Burza, zła wiedźma leśna, przybiegła do boru po nocy.
Pozrzucała gniazda ptaszęce...
Podeptała ciałka pisklęce...
Burza, jędza zjadliwa, ma pioruny i wiatr w swojej mocy...
Zdruzgotała drzewa ogromne.
Rozpędziła ptaki bezdomne.
Chodziła po leśnych gęstwinach, wybierała dla siebie ofiary.
Postrącała wierzchołki dumne.
Połamała gałęzie szumne.
Drzewom chmur sięgającym odrywała najwyższe konary.
Wyszarpnęła z ziemi korzenie.
Rozbudziła śpiące strumienie...
Chmury, jak psiska czarne, leciały za nią nad borem,
poprzez gęstwiny i mroki
trop w trop śledziły jej kroki...
Oblizywały się czasem błyskawic ognistym ozorem,
warczały grzmotem ponuro
i wyły złowieszczą wichurą...
Na gwiezdnem błoniu nieba dopadły złotego miesiąca.
Rozdarły go jak zająca!
Zagasła tarcza świecąca...
A potem mleczną drogą, szerokim iskrzącym śladem
pomknęła ich sfora wyjąca
za gwiazd rozpierzchłem stadem...
— — — — — — — — — — — — — — — —
Jutrzenka, różowa pasterka, pasąca obłoczki-baranki,
przyjdzie do lasu o ranku
z bukietem wonnego tymianku...
Zapachną nagrzane w słońcu gwoździki i macierzanki.
Rozśpiewają się gniazda ptaszęce.
Rozradują się serca pisklęce.
Będzie chodzić po leśnych gęstwinach i rozsiewać dokoła czary...
Uspokoi zlęknione słowiki...
Ukołysze strwożone strumyki...
Ułoży do snu wiecznego oderwane przez burzę konary
i łzami rosy srebrnemi
utuli niepokój ziemi...