Anno mille e trecento
(Szczęśliw, kto dnia tego dożył!)
Cimabue pędzle złożył
Z twarzą cichą, wniebowziętą.
Oto ma ją, tę Zjawioną,
Na chłopięcych snów jutrzence:
W krzyż złożone obie ręce,
Gdzieś w lazurach oczy toną...
Ni to biała, ni to śniada,
Brzaskiem niebios przesłoneczna,
Od zórz złota róża mleczna,
Płaszcz jej modry do stóp spada...
Taką widział na wskróś kwiecia,
W mgłach liliowych, w tęczach rosy,
Gdy pastuszek jeszcze bosy,
Patrzał w cuda pozaświeca.
Nie tykała stopką ziemi,
Nie tykała trawek szatą,
Tak powietrznie a skrzydlato
Nad polami szła cichymi.
Od wschodowej wyszła strony,
Gdzie na zorzach śpi Fiesole,
A przez wzgórza i przez pole
Srebrny dzwonek drżał ruszony...
Nikt nie widział, nikt nie słyszał,
Sam on tylko patrzał na Nią,
Na tę białą swoją panią,
I już odtąd ku niej dyszał.
Dziś na męskiej sławy szczycie,
W łzach, w uśmiechach wspomnień sielskich.
W barwy zwiane z piór anielskich
Odział wizję na błękicie.
I zadumał się z tęsknotą
O sierocej swojej wiośnie...
A w ulicy gwar już rośnie
Pod kopułą słońca złotą.
Miasto, jakby hasło wzięło,
Taki dreszcz je wskróś przeleci,
Szepce jeden, drugi, trzeci:
— »Cimabue kończy dzieło!«
We drzwi izby, w okna, w progi
Strojnych mieszczan tłum się ciśnie.
Może im choć rąbek błyśnie...
Choć z pod stopek nów dwurogi...
Mżą się w słońcu szaty jaskrawe,
Płoną oczy, serca biją,
Z wyciągniętą dziewki szyją
Tchem gorącym szepcą: — Ave...
Aż zahuczą z wieżyc dzwony,
Rozkołyszą się nad Arno...
Przed głów zbitych masą czarną
Drzwi rozskoczą się w dwie strony.
Wyszedł na próg mistrz Giovanni
I uchylił beret z piórem:
— »Salve! Salve!« — zagrzmi chórem.
A on: — »Nie mnie cześć, lecz Pani!« —
Zamilkł, twarz mu płonie blada,
Żaru natchnień pełne oczy,
A już w izbę lud się tłoczy,
Na kolana już upada.
Florentynek piękne głowy,
Niby kwiaty, się kołyszą,
Nad kornego tłumu ciszą
Poszept wieje stugłosowy:
»...Bądź-że ty nam pozdrowiona,
Santa Maria dei Fiori!
Odrodzenia błogiej pory
Jutrznio, słońcem opromieniona!
Toć jest lico i kolory,
Co sierotom się przyśniwa!
Toć jest nasza i prawdziwa
Santa Maria dei Fiori!...«
I wyciągną ku niej ręce
Uniesieniem tłumy zdjęte,
I rozbrzmią hymny święte
W cześć mistrzowi i Panience.
Szumią Arna modre fale,
Rozbujane huczą dzwony;
Florentyńców lud wzruszony
Swą Madonnę niesie w chwale.
Z każdą chwilą ciżba wzrasta,
Przestrzeń objąć jej nie zdoła...
Płyną tłumy do kościoła
Przez ulice wąskie miasta.
Idą Gwelfy, Gibeliny,
»Bianchi«, »Neri« — pomieszani:
Dziś służkowie jednej pani,
Dziś jednego grodu syny.
Buondelmonci i Uberci
Idą pobok za obrazem;
Zapomnieli waśni razem,
Zapomnieli przysiąg śmierci...
Jak kto stał, tak naprzód rusza,
Huczy, szumi fala żywa...
W każdej piersi krzyk: »Evviva!«
W każdym krzyku cała dusza.
Cimabue podniósł oczy:
— Tam, daleko, ponad tłumy,
Przez zbożowe srebrne szumy
Pani jego biała kroczy...
Nie dotyka stopką ziemi,
Nie dotyka trawek szatą,
Wieje lekko a skrzydlato
Nad polami, nad cichymi.