Leżał w trumnie umarły na szkarlatynę
na gładziutkich sosnowych deskach.
Trumna pewnie w środku była niebieska,
bo miał niebieskie oczy.
Ojciec szedł za pogrzebem w długim surducie
i dzień był strasznie długi;
matka nie krzyczała, tylko szeptała:
"O Boże, to już drugi!"
Padał deszcz. Nikt konwulsji nie dostał,
gdy spuścili trumnę na sznureczkach.
Doktorowi wypadła teczka.
"... Mój panie, śmierć to rzecz prosta."
Było cicho, zupełnie cicho.
Może wszystko było zmyślone?
Ale dziadek, siwy jak gołąbek
miał oczy takie czerwone.
A gdy się wszystko skończyło,
doktor krzyknął: "Boże, to już trzecia godzina!"
Skonał braciszek, skonał, skonał, skonał.
Zostało po nim serce z kory i okaryna
stłuczona.