*** (Byliśmy razem...)

By­li­śmy ra­zem w ka­mien­nej do­li­nie,
gdzie się pię­tra­mi ścież­ka w górę wi­nie,
wbie­ga­jąc wę­żem na ścię­te urwi­sko.
Na dole zło­my, a w ot­chła­ni, niz­ko,
staw, ciem­na bez­deń, tak po­nu­ra oku,
jak las o póź­nym, przed­desz­czo­wym mro­ku.
Wo­kół złom, dzi­kie po­szar­pa­ne ska­ły,
po­dob­ne fali hu­ra­ga­nu w bie­gu
za­klę­tej w ka­mień. Na urwi­ska brze­gu
głaz, pro­sto w prze­paść po­chy­lo­ny cały.
Tam, po tym pro­gu skal­nym, co ucie­ka
z pod nóg i z sobą po­ry­wa czło­wie­ka:
pa­trząc jej w oczy, prze­wio­dłem Ją, w ręku
czu­jąc Ją całą, peł­ną za­ufa­nia,
a ra­zem peł­ną nie­wie­ście­go lęku.
Tam czu­łem ser­ce Jej przy so­bie bliz­ko,
ser­ce przy ser­cu... W gó­rze się roz­sła­nia
mgła, pły­ną szczy­ty, skal­ne uro­czy­sko
zda­je się le­cieć w strop... Kró­lew­no moja!
Ja­bym Cię jesz­cze po­pro­wa­dził wy­żej,
gdzie wiecz­ne Świa­tło z sło­necz­ne­go zdro­ja
przez zło­te kłę­by się zle­wa ob­ło­ku,
na łąkę taką, gdzie się nie przy­bli­ży
nic, co się w Świa­tła nie ską­pie po­to­ku!
Tam cia­ła nik­ną, lub sta­ją się ra­czej
du­cha­mi: ognia prze­pa­lo­ne bły­skiem,
nędz, bru­du, wstrę­tu nie są już sie­dli­skiem,
ani przy­czy­ną cier­pień i roz­pa­czy.
Kró­lew­no moja! Na Mi­stycz­nej Łące,
w tym du­szy mo­jej ogro­dzie ta­jem­nym,
pa­trząc na mgła­mi prze­sło­nię­te słoń­ce,
da­le­ki klę­skom i bo­le­ściom ziem­nym:
gdy­bym u ko­lan Twych mógł oprzeć czo­ło
i na świat pa­trząc zda­le­ka, zda­le­ka,
za­po­mniał o tem, że jest ży­cie w koło
i że w mej pier­si jest ser­ce czło­wie­ka...

Czy­taj da­lej: Lubię, kiedy kobieta... – Kazimierz Przerwa-Tetmajer