Stać nieruchomy u gruzów,
tak usta zaciskać skrzepłe
i oczu otWorzvć ni zamknąć,
gdy szyby drgające ciepła
płyną mijając czas.
Stać jak pomnik, jak lew,
który w kamieniu zamknięty
ramiona przybite snem
na niebie prostuje na próżno.
I pył osiada z wolna
jak futro szare powietrza,
nawet powiekom nakłada
kaptury czarnych kwiatów.
Stoisz u okna. Za oknem
armaty dudniąc jadą
i w śmierci otwartym okiem
mierzysz, jak będą głębokie
otchłanie w dół.
Jak sięgnąć - step wypalony.
Trawy sczerniałe mówią
o tych pochodach i mówią
że w tryskającym powietrzu
jest wypukłość i głębia,
i lot przywiązany gołębia,
i wolny jaskółek lot.
Wiesz, że cię tak postawiono,
aby już szły bez końca
przez ciebie czarne pochody
spalonych jak węgiel ciał.
I wiesz, i po głosie umiesz
twarze spalone zrozumieć,
choć ani ust, ani oczu.
ni ciała spocznienia nocą,
ani rozprysły dom.
Takim różańcem, gdzie głowy
są paciorkami modlitw,
a krzyżem - krzyże nad grobem,
głazem, czekaniem się modlisz
nad dniem nieostatnim snu.
I wtedy zieleń poczyna
w małych pręcikach traw.;
widzisz, jak mrówcze ziarna
sypią grobowiec czy dom.
Wtedy jesteś znów człowiek
po śmierć zaprzedany snowi,
po śmierć pod kopułą powiek
wznoszący na gruzach dom.
12 luty 1942 r.