Brązowy księżyc lśni wśród chmur powodzi —
zda mi się, płynę w kruchej, wątłej łodzi
przez wielkie morze w noc ciemną i niemą.
Fala szeleszcząc pod łódkę podchodzi
i znów się pod nią rozpościera niemo.
Wicher przeciągle w żaglu moim wieje —
płynę przez morza szerokie rozchwieje.
Za mną, przede mną, nie widać wybrzeży,
pustynia wody... Wiatr łódkę popycha,
posłuszna idzie, zadumana, cicha,
ster mój i wiosło nieruchomo leży.
Za mną, przede mną: ciemność. Mgła z ołowiu
wilgotna, ciężka, po wodnem pustkowiu
błądzi i w smutne wije się obrazy,
jakby nad tonią groźne i ponure
leciały w mroku anioły zarazy
i strasznej śmierci. Płynę w mar tych chmurę —
płynę, a one biorąc się za ręce,
straszliwe wiążą koło łodzi wieńce...
Płynę w dantejski jakiś krąg rzucony...
Z mgieł księżyc wydarł się krwawo czerwony
z twarzą szatana, co przeklina... Płynę...
Tam, dokąd łódź ma po przestworzu zmierza,
altana z bluszczu stoi u wybrzeża,
o skał oparta łagodną ruinę.
W altanie święta, jasna, marmurowa,
ziemi i nieba Pani i Królowa,
biała Madonna. U jej stopy płonie
oliwna lampka o blasku różowym,
złożone trzyma do modlitwy dłonie,
róże jej wieńczą diadem i skronie,
bóstwo w uśmiechu śmierci marmurowym.
W nogach od kolan wyżłobiona płyta
i wieńce kwiatów. Tam kogo doniesie
łódka i lampa blaskiem go powita:
serce mu z piersi w zachwyceniu rwie się
i na kamienne rzucając się progi
całuje święte marmurowe nogi,
a potem w kwiaty i we łzy je wieńczy.
Tam płynę. Wicher w żaglu moim jęczy —
płynę — lecz lampki zobaczyć nie mogę...
wiem tylko, że jest i wskazuje drogę...
Wiem, że Madonna tam jasna i cicha
ludzkiemu szczęściu słodko się uśmiecha
i błogosławi anielstwem Swej twarzy
łódź, co u stóp Jej na morzu się waży
i odpoczywa po długiej podróży.
Wiem to — a w koło ciemność, bezkres wody,
wilgotnych mgławic straszne korowody
i cisza grobu, straszniejsza od burzy.
Płynę — na piersi głowa mi się skłania,
źrenice mi się zamykają z wolna...
Płynę — łódź moja w całun mgieł się słania,
fala nią chwieje czarna i powolna
i szepcze głucho o potwornej głębi,
która się pod nią przewala i kłębi.
Wiatr w moim żaglu przeciągle zawodzi —
zda mi się płynę po śmierć w mojej łodzi...