Noc

Autorka:

Na tym ka­wał­ku zie­mi Bóg po­ło­żył dło­nie
I od­jął — i sta­nę­ła tu pięk­ność w osło­nie
Dziw­ne­go ma­je­sta­tu. Sme­re­ki zie­lo­ne
Za­plo­tły jej ko­ro­nę szma­rag­dów na skro­ni,
A kształ­ty jej prze­pysz­nie rzeź­bio­ne­go cia­ła,
Niby grec­ka dra­per­ja, mgła lek­ka owia­ła.
U spodu sza­ty, jako ta­śma zło­tem szy­ta,
Mie­nią się gór­skie pól­ka jęcz­mie­nia i żyta;
A prze­pa­ska Du­naj­ca, mo­dra, fa­lu­ją­ca,
Zpod pier­si, szu­miąc, spa­da i o sto­py trą­ca.
Na­gie ra­mię ka­mien­ne, wy­cią­gnio­ne w górę,
Pod­trzy­mu­je za­cho­du kró­lew­ską pur­pu­rę,
I, jako kar­ja­ty­da, strop nie­bie­ski dźwi­ga,
Aż bled­nie i w po­mro­kach lil­jo­wych za­sty­ga.

Ci­cho! oto jej księ­życ srebr­ne baj­ki ple­cie
I ma­ja­czy tam dzi­wy nie­by­wa­łe w świe­cie;
Roz­bu­dza du­chy bia­łe, co w szcze­li­nach drze­mią
I rade o pół­no­cy ha­sa­ją nad zie­mią;
Zro­szo­nym mchom roz­pla­ta bry­lan­to­we wło­sy
I, jako dzi­wo­żo­na, łech­ce sen­ne wrzo­sy...
Hal­ny wiatr po­wiał chło­dem... dzwo­nek się od­zy­wa
Zbłą­ka­na, za ko­sza­rem tę­sk­ni owca siwa...
Ju­has huk­nął; po tur­niach od­huk­nę­ły jary.
Gdzieś czuj­ny róg się ozwał, gdzieś dru­gi do pary,
Okrzyk­nę­ły się wier­chy, co­raz sła­biej — ci­szej,
Aż ostat­ni ich od­głos prze­paść chy­ba sły­szy...
Zbo­czem drgnę­ła ko­zi­ca w mie­sięcz­nej po­świa­cie:
Po­mknę­ła na szczer­bi­nę, sta­nę­ła na cza­cie,
I ci­cha, lek­ką szy­ję po­da­ła w prze­stwo­rze...
Hej, strzel­cze! hy­baj z re­gli! za­sko­czysz ją może!

Ci­sza... wio­ski ru­siń­skie drze­mią na si­wa­rze...
Roz­bie­ga­ne świ­sta­ki wa­bią się po pa­rze;
Wa­tra gdzieś resz­tą żaru w od­da­li prze­bły­ska,
A bia­ły dech z pa­ro­wu wzno­si się w kłę­bi­ska...
Du­na­jec szum­ny przez sen plusz­cze się i gada;
Nad nim stoi w za­du­mie So­ko­li­ca bla­da...
I dziw­nie się do jed­na scho­dzą w noc­ną ci­szę:
Tę­sk­no­ta, co roz­bu­dza, — spo­kój, co ko­ły­sze.

Ka­mien­nym snem za­snę­ły Ta­try; a nad gło­wą,
Zo­ra­ną w dziw­ne bróz­dy strza­łą pio­ru­no­wą,
Na skrzy­dłach gór­skich or­łów ci­che sny się ważą
I sta­re pie­śni nucą, sta­re dzie­je gwa­rzą.

— Słu­chaj! to szu­mi mo­rze spie­nio­ne i sine...
Prze­chyl się, je­śliś męż­ny, i spoj­rzyj w głę­bi­nę.
Czy wi­dzisz? Tam, w mu­sze­lek drob­niut­kich ko­ro­nie,
Naj­wyż­szy czub ta­trzań­ski w męt­nych nur­tach to­nie.
Wo­kół skal­ne przy­czo­ła ob­sia­dły dru­ży­ną,
I pa­trzą w błę­kit nie­ba po­przez falę siną;
A za­mknię­tych w wię­zie­niu twar­dem, krysz­ta­ło­wem,
Rze­ki chy­ba po­zdro­wią po­wi­ta­nia sło­wem,
I przy­nio­są im wie­ści z da­le­kie­go kra­ju,
I słod­kiej wody da­dzą, niby ko­ro­wa­ju...
Smut­no Ta­trom wiek pły­nie! Cięż­ka jeń­ców dola!
Choć­by ci się wdzię­czy­ły pe­reł ząb­ki bia­łe,
Choć­by ci ko­ral róże da­wał ska­mie­nia­łe,
Ty za­wsze tę­sk­nisz, wzdy­chasz i szep­czesz: „nie­wo­la!”
Och! bra­cie!
 — Stój! czy sły­szysz huk bu­rzy zło­wro­gi?
Hu­ra­ga­ny, jak tury, wzię­ły się za rogi;
Fale wrą niby lawy ar­te­rye pło­mien­ne...
Za­trzę­sły się prze­pa­ści; leci grom po gro­mie:
Ru­szy­ły się z swych po­sad zrę­by wód wi­do­mie;
Po­więź zie­mi za­pa­da w ot­chła­nie bez­den­ne;
Po­żar bły­ska­wic gore; mo­rze pia­nę ci­ska,
Cofa się, jak ody­niec, ze swe­go ło­ży­ska;
Pęka na grzbie­cie Ta­trów łań­cuch krysz­ta­ło­wy;
Drżąc, pry­ska­ją im z ra­mion przej­rzy­ste oko­wy...
Ostat­nich gro­mów echem roz­grz­mie­wa­ją brze­gi,
Ostat­nie bry­zgi mor­skie lecą, jako śnie­gi,
I do ka­mien­nych skro­ni przy­ma­rza­ją bia­łe...
A jako z pęk­nię­te­go pier­ście­nia złu­ska­ny,
Pod­niósł się Kry­wań siwy i otrzą­snął z pia­ny,
I twar­dą pier­sią od­bił pierw­szą słoń­ca strza­łę...

Hej­nał! spło­nę­ły Ta­try od po­sad do szczy­tu...
Śpią niż­nie; gór przy­czo­ła pierw­sze doj­rzą świ­tu
I w bla­ski spro­mie­nio­ne, nim zmierzch pierzch­nie siny,
Łuną dnia wsta­ją­ce­go roz­bu­dzą do­li­ny.

Czy­taj da­lej: Ojczyzna moja - Maria Konopnicka