Stały w króla Ramzesa ogrodzie, wśród lwów kamiennych i lwic,
dwa w różanej alei posągi: bogini i bóg —
bogini cudna jak brzoza biała i senna z nad wód,
która oczy wzniesione miała w głęboką gdzieś dal,
i bóg, który miał w ręku berło owite we bluszcz.
I przychodziły dziewczęta, gdy słońca prażył je żar
i kiedy żądzą rozpalał tajnię wspaniałych ich biódr,
i brały boga w ramiona, cisnąc mu usta do ust
i krwi szukając w nim żywej, jak ich, bijącej w nim, krew.
Lecz gdy cicha noc zeszła, naówczas — naówczas ten bóg
w króla Ramzesa ogrodzie, wśród wonią śmiertelnych aż róż,
cień swój z berłem bluszczowem ciskał bogini do stóp,
która oczy wzniesione miała w głęboką gdzieś dal — —
i czekał — czekał na grom, co nie przychodził weń bić!
wracasz się, obłąkane na niebiosach oko?
Tu jest twoja ojczyzna, wieczna i prawdziwa —
coć ciągnie z pod błękitu tam, na dół, głęboko,
gdzie się rozpacz zatacza, gdzie się męka zrywa...