Chłopcom zawsze bójka w głowie.
Zeszli się raz gdzieś w parowie:
Janek z trąbką i z szabelką,
Mały Kazik z pałką wielką,
I Zygmuntek wystrojony
W piękny hełm z lejka zrobiony.
Wnet zaczęła się narada:
— Jak bić wroga? Jak mu szkodzić?
Sprawą tajna: nie wypada.
Zbytnio o niej się rozwodzić!
Lecz w tem była trudność cała,
Której przyczyn nie dochodzę,
Że tak, jak ich trójka stała,
Wszyscy byli sami — wodze.
A żołnierze?... Co żołnierze!
Niech żołnierzy licho bierze!
— Ja tam będę pułkownikiem,
Nie ustąpię się przed nikim!
— A ja będę generałem,
Bom najmniejszy w wojsku całem.
— A ja będę oficerem,
Bom wykleił hełm papierem!
Ogień w oczach, płomień w twarzy,
Nikt nie umknie i pół kroku.
Aż tu nagle się Tatarzy
Podkradają chyłkiem z boku.
— Za mną, wiara! — Janek woła, —
Dalej, naprzód! Dalej, hura! —
Ale nikt nie idzie zgoła.
— Cóż to? czy ja podły ciura —
Myśli sobie jeden, drugi, —
Żebym leciał na wysługi,
Jak tam kto zawoła byle?
Jestem sobie wódz, i tyle!
— Co? ty wodzem? Jeszcze czego!
— Co? Ja miałbym słuchać ciebie?
— Sam potrafię, mój kolego,
Feldmarszałkiem być w potrzebie!
Jeszcze sporów nie skończyli,
Jeszcze wiodą kłótnię głupią,
Gdy Tatarzy w jednej chwili
Wpadli na nich, i... już łupią!