Mrokiem niegdyś i smutkiem nękany,
Nędzniał sokół oślepły na kole,
Dziś nad lasy ojczyste i łany
Podniósł w słońce swe skrzydła sokole.
Już on nie chce być w klatce swej syty,
I zhańbiony żelaznem ogniwem,
Już zna wolne, szerokie błękity,
Już odetchnął powietrzem pól żywem.
Już nie będą go karmić chłopięta,
Z pańskiej dłoni, z okruchów niewoli,
Ale ziemia nasyci go święta,
Co wywiodła ród jego sokoli.
Już nie będą mu grały te psiarnie,
Co na pańskiej wodzone są smyczy,
Ale pieśń go swobody ogarnie,
Gdy wyleci swej szukać zdobyczy.
Nie z kapturem na oczach, nie ślepy,
Nie z rąk sługi w pstrokatej odzieży,
Wolny sokół w powietrze uderzy,
Targać szponem, bić dziobem w czerepy.
Nie dla pańskiej uciechy i łaski,
Nie głaskany dłoniami płatnemi,
Wolny sokół wyleci w dnia blaski
Po swobodę, dla gniazda, dla ziemi.
Nie schowany w złocistej obroży,
Nie na berle noszony przez knieje,
Wolny sokół wyleci w świt zorzy
Po swą wiarę, po swoje nadzieje.
Już mu skrzydeł nie przytną, nie zwiążą,
Już mu światła nie wyrwą z pod powiek.
Tam, gdzie duchy sokoły zakrążą,
Zrywa pęta i wolnym jest człowiek.
Wracaj, panie, w zamkowe podwoje.
Już łowiecka uciecha przerwana,
Wolny sokół zna drogi dziś swoje,
Leci w przyszłość i nie chce mieć pana!