I
Cisza. Noc. Na zaćmioną dolinę Kościelisk
idą z gór lasem zrosłych, z upłazów i jarów
tajemnicze milczenia w mgławicach oparów
wznoszących się po cichu z wodnych oparzelisk.
Głucho warczą strumienie po głazach swych ścielisk,
las śpi. Na nieruchomą, czarną toń konarów
padł, wschodzząc przez wyrwany wśród wapieni parów,
miesięcznego przedświatła srebrzysty obelisk.
Fosforyczną białością powleką się ściany
nagich, skrzesanych turni; wielka cieniu rzeka
ogarnie je i niesie w mroku oceany.
Wszedł księżyc: na wierzchołku zaczepił się smreka,
rozdarł się na olbrzynich dwóch gwiazd błyskawice
i kiście kolców wbił w nieba ciemnicę.
II
Jaka cisza! jak dziwnie wyglądają drzewa -- --
jaki dziwny szum wody -- -- coś, co niepokoi,
snuje się po dolinie, wśród gęstwin się roi -- --
lęk ciche mgły swych skrzydeł w powietrzu rozwiewa...
Jakie dziwne niewidny księżyc światło zlewa -- --
jaki dziwny, posępny, wielki cień tam stoi --
da się, widmo u groty głębokich podwoi -- --
jakdziwnych głosów echo skądś wśród gór pobrzmiewa...
Zda się, że coś zawodzi, skowyczy i płacze --
cicho!... jaki dreszcz szybko przemknął się gęstwiną --
gdzieś w lesie zajęczały ponuro puchacze...
tu -- mogiła pod stosem chrustu i smreczyną --
zwierzę jakieś ze stosu w ciemną gęstwę skacze -- --
jaki dziwny czar idzie Kościelisk doliną...