Niebo, dotychczas dobre, nieuczłowieczone,
Błękitniało spokojnie, obłoków materię
Kształcąc w formy przelotne i szczerze nic warte.
Nie obdarzało nikłą, smutną świadomością
Chmury-efemerydy. Mądrze było w niebie,
Gdyż najmniej życia miało w sobie i cierpienia,
A kto w nim myślą tonął, czuł się odrodzony.
Jaskółki, w lukach, smugi zachodu różane
Przecinały, pierś białą oddając tym łukom;
Fioletowe gościńce, autostrady złote
Ścieliły się nad lasem, który wessał słońce,
A z drugiej strony jakby chmurki brukowały
Rynek w polskim miasteczku: kamień przy kamieniu
Tak gołębie karmione. I gwiazdka najpierwsza,
Hebrajski znak wieczoru i dnia jutrzejszego...
Kolejno zapalały się astry w ciemności,
Która sen nakazuje wszelkiemu stworzeniu,
Aby oczy zamknęło na tajniki nieba,
Na odkryte, zdradzone światłem, osobiste
Sprawy kosmosu, wścibskim umysłom niechętne
I daremną pokorą trudzące myśl ludzką.
Raczej utulić głowę w poduszek poczciwość! --
Niebo łaskawe było. Pioruny najczęściej
Trafiały w ziemię albo w przywykłe do ciosów
Wytrwale wierzby (z piersią rozprutą żyjące),
Lub w wodę, budząc pustą wesołość rusałek
I oklaski wśród trzciny.
Grady, deszcze, śniegi.