Z Jarmuty mgła spada, jak rąbek z dziewczyny;
Po niebie obłoczek przewija się siny;
Za chwilę, wschodzące
Spromieni go słońce
I tronem on będzie jutrzence...
Wcześniejszy od świtu, ciemniejszy niż zmierzchy,
Wszedł góral w swej guni, z siekierką, na wierzchy;
Nim dzionek rozbłyśnie,
On zagrzmi, zaświśnie
I echa rozbudzi w piosence,
O cicho... o cicho! schylony na skale,
Utopił źrenice w powietrza krysztale
I liczy, jak skarby,
Omszone te garby,
Rodzinnych gór swoich przyczoła.
— „Prehyba... Petrańczyk i Wilcze zielone!...
To moja sadyba i gniazdo rodzone.
Jam z wiatrem tam latał
I z orłem się bratał;
Znam wszystkie smereki dokoła.
Tu Kunia, Opołta, a tam Koszarisko...
Ej! dalneż to wierchy, choć widzą się blisko!...
Pieniażna, Czerteże,
Gdzie skarbów złe strzeże,
Gdzie rogi nie jęczą pastusze...
Ej, byłoż mi świata pod skalne te ściany,
Dopókim nie poznał wietrznicy Marany,
Co miga mi w oczach,
Po Łanach, Uboczach,
A śmiechem zabiera mi duszę!...
Wróżyła cyganka: „Złe dnie z Sokolicy!
Ej! nie chodź pod okno Marany wietrznicy,
Bo serce wyśpiewasz,
I Boga zagniewasz,
I pójdzie twa dola na marne”.
Nie chodzić?... a także! Od świtu się włóczę,
Gdzie dziewczę zaplata warkocze swe krucze.
Och! wróżby... wróżbity...
Jam wesół i syty,
Gdy w oczy popatrzę się czarne!
Nie będzie mnie chciała! — ej! znam ja wąwozy,
Gdzie strzelcom zpod kulki z wichrami mkną kozy.
Ot, Rogacz... Homole...
Wybieram, co wolę...
Przepaści, jak śmierć, tam głębokie!
Ej, słońce ty, słońce! pośpieszaj ze wschodem,
Bo trudnoż mi z sercem stęsknionem i młodem!...
Och! ani pamięta,
Że ziemia ta święta,
A nad nią — jest niebo wysokie!