[poeta].
Atesso!...
[atessa]
Jestem... alem uciekała,
Bo mię ta dziwna pieśń... w otchłanie niosła.
Wszak wiesz, żem z tobą razem zmartwychwstała
I razem z tobą znów różana rosła.
Wszak wiesz... gdzie oliw czarny gaj i skała, 5
I srebrne... ogniem ozłocone wiosła;
Wszak wiesz... ta chata nasza bez zapory,
To falerneńskie wino... i amfory...
I w ścianach różne marmuru odłamy
I strumień, co tam w takt lutniowy ciecze... 10
Wszak ty pamiętasz — bywało, czytamy,
A ja Eschyla tobie rym kaleczę;
A gdzieś daleko... na Pnyxie u bramy,
Słońce... na tańcu piryjskiego miecze
Wzięte... przez liście cytryn się przeciska 15
I w oczy nasze zamyślone błyska...
Tam chór prowadzą młodzieńce na polu,
A tam z Hymetu księżyc biały miga...
poeta.
Dosyć, o duchu biały... bo mi z bolu
Znów serce pęka... 20
atessa.
O! ten sen mię ściga...
poeta.
O straszny Boże burz... o ty, Eolu,
Coś ze skał wiatry wypuścił na Fryga,
Dziś pomieściłeś wszystkie Akwilony
W grobach... i z mogił twoich dmiesz szalony. —
atessa.
Spokojnie, o mój kochanku... 25
poeta.
Spokojnie!
atessa.
Jesteś jak Nimfa echo...
poeta.
Nimfa echo.
atessa.
Ja ci mówiłam po Farsalskiej wojnie,
Że mak, co rośnie pod Greczyna strzechą,
Nie uspi... harfa, chociaż zagra strojnie,
Chociaż wesoło... nie będzie uciechą, 30
Że piękność kształtów będzie w sercu brzydła,
Wtenczas wyrosły mi motyle skrzydła.
I poleciałam... gdzieś na jakąś górę,
Nad którą słońce w krwi, księżyc w zaćmieniu,
Męka, co całą męczyła naturę, 35
I krzyż na słońca czerwonym pierścieniu,
A ja... w te śmierci otchłanie ponure...
Na moich skrzydeł tęczowych promieniu
Lecąca... jako dziś... patrz upior blady,
Ja, pierwsza... z różnych piękności Hellady. 40
Czemu nie patrzysz na mnie... o! czy żal ci
Mojego włosa... pełniejszego łona...
I ducha tego, co jak czarę kształci
Pierś i pięknością oblewa ramiona. —
Teraz patrz — wiatr mi kształt spokojny gwałci; 45
Gdy zadrzysz — jestem ja sama wzruszona,
Oczy się moje jak szafir krysztalą,
Rany na nogach i rękach się palą...
poeta.
Rany twe płoną — widzę — szafir nocy
Ma z twoich strasznych ran cztery pochodnie. 50
Pal się! Nie mogę żadnej dać pomocy,
Tylko to powiem, że przez krew i zbrodnie
Szukałem ciebie, rosnąc w piękność mocy,
Która po twojej trzyma niezawodnie
Najpierwsze miejsce u samego Boga... 55
On wie, ze w moim duchu nie miał wroga.
Lecz ty aż teraz, jak krzyż zapalony,
Przyszłaś, kiedy ja wichrem nieszczęść zbity,
I tak jak sztandar kulami zniszczony,
I tak jako hełm Hektora — bez kity, 60
I tak jak harfa, co straciła tony,
I tak jako trup w grobowcu odkryty,
Na bezlitośne wystawiony wzroki
I tak mający swój zgon, jak proroki,
Walę się w prochu. Gdzie byłaś siostrzana 65
Duszo, kiedym ja cierpiał? czy pod krzyżem
Z tęczowych twoich skrzydeł oberwana
Smiałaś się?... gdym ja stu tysięcznym spiżem
Na świecie Imie obwoływał Pana,
A sam — spędzany zawsze skrzydłem chyżem 70
Smierci — musiałem nędzny grób rozrywać
I sam przychodzić — i znów odlatywać...
Gdzie byłaś, gdym tu nareszcie za karę
I za ostatni los — z potęgą słowa
Wstał, słysząc w duchu jakieś wieki stare, 75
Których ogromna szmerność podgrobowa.
atessa.
Przy tobie byłam; przez powietrze szare
Snułam się cicho, jak wizya tęczowa;
Obłok nas jeden tylko dzielił cienki,
Taki łagodny, jako róż jutrzenki. 80
W dzieciństwie twoim samotna — a potem
Musiałam z większą liczbą mar przychodzić,
Cicha — gwiazdowym uwieńczona złotem,
Smętna, że duszy twojej rozpogodzić
Nie mogłam. Przestań już pamięci lotem. 85
W dawnych się wiekach twoją myślą rodzić.
Patrz, jak w stygmatach piękna, w górne sfery
Lecę, ran niosąc zapalonych cztery.
poeta.
Nad tobą wyżej...
atessa.
Co?
poeta.
Trzy milijony
Słońc i duch jakiś... 90
atessa.
Co? posłaniec Boży?
poeta.
Tam głębszy szafir — z pod słońca korony
Na trzech obłokach niby lekkiej zorzy,
Jak jaka srebrna lampa zawieszony,
Pali się miesiąc — liczba gwiazd się mnoży,
Wyiskrza szafir, zda się jak stal prysnie, 95
Coś w nim od słońca jaśniejszego błysnie.
Ach! od słońca by w oczy mi nie biła
Taka ogromna jasność, jak z tych oczu
Spuszczonych! cały swiat rozweseliła,
Oblana słońcem złotym po warkoczu; 100
Taka miłości w niej ogromna siła,
Że gdy stanęła na ciemnym przezroczu,
Słońc się girlandy — niby zawrócone
Żórawie — wiążą w nadświętą koronę.
Siostro! twe rany mocniej się płomienią, 105
A z twoich oczów wesołość wylata,
I szaty twoje się jak tęcze mienią,
I pierś wzniesiona — i skrzydli się szata.
Nie leć! te słońca ciebie opierścienią,
Jak powój, który kolumnę oplata; 110
I tam zostaniesz, statui starożytnej
Podobna — śród słońc złotych — przy błękitnej.
atessa.
O nie zostanę! bo w tej gwiazd powodzi
Ona się zniża, i z duchami swemi
I na miesiącu swem na ziemię schodzi, 115
Bo zapragniona jest znowu na ziemi,
Oto więc na swej półmiesięcznej łodzi
Płynie, rękami sypiąca złotemi
Litością miłość... dawno tak widziana
Na wyspie Patmos przez świętego Jana. 120
Patrzaj na ciemne, szmaragdowe lasy,
Zniżyła się tam i rzuca z pod siebie
Dwa wielkie tęczy rozwiniętej pasy,
Które się od niej zaczęły na niebie.
Przychodzą nowe na swiat Pańskie czasy; 125
Niechaj umarły swych umarłych grzebie!
A ty, nie maż ust swiatowym piołunem,
Ale tej łaski Pańskiej bądź zwiastunem!
Widzę, jak oczy twe swiatłami skrzą się
I za tym widem przeszły i wróciły 130
Bez łez... Czyć zawsze napisano w losie
Nie być miłości duchem, ale siły!
Mów do mnie! może w twoim smętnym głosie
Nie będzie echa podziemnej mogiły.
O nie! ty cały łamiesz się w boleści, 135
A twoja ręka szuka rękojeści.
poeta.
To nic — jam pobladł... duch mój jest otchłanią
Tęsknot i musi strzec się własną mocą.
Czuję, że gdybym ja poleciał za nią
Tam, gdzie te swiatła całą ziemię złocą, 140
Byłbym jak jedna z gwiazd, co się tumanią
I przez tęczowe jej rąbki migocą,
I już... już własnej twarzy mieć nie mogą,
A ja tu czekam w ciemności —
atessa.
Na kogo?
poeta.
Żaden duch nie jest bez przyjaciół własnych, 145
Żaden głos nie jest bez ech — po za swiatem.
Raz ja nad Ikwą po mych łąkach jasnych
Błądząc, znudzony błękitem i kwiatem,
Bo mi w pamięci koral twych ust krasnych,
Co perły takim obwodzi szkarłatem, 150
Jasniej się palił — i twoje oblicze
Skrzyło jak słońce myśli tajemnicze;
Znudzony, że mój głos tu nie pomaga
Ludziom w niewoli, ogień serca pije,
A ciągłej szczęścia ofiary wymaga 155
I ciągle serca mego jadłem żyje,
A tu na swiecie inna jakaś waga
Waży wypadki... człek podłością tyje
I spity winem, pieśń, co aniołowie
Dają, za pościel kładzie i wezgłowie: — 160
Siadłem pod chatą kobiety cmentarnej,
Co odmykała trumnom kołowroty,
I pełny byłem wtenczas myśli czarnej
Jak Brutus, który na twarz białą cnoty
Krwią swoją rzucił. — A u gospodarnej 165
Kobiety były z malw ogromne płoty,
I z nędzą piękność połączona sielska,
Że chata się ta zdawała anielska.
Wszystko mi jakiś wzrok duchowy, blady
Przemieniał w dziwy: zda się rószczką trącę, 170
A te malwowe z tęczy kolumnady
Dostaną nieba; a te pałające
Cynowe miski, to wróżce na składy
Rusałki swoje oddały miesiące,
A te na półce girlandami świecą 175
I gdy kur nocny zapieje — wylecą.
Ja byłem wtenczas dziecie — lecz do gliny
Kiedy wejdziemy, my straszniejsi z duchów,
To mamy straszne w dzieciństwie godziny,
Gdzie duch bez żadnych więzów i łańcuchów 180
Ma ostrzeżenie. W mogilne doliny
Chodziemy chętnie — niby dla podsłuchów
A duchy wtenczas rozmawiają z nami
Same lub tylko natury ustami.
Otóż i wtenczas w myślach moich zamęt, 185
Zwątpienie było — rozpacz nad zabitą
Polską... Gdzież, rzekłem, jest taki sakrament,
Coby w niej martwej chodził siłą skrytą,
Jak krew żyjąca? — Taki był mój lament,
Który me oczy wnet zamienił w sito 190
Siejące perły łez. A wtem od Boga
Przyszła nauka wielka i przestroga.
Skrzypnęła czegoś jedna stara belka
I poruszyła gniazdo jaskółczychy;
Z gniazda wypadła ptaszyna niewielka, 195
Bez pierza, mały, zimny trupek, lichy;
Więc potem tego dziecka rodzicielku
I ojciec w domek przylecieli cichy,
Prosto do gniazda, do swojego kątka,
I nie znalazłszy swojego dzieciątka, 200
Wyszli oboje. — Boże! z jaką wrzawą,
Wie matka, której ludzie dziecko skradli;
Wreszcie ujrzeli go pod moją ławą, —
Oboje z niebios jak martwi upadli,
Ojciec na lewo, a matka na prawo;. 205
Usiadli przy nim, a skrzydła tak kładli
I tak ciągnęli biedaczki za sobą,
Jak magnet, ciężką okryty żałobą.
Ale oboje... Smierć tak była świeża,
Tak niespodziana, taką zda się zdradą 210
Niebios, że ojciec, matka nie dowierza, —
Owszem przy dziobku jeszcze mu żer kładą,
Dziobkami ciałka probują i pierza.
A ono z główką wyciągniętą, bladą,
Z początkiem tylko dziecięcych skrzydełek 215
Leży, jak srebrny na herbie orzełek.
Więc — o! niewiaro cudna, rodzicielska,
O! długie, piękne tych serc niepokoje,
O cudna myśli w ptaszkach, już anielska! —
Za skrzydła wzięli dzieciątko oboje, 220
I wyżej... niż tam brzoza, nimfa sielska,
Rozrzuci swoje girlando we zwoje,
Podnieśli... myśląc, że w nim lot roznieci
Życie, że z dziobków puszczone poleci!
Tak połączone przez biały dyament 225
Stało nademną w niebie biedne stadło.
Potem je może zdjął rozpaczy zamęt,
Bo upuścili dziecko... a te spadło;
A oni siedli nad nim znów i lament
Taki podnieśli, że mi lice bladło, 230
Serce bolało, tak jak dzisiaj boli,
Bo coś tam dla mnie jest w tej paraboli.
O tak! nim ja w śmierć ojczyzny uwierzę,
Chociażby jak trup w grobie leżąc zbrzydła:
Potargam wprzódy ją pieśnią za pierze, 235
Porwę ją wprzódy na pieśniane skrzydła,
Porwę ją z ziemi, tak jak wicher bierze,
Stargam łańcuchy wszystkie, wszystkie sidła,
Podniosę w niebo, aż gdzie Pan Bóg swieci,
Puszczę... jeżeli żywa — to poleci. 240
Dziecinna to myśl! co... duma dziecinna!
Jam się sam rozbił piersią o granity,
Ale głos ani też lutnia — nie winna.
Cóż ty mi teraz pokazujesz swity,
Gdzie inna matka, i królowa gminna, 245
Dzieciątka swoje podnosi w błękity,
Tak lekko duchy podnosząca wolne,
Jakby z rąk brała piękne kwiaty polne.
Cóż ty mię smucisz tym pięknym widokiem
Tęcz i błękitów? za mną inna strona 250
I duchy, co się na pieśń zbiegły tłokiem,
Od których była już ogniem czerwona,
Ich tchem trująca, tętniąca ich krokiem.
Dobranoc! — harfiarz wasz posępnie kona!
Klnie wam i kona... precz straszydła stare! 255
O siostro! odpędź odemnie tę marę!
atessa.
W powietrzu widzę trzy...
poeta.
Trzy przyszły razem?
atessa.
Twój włos zjeżony operlił cię potem!
poeta.
Patrz! za cerkiewnym, o! tym bohomazem
Powietrze cale się wydaje złotem. 260
Zapewneś przyszedł od duchów z rozkazem?
Albo mi lirą powiedz — albo grzmotem!
Tak zwykle gadał — gdy mu się podoba,
To w jęku głosy te połączy oba.
Teraz nie mówi nic; lecz stoi srogi 265
I zda się, twarz mi swoją w pamięć wraża.
A tamten — patrzaj, tak piękny, jak bogi —
Który wygląda także na harfiarza,
Ale instrument ma bardzo ubogi,
Sam widać był tej harfie za stolarza — 270
Dziwna!... rybie w niej srebrzą się ościenie
I labradorskie Sybiru kamienie.
Struny, podobne do starych badylów,
Pod palcem tego ducha drzą spruchniałe.
A co? czy dobrze na niej panna Nilów 275
Grała, wywiodłszy ciebie gdzieś na skalę
Kamczatki, kędy jasne roje gilów
Latały słuchać, gdy jej rączki białe
W powietrze pełne mgieł, duchów i szronów
Lały z tej harfy girlandami tonów? 280
O powiedz, jakie ci sny o młodości
I o twej miłej ojczyźnie wyjęczał
Jęk tej źle z renów ostruganej kości
I tej dziewczyny głos, który wyręczał
Anioła stróża, a ty — o litości! 285
W oczy jej patrzał czyste, u nóg klęczał,
A drugą myśli połową pieśń mijał,
Palił dom, ojca w płomieniach zabijał.
Powiedz, czy w harfie tej dziś jest żałośny
Tego dziecięcia jęk i skarga cicha? 290
Czy ty pomiędzy aniołami głośny
Tą harfą? Czy ci ręka nie usycha?...
Patrz... ten duch, niegdyś tak mało litosny
Temu dziewczyny sercu, teraz wzdycha
I lirnikowi palcem pokazuje, 295
Jakby chciał mówić: patrzaj, on to czuje!
Precz bladzi! — i ten trzeci, co nad głowy
Wyciąga ręce i nad wami trzyma
Swój wielki, bardzo ciężki krzyż cynowy,
Niech mię nie prosi łzawemi oczyma! 300
Stary swiat skonał... nie zaczął się nowy.
Dla takich duchów, jak wy, miejsca nie ma!
Lećcie i w nową zorzę się rozpłyńcie
I bądźcie nowi duchem — albo gińcie!
atessa.
Stój! oni wszyscy z wiarą i nadzieją. 305
Pozwól im swojej duszy jak kościoła,
Gdzie teraz żadne lampy nie jaśnieją!
Kto wie, przez ciebie jaki głos zawoła,
Gdy będą w tobie... Patrzaj, jak pięknieją!
Ogień im tryska z nóg i z rąk i z czoła — 310
To wielkie duchy i wydarte niebu!
poeta.
Czegóż odemnie oni chcą?
atessa.
Pogrzebu.
poeta.
O tak! grabarzem będę. Ten wid złoci
Z Mgły mej pamięci, siostro, i twój wieniec
Z gwiazd, do ogromnych podobny stokroci, 315
Dziwny ci na twarz rzuca półrumieniec;
Ty jak konwalia na ziemskiej wilgoci
Łez, dobrze kwitniesz — a ja, potępieniec,
Dobrze w natchnienia żyję dzikim wichrze
I serce wtenczas mam lepsze i cichsze. 320
I ja to widzę, że wola Jehowy
Jest, aby nowy swiat stanął przed świtem,
Nie pożałuję ręki ani głowy,
Gdy przyjdzie pora. Ale pod błękitem
Gdzież jest kto świeży i zupełnie nowy, 325
By swiat od razu jednym zbił granitem?
Z uchy, co duchów oszukują, złe są.
błękitów do mnie, Atesso! Atesso!
Swiadcz o mnie, czym ja kiedy Polski ducha
W żywotną jego część i w serce ranił? 330
Czym gdzie zobaczył pleśń, szczątki łańcucha,
Fałsz, co zrennice swiatłAmi tumanił?...
Nigdy na Boży głos nie była sucha
Zrennica moja, choć mię Bóg oszklanił
W koło... jak ludzi oddziela fatalnych 335
Od ludzi — światem rzeczy niewidzialnych.
Teraz już serce moje pełne śniegu,
Który tam zima uczuć napruszyła:
A przyjacioły moje już do biegu
Swiat Boży pędzą, jest w nich Bóg i siła. 340
Może też Bóg chciał, aby w tym szeregu
Z ludźmi żywemi ma jedna mogiła,
Rażąca dziwem takiego sąsiedztwa
Nie dla pospiechu, ale dla swiadectwa
I dla przestrachu... I tak się do ruchu 345
Wiąże girlanda wiosennych żórawi.
W kraju tam jeszcze o tem ani słuchu,
A tu już ducha krwią naszego krwawi,
Serce przy sercu stoim, duch przy duchu;.
Bóg rozkwitnieniem w nas serc błogosławi, 350
Janowych widzeń ozłaca zapałem,
Chrystus krwią poi i nakarmia ciałem.
I już nam widać przez oczy proroka,
Jak Polska nowa na stolicy siada,
Kopułą duchów swych świętych wysoka, 355
A nizka, kiedy przed Panem upada;
A kiedy patrzy w swiat, orlego oka;
A jako tysiąc harf, gdy z Panem gada,
Oblana wdzięków dziewiczych szkarłatem,
A jako tysiąc grzmotów, gdy ze światem. 360
O daruj Panie!... tej wielkiej pustyni,
Co się w marmury i w twój krzyż ubrała;
Jednego wieszcza mię rym smielszym czyni,
Że tego wiary katolickiej ciała
Dotknę się... Ślimak, który kwiaty ślini, 365
Tak ich nie brzydzi, jako ta zuchwała,
Fałszywa, dawna po Cezarach wdowa,
Kościół, — bez ducha Bożego i słowa.
Mój Ukraińcu! nie wołaj tam Jana,
Niech spi pod swoją lipą czarnoleską, 370
Cóż jego biedna lutnia — siostra dzbana,
Pod tą kopułą złotą, pod niebieską,
Troska w niej życia jest poprzeczuwana,
Lecz ta, co leży pod trumnianą deską
Dziś błyskawicą rozdarta północną, 375
Nigdy mu głowy nie zajęła mocno.
Innego trzeba w Rzymie przewodnika,
I ten już idzie, duch prawdy i wiary.
Tego weź, niech ci kościoły odmyka,
Niech Sobieskiego potrzęsie sztandary. 380
A z tego pyłu niech oczy lirnika
Tworzą chodzące po kościołach mary.
Precz z niemi — nudzą mego ducha, łamią,
Ten swój sybirski instrument przynosi,
A dziś muzycy tak na strunach kłamią 385
Czucie, — że serce pęka — łza cię rosi,
A oni, jako stawy zaszłe szlamią,
Przez nerwy sączą żółtą krew. Kto głosi,
Że pieśnią do łez poruszy słuchaczy,
Ten musiał wprzódy zwaryować z rozpaczy. 390
Nie tak, pamiętasz, my... Najokropniejsze
Godziny nasze przeszły w takiej ciszy...
................
................
................
................
A oto wyszedł, — jakby Rafaela
Tarcza okryta różnym malowaniem,
Księżyc i zagrał pierwszą pieśń wesela, 395
Wyszedłszy świecić przed samym zaraniem,
A z niego wielki miecz płomienny strzela,
Nazwany w niebie niebieskim nazwaniem,
Przed którym zadrzy i fałsz i pokusa,
Lecz nikt nie dźwignie miecza — prócz Chrystusa! 400
On na nim ręce skrwawione położy,
Potem podniesie i trzy razy mieczem
Niebiosa całe rozetnie, otworzy;
Wtenczas my duchy pod gwiazdy ucieczem,
Bo z nieba wyjdzie na ziemię duch Boży; 405
A my z tej ziemi mgły i chmury zwleczem,
By się spotkała jej twarz z Bożą twarzą,
Wtenczas się słońce i gwiazdy przerażą.
Swiętych zobaczysz pańskich w jednej stronie
Podobnych chmurze słonecznej, — Marya 410
Stać będzie w słońcu, na złotym wrzecionie
Kręcąc, jako ta, która tęcze zwija;
A po tych tęczach aniołowe konie
Będą latały — a szatan jak żmija
Będzie je straszył wielkim dymu kłębem 415
I językowym je zhuka trójzębem.
Potem to wszystko razem się zasunie
Mgłą... i by lampa zgaszona zagaśnie;
I tam na ziemi po nocy coś runie
I echa niebios tak zajęczą właśnie, 420
Jak kiedy piorun idzie po piorunie.
A potem zagra po skałach i zaśnie;
I znów się zwali coś z odgłosem strzału
Smętniej, jak echo pierwszego powału.
Wtenczas na niebie wyjdzie anioł blady 425
Z lampą olejem napełnioną smolnym
I rzeknie: »Gdzie są ciał i kości składy,
Abym je palił lampy ogniem wolnym?«
To mówiąc, pójdzie i różne gromady
Trupów oswietli, i ogniem okólnym 430
Lampy stosy ciał będzie oczerwieniał
A ciągle idąc, strach i miejsce zmieniał.
Miejsce, gdzie przejdzie, będzie zwane drogą
Poszukiwania, nakształt czarnej szramy.
A idąc anioł ów nadepce nogą 435
Grób — i wykrzyknie: »Rola haicedamy!
Tutaj się ludzie nassać duchem mogą,
Ale zamknięte są już srebrne bramy
I dzieli tu biały powróci nieskoro!«
To mówiąc, lampę rzuci w krwi jezioro. 440
I znów się stanie noc i z końców obu
Swiata płacz wielki pójdzie, jak z bożnicy.
Potem aniołki od świętego żłobu,
Jak białe róże od Bogurodzicy,
Sypiąc się rzekną: »Czas ci wstawać z grobu! 445
Wstań bez korony złotej i zbroicy,
Płomieniem serca świecąca od łona,
Wstań, jakąś była w grobie położona «.
A wtenczas mgła się ze słońca usunie;
I ta, co była w słońcu, znów odkryta 450
Rzeknie; wy słońce w jej znajdziecie trunie
I stratowany miesiąc przez kopyta.
Niech tak na zorzy pokaże się łunie
Piękna, jak piękna leżała zabita!
Niechże tak chwałę wskrzeszenia opowie 455
Z księżycem u nóg — ze słońcem na głowie.
Potem się w pierwsze bicie serca wsłucha
I rzeknie z wielkim uśmiechem: »O Panie!
Nie ciała jestem wskrzeszona, lecz z ducha,
Niech mi się jako służebnicy stanie!....« 460
................
................
...(W autografie karta wydarta.)...
................
Tak nieraz stojąc stary majster cechu
Z chorągwi jednej sklepienie uczyni
Dla trzystu ludzi — albo gdy na blechu
Rozciągnie płótno dobra gospodyni;
Tysiące kwiatków nie widzi uśmiechu 465
Słońca i oczu Efeskiej bogini,
Ale się muszą poddać — z tą nadzieją,
Że płótna wkrótce słońcem wysrebrnieją
I będą zdjęte. — Jestem z liczby kwiatów
Podobrusowych, często słyszę ślepy 470
Nademną jakieś kruszenie się światów,
Szczepienie duchów nowych w stare szczepy,
Pszczelny brzęk niby naszych antenatów,
Idących pomóc. — Lecz że ja do rzepy
Płonącą swieczką włożę, pisząc wiersze, 475
Nie widzę, abym widział swiaty szersze.
atessa.
Zawszeż ta bojaźń o nabyte skarby
Pracami wieków? zawszeż nieujęcie
Twojej tęczowej myśli w żadne karby?
Zawszeż ci błoto cielesne na wstręcie? 480
Gdybyś mógł stopić twoje wszystkie farby
W jednym miłości Bożej dyamencie
I zostać chwilę w czystym bezkolorze,
Miałbyś zeń potem wszystkie ognie Boże.
Przedlotem ducha swiaty byś wyminął, 485
Wiedział o niebie, nim się inny dowie.
Mrówko! nie będziesz ty przezemnie słynął,
Ja ci się strzaskam jak piorun na głowie;
Ja, z którąś dawniej ty jak łabędź płynął,
Kiedyś był nowy i sił nie miał w słowie. 490
Teraz, gdyś wylał ducha serca krzykiem,
Mam cię, niższego, moim niewolnikiem.
Nie drgaj mi jako struna, co chce pęknąć,
Bo mi nie pękniesz, lecz będziesz jak struna,
Która gdy rani, to krwią musi zmięknąć — 495
Lecz tobie strachu trzeba... Patrz, tam łuna
I księżyc, co chce jak umarły jęknąć,
Taki boleśny! Tam morze i truna,
Którą prowadzą fal czerwonych nogi —
Patrzaj!... w trumnie ten, co prostował drogi. 500
Czy widzisz żagli tych trumnianych bicie
W opiekielnione złemi duchy fale?
Bo się nie siarką wy bez fal palicie,
A piekło nie jest w niebie, ani w skale;
Lecz jest to duchów do ziemi przybicie, 505
I krzyż — i po ciał władzy gorzkie żale,
I czas powrotu do ciał niewiadomy,
I czyn, co w piersiach grzmi, jak puste gromy.
Czasem się zbiją i prą całą ścianą
Naturą — a ich oddech mniej tu waży, 510
Niż tego dziecka, co bańkę mydlaną
Uczyni równą aniołkowej twarzy.
Rozpacz im dano, a skargi nie dano!
W niejednym wulkan się miłostek żarzy
Gdyby im kształtów na kształt i kolorów, 515
Wymarlibyście z widzenia upiorów!
Szczęściem, że każdy niby smierć ponosi,
Gdy wchodzi w ciało i uczyć się musi
Siły — od ręki, co kamień podnosi,
Bolu — od swiecy, co rączkę mu skusi. 520
Więcej się złego obraca na osi
I siły, która Iskrę Bożą dusi,
Niźli ty myślisz. — Patrz, czy nie przeraża
W tej zorzy duchów ta trumna mocarza?
poeta.
To jak kolenda, którą w domu dziada 525
Słyszałem! Idą pasterze! pasterze!
atessa.
Patrzaj, znów jasna na stolicy siada
I od Łotyszów dawny piorun bierze,
A drugi jej grom zdala odpowiada,
To Rzym... to klątwa... to straszne przymierze 530
Z trupami... łączcie prawice do prawic,
O ducha teraz, Boże! — i błyskawic!
poeta.
Straszna, milcząca, powiedz?... Więcem nie miał
Grzechu, bijąc ten fałsz w Chrystusa słowie,
Co siły Bożej nie pił i nie wzięmiał 535
I z swiątyń Pańskich uczynił pustkowie,
A w zmartwychwstania dzień wielki oniemiał.
Jak człowiek, co wie prawdę lecz nie powie,
I tak się chował pod wypadków połę,
Jak chłop, co w piekle myśli wozić smołę. 540
atessa.
Tak jest zaprawdę jakeś odmalował.
Błyskawicami bity gmach był dawno,
Dante, Bokacy... i ten, co wychował
Kopernikową sierotę i sławną
Nogą odpowiedź na wieki wykował, 545
Głowy schyliwszy przed powagą prawną,
I wielu innych. Ty, co w kościół wierzysz
Jak oni — bijąc go — do nich należysz.
Od czasu jako zaprzestał soborów
I gwałt uczynił duchowi w tej przerwie, 550
Sobory były ze słońc i kolorów,
Tam gdzie najczęściej przy męczeńskim ścierwie,
Pod szubienicą z kruków i upiorów
Była girlanda, Teraz wiatr się zerwie,
Który kolumny kościoła okręci, 555
Te wszystkie — których nie podparli swięci,
I zniszczy... Oto wielkie rozwidnienie
...Ducha rozlewa się.......
Więc żem ja dobrze służył słowu Pana,
Kiedym się wzdrygał na tej lutni głosy, 560
Co jak ptaszyna, lotem zmordowana,
Siada... probuje siąść na wszystkie kłosy,
I znowu pierzcha, więc tu jedna ściana
Wiary, na której tyle jasnej rosy
Tęczowej leli malarze, już runie... 565
Pozwol mi myśleć jeszcze o tej trunie...
O tam są siostro, Rafaela loże
I te sufity gdzie.....
I zniszczy... Oto wielkie rozwidnienie
Ducha rozlewa się. O, Jeruzalem, 570
Ubrana w żywe błękitu promienie
Schodzi... a mur jej perłą — wał koralem.
Pierwszy duch, który słońce zrobił cieniem
Dla ziemi — a tę dla słońca opalem,
Już urodzony... chór na ziemi zbiera, 575
Czuje go kamień i morze i sfera.
Biedni to teraz; widzę ich jak stoją,
O swej ojczyźnie zadumani, w bieli,
O swej ojczyznie tylko ziemskiej roją,
A przez nią będą tylko tak lecieli 580
Jako żórawie, co słońce rozdwoją
Girlandą długą... i gdzieś w mglistej bieli
Znikają, — dziecko zniknieniem zasmucą,