Gdym na cietrzewie w budce siedział
patrząc, jak wschód się w zmroku żarzy,
myślałem, ty kameo biała,
o twojej cudnej, białej twarzy.
O tem, że wszystko nas rozdziela
i że ta przestrzeń nie zmaleje,
i jak nic ciebie nie obchodzi,
co się w mej duszy wnętrzu dzieje;
że cały mniej dla ciebie znaczę,
niż cień, co przeszedł ci przed oczy —
wtem na gałązce tuż koło mnie
siadł mały ptaszek w leśnej zmroczy.
Przebacz tej mojej śmiesznej myśli —
przez jedną, krótką chwilę trwała —
myślałem, żeś mi tego ptaka
tam w pustkę przez sen ty przysłała.