na herbatę nie masz.
Twój stosunek do świata: rezygnacja niema.
A gdy słyszysz za sobą śmiejących się ludzi,
myślisz z wielką pokorą - żeś ty śmiech obudził.
Wreszcie staniesz, znużony. Oprzesz się o ścianę
Z dachu trafią cię krople z sadzą pomieszane
i nim wyciągniesz rękę, którą trzęsie febra,
już ci grosz w nią włożono. I otoś jest żebrak...
Odtąd będziesz wytrwałym, cichym automatem,
który grosze wyłudzą - a polega na tem,
że daje byle komu, za te kilka groszy,
smak dobrego uczynku, anielskiej rozkoszy!
Żebrząc sprzedajesz litość, dobrotliwość, hojność -
W niebo wiedziesz ulicę bezduszną i rojną.