Pamiętam jedną godzinę żywota —
Leżałem w greckiej łodzi... Spało morze —
A każdy żagiel był jak muszla złota,
W której się chował w albańskim ubiorze
Majtek. Słuchałem, jak fala klekota,
Kiedy jej złotą pierś kaika porze —
Księżyc się cicho błyszczał, złoty taki
Jak słońce... łódź płynęła z Kalamaki.
I zwolna wschód się oczerwienił siny.
Po nad Pireą powiał wiater świeży,
Wzdrygnęła się łódź śród morskiej równiny,
Jak rycerz, gdy go w piersi wróg uderzy.
Była to pierwsza fala Salaminy,
Szła od mogiły, gdzie Temistokl leży —
Zatrzęsła łodzią, wkoło ją obeszła,
Zagrzmiała — jękła żałośnie — i przeszła.
W stałem — tańczyły fal różane bryły —
Słońcu się niebios otwierała droga. —
Słońce! — myślałem, że wstaniesz z mogiły
Temistoklesa, — jak z mogiły Boga
Zmartwychwstający anioł blasku, siły...
Lecz nie — gdzie był tron złoty jego wroga,
Skąd Kserkses patrzał na zniszczenia dzieło,
Wyszło ogromne słońce i stanęło...
Wtenczas zacząłem urągać się w duchu
Grobowi, — co był rzuconym w ciemnoty,
I morzu, które chodziło w łańcuchu —
I obróciłem się, gdzie stał tron złoty,
Paląc się w słońca czerwonym wybuchu...
Bo tak stać musiał, gdy ginęły floty
I marli za kraj rozpaczni obrońce —
Kserkses, na tronie tym ubrany w słońce!...