Ucisz się ziemio... Niech mi nic nie zmąca
tego snu duszy. Gdzieś za okrąg słońca
zszedłem, gdzie światło przejrzyste i senne
jak szklanną gazę rzuca niebo z góry,
i jakieś wielkie obszary przestrzenne
w krąg się rozlały bez końca, bez końca,
a morze z kwiatów bieli i purpury,
toczy się w bezmiar falami wielkiemi
i nic, prócz pustki, niema dookoła
i nic, prócz kwiatów, nie widać na ziemi...
Pustynia, głusza, a jednak coś woła,
coś w mojej duszy odzywa się z cicha,
coś tak cichego, jak kwiat, gdy oddycha...
Słucham — i słyszę... Jestto jedno Imię...
Leci przez świata roztocze olbrzymie,
w przejrzystem świetle brzmi, przez kwiatów morze
płynie, w dal płynie, jak łódź po jeziorze.
Widzę, jak na nich kołysze się zwolna,
jak się te kwiaty chylą, gdy przychodzi:
one je czują, kiedy po ich toni
płynie, podobne do rozchwianej łodzi.
Żadna muzyki tej wygrać nie zdolna
lutnia, ni cytra, jaką owo Imię
wokoło siebie rozrzuca i dzwoni...
Pustynie od niej zabrzmiały olbrzymie
i gaza światła zabrzmiała po cichu,
jak rój much złotych w liliowym kielichu.