Do Tereski z Lisieux

drob­niut­kie stop­ki tu­pot nad ot­chła­nią
śnieg pada bie­li cho­in­ki
oczy te­re­ski bóg za­pa­lił
po­win­ny być skrzy­dła u ra­mion

trze­po­tać zma­wiać go­dzin­ki
ha­bit czar­ny spa­do­chron nie po­zwa­la upaść
lu­dzie upa­da­ją pła­czą drżą
gwiaz­dy ro­dzą gwiaz­dy księ­życ, ciem­ność roz­łu­pał
a ja spły­ną­łem mi­ło­ścią jak rze­ka krwią
za­słoń świę­ta łez do­li­nę
niech nie wi­dzę
uszy dłoń­mi otul
jak za­po­mnieć mam że pły­nę
w opa­rach krwa­we­go potu

boli ty masz dło­nie bia­łe
zie­mia dymi ty się uśmie­chasz
zro­zu­mia­łem
że mil­czysz to ma być mój le­karz

odejdź te­re­sko
na swo­ją wy­so­ką stecz­kę
niech tam na nie­bie bę­dzie świę­to nie­bie­sko
po­zo­sta­nę nie­do­li dziec­kiem

nie anioł ale zie­mic
nie chcę bło­go­sła­wić
z wie­ków i chwi­li wy­dzie­ram krzyk

o świe­cie
nim cię kto zba­wi
zgiń prze­miń

Czy­taj da­lej: Zima – Józef Czechowicz