Dies illa

Bóg oślepł!...
Kto stal ma w mięśniach tęgich nóg,
Niech biegnie wprost przed siebie
I krzyczy i woła!
Bijcie we wszystkie dzwony!
U rozstajnych dróg
Z miedzianą trąbą stawcie archanioła!
Podpalcie wszystkie wsie i wszystkie miasta,
Niech świat się stanie czerwony
Wieścią potworną!
Niechaj wieść urasta,
I niechaj leci po przez świat lawiną,
I niechaj spada ze słońca na słońca,
I niech z przerażeń wszystkie światy giną,
I niechaj leci dalej, coraz dalej,
Nieskończoności niechaj szuka końca,
I wszystko grozą pali,
I niech się świat za światem
W potworną przepaść wali...
Niech leci straszna wieść,
Śmiertelny światów goniec,
Że idzie śmierć wszystkiemu,
Wszystkiemu idzie koniec...

Bóg oślepł!
Kto usłyszał i nie padł, niech głowę
Zakryje chustą białą i niech czeka śmierci.
Przez świat pójdą płomienie
Jak głodne lwy płowe,
Przez archanielskie precz pędzone rózgi,
Płomień się wedrze i jak żmija wwierci
W pół oszalałe, przerażone mózgi,
I świat się stanie cały obłąkany,
Wszystkie się groby na ziemi otworzą,
Jak zabliźnione i cuchnące rany
I wszyscy pójdą śmierć oglądać bożą.

Jakże straszliwie gdzieś w zapadłej wieży
Dzwon jakiś sercem o krawędzie tłucze!
Krew mu się leje z serca, gdy uderzy...
Z załomów muru czarne stada krucze
Z wrzaskiem wyległy na świat, co się pali.
A ktoś o brzegi dzwonu
Sercem wciąż wali i wali...
Z jakąż tęsknotą, ten, który tam dzwoni
Bożego musi oczekiwać skonu,
Że dzwonu swego krew tak strasznie trwoni,
Byle wyrzucić z ust, z krwią płuc swych razem,
Że oślepł Bóg!
Jęk dzwonu wali głazem
W piersi, z których uleciał dech, ptak przerażony,
A oto cała gromada
W prochu gościńców klęczy,
I czołem bije pokłony
I krzyżem w proch upada,
I łka...
I jęczy...

Trwoga, pies wściekły, wpadła w tłum
I pianę z pyska toczy,
I gardła ludzkie gryzie,
Z powiek wydziera oczy.
Trwoga, szalona trwoga,
Z bożej zrodzona piersi,
Z oślepłych oczu Boga,
Ostatnim ruchem rzucona
Na świat
Jak piorun złoty:
Niech w trwodze skona,
I niechaj bożej nie dojrzy ślepoty.

Bóg oślepł!...

Czas, gryzący jak rdza, zżarł mu oczy,
Że się patrzy dołami, co jak dwa wulkany
Zagasłe, nie wyrzucą z siebie błyskawicy.
Oto go Noc wieczysta gnie i głazem tłoczy,
A On wodzi rękoma, trwogą obłąkany,
Czyli się śmierć nie czai...
Skarbiec tajemnicy
Na piersi wielkiej skrył i czegoś czeka...
Wkoło nóg ma błyskawic kłąb
Jak straszne węże,
By się nie zbliżył nikt, bo kto się zbliży,
Z błyskawic jadu w chwili tej polęże.
Myśl oto krwawi straszliwy kaleka,
Bowiem na piersi mu opadła głowa,
jak Chrystusowi pośród dwojga krzyży,
A myśl mu z dołów tryska krwią...

Jehowa!...

wszystkie burze
jak psy z łańcuchów spuść!
Błyskawic wstęgi
Owiń dokoła prawego ramienia:
Oto się wszystkie palą widnokręgi.
Oto w słonecznej ktoś nadjeżdża chmurze,
I strasznym głosem słońca z sobą woła
I wszystkie gwiazdy,
I wszystkie księżyce,
I wszystkie wojska, wszystkie błyskawice
Do obłąkanej swej przyzywa jazdy.
Sam na śnieżystym pędzi tu rumaku,
Ból ma na twarzy
A mękę w swym znaku...
I oto bieży pędem i wciąż woła,
Komety ogon tryska mu z szyszaku,
A w krwi, jak w słońcu, pali mu się głowa.
Czyli poznajesz tego Archanioła?!...

Jehowa!...

Gdzie archanioły twoje?...
Rzuć wszystkie wojska i anielskie roje
Z wrzawą i krzykiem i piorunem w ręku,
Na tego jeźdźca, który skrzydła włóczy,
Ognisty znacząc ślad po swojej drodze.
Oto na siodła swego oparł łęku
Miecz swój kowany w ogniu krwawej tuczy
I hartowany w słonecznej pożodze.
W oczach mu straszna pali się tęsknota,
A dusza przed nim się rwie, jak wichr z burzy,
Od gwiazd na czole wszystka dziwnie złota.
Jehowa!!
Chyba walka się powtórzy
I rozpacz wstanie nowa
Z owych okropnych dni,
Kiedy największy z aniołów,
Porażon, legł w bezsile
Wśród gwiazd zgaszonych popiołów,
W słonecznym pyle
I w własnej krwi.

A jeśli komu z twojej bożej ręki
Krzywda upadła w rozmodloną duszę;
Gdyś przez anioły słał na kogo męki;
Jeśli kto wszystkie przypomni katusze,
Które mu były z ciebie i przez ciebie;
jeśli kto kiedy w czarnym swoim chlebie,
Z warzoną znalazł własną krew lub jady;
Jeśli anielskiej zaznał kto gdzie zdrady;
Jeśli kto kiedy znalazł w swoim domu,
Pierworodnego, który padł od gromu;
Jeśli kto kiedy w strasznej poniewierce,
Modlił się tobie, a wtedy w boleści
Sprawiłeś, że mu w modłach pękło serce;
Jeśli kto kiedy czekał dobrej wieści,
A tyś mu posłał swe anielskie gońce,
Z wieścią, że wszystko mu spaliło słońce;
Jeśłi kto kiedy czekał oszalały,
A z rąk twych rozpacz szła na niego czarna;
Jeśli kto kiedy pługiem orał skały,
A wichr twój wszystkie mu rozwiewał ziarna:
— Tenci przeciwko tobie dzisiaj stanie
I archanielskie wojska dziś pomnoży,
Bowiem nie zaznał, co jest miłowanie,
A wiedział tylko, co gniew znaczy boży.
A czyli kiedy władał Bóg tak mocny,
By się rozpaczy obronił, co bieży,
Śmierć mając w oczach?

Czy ślepy ptak nocny
Nie padnie, kiedy słońce weń uderzy?
Czyli kto uszedł kiedy przed lawiną,
Nie mając drogi w tył?
Czy się przyłbicą
Obronić można tym łzom, co nie płyną,
Bo je spaliła wściekłość?...
Czyli chwycą
Anielskie dłonie burzę, co się wali?
Czyli się wstrzyma słowem obłęd stali?!

Szeptem zbielałych warg
Zmierzch swój powitaj, straszny, ślepy Boże!
Uderzy ciebie w pierś
Tysiąc tłumionych skarg,
Ugodzą cię jak noże
Wszystkie odwieczne rozpacze,
Goniące jak wściekłe psy,
Z oczyma, zbiegłemi krwią,
I wszystkie wstaną łzy,
I wszystkie jękną płacze,
Że gdybyś stokroć mocniejszy jeszcze był,
Ległbyś, powalon, w swych słońc własnych prochu,
Bowiem nie starczy ci wszechmocnych sił
Przeciw wściekłości, która zbiegła z lochu...
Niechaj Jan z Patmos konia ci przywiedzie,
A ty, ukrywszy głowę w czarnej chmurze,
Goń! archanioły posławszy na przedzie,
Ślepoty twojej i tajemnic stróże...
Goń, przepotężny a wygnany królu,
Bowiem wspaniały, szatański Cherubin,
Usta zagryzłszy w przeokropnym bólu,
Już wzniósł nad głowę słońce, krwawy rubin
I mierzy w piersi twoje przenajświętsze...
Goń!!...
Niech twe konie nad wichr będą prędsze,
I przed niewolą cię uniosą wieczną.
Dokąd?! Sam wybierz... byle w proch ci nie paść!
Pędź wprost przed siebie poprzez drogę mleczną,
A gdy się droga urwie — zwal się w przepaść!
A wtedy pękną słoneczne kolumny,
I wszystkich światów się zapadną sklepy,
Przeto umieraj jak Bóg — mocą dumny,
I tak umieraj, jako Samson ślepy,
Aby twej klęski nie pozostał goniec.

Bowiem ty jesteś początek i koniec.

Czytaj dalej: Pokój ludziom - Kornel Makuszyński