Uwaga kary niezliczonej grzechów

Autor:

Jezus Maryja! co się to dzieje?
Na dno piekielne kwapiąc się śmieję
Śmiechem serdecznym.

Z góry w dół lecąc, lotów nie ściskam.
Na dardy, miecze skwapnie się ciskam,
Zguba w ochocie!

Haki, tortury i kołowroty
Na kratach, resztach wieczne obroty,
Ogniste stosy.

Siarki, żywice, żarzyste spiże
Dość mi miłe, gdy mi grzech serce liże,
Ślepota wieczna!

Śmiechu serdeczny, tyś mi chorobą
Że już po życiu! żywą-ś jest proba,
Rana śmiertelna.

Recepty zmyślić nie trafią leki,
Choćby pożarły setne apteki,
Tu kres nadziei!

Ciężkiś mój grzechu nader w sumnieniu
Nielekka plama z ciebie w imieniu
Z dawna szlachetnym.

Sto herbów sławy nie kontentuje,
Piątno niecnoty gdy pieczętuje.
Złość nie do twarzy!

Choćby cię skrucha stłukła, stłoczyła,
Przecie pamiątka: złość w sercu była!
Skaza na wieki!

Tak są szkodliwe twe brudy, glozy.
Łyka zdarte, jak świeże powrozy
Serce krępują.

Co moment, z pola dzień życia schodzi,
Przecie ma dusza w ekscesach brodzi
Złość z wodą pijąc.

Choć tonie, ginie, "Gwałtu" nie woła,
Moment, jak okręt pędzi wesoła
W piekło styrując.

Oprócz dusz klęski wszędy ruiny
Wałem się sypią, z grzechu przyczyny
Wędrowne kary,

Zań latem upał, tuż srogość mrozów,
Bez koni, wozów dojdą obozów
W szyku stawając.

Tam ludziom szyje podgolą Parki,
Potym nadęte wież, zamków karki
Na łeb strącają.

Wnet się rozbłyszczą w murach wyloty,
Gdy grzech wypali kule i groty
Z pomsty możdżerzów.

Z Marsem w kontr chodzi na bakier z pokojem,
On trzęsie zgodą, on rządzi bojem,
Wietrznik na wszystko.

Niech pakta będą z kim chcąc zawarte,
Wraz dokumenta staną podarte
Za płytkim mieczem.

On trwoży dwory, trzęsie pałace,
Gdy mściwa pomsta we drzwi kołace,
Trwoga w pokojach.

Za stół zasiada, rwie kęsy z gęby,
Dożuć nie dadzą, latając, zęby.
Febra w jelitach.

Choć się wiwaty zaczną po stole,
Kielich z nóg spada, a oschłe wole
Dręczy pragnieniem.

Nie kontentują tam krotofile,
Gdzie się przylepka rozgości niemile,
Wszytko wywrotem.

Niech się sonaty kapel wydadzą,
Lub serenady, gale zgromadzą
Wdzięczne opery,

Niech się wysila metr kapelista,
Zerwie myśl dobrą grzech kompanista
Trenem wewnętrznym.

Latem ogrody, oranżeryje.
Flory, tulipy, róże, lilije
Nie uweselą.

Zimą przejazdki, brygad parady,
W zapust kuliki, miłe szlichtady
Czoło zakwaszą.

Wszędy się wścibi ścisły kolega,
Ból serce ściśnie, gdzie grzech dolega
W parze z frasunkiem.

Próżno myśl suszyć, nic nie rozbije
Melancholiji, póki grzech żyje
W wnętrznym pokoju.

Kto by zamyślał siły stargane
Na betach spowić w sny pożądane
W bezsenne nocy,

Sen o mil tysiąc oczu odbiega,
Gdy na sumnienie trwoga nalega,
Grzech jawny nie śpi.

A któraż grzechu złość zliczy karta?
Gdy i anioła zamienił w czarta
A królów w wołu.


Wielkie, bo w niebie grzechu rodziny,
A pogrzeb w piekle, z pychy ruiny:
Tak zawsze kończy!

Ten łotr i tyran niebo skołatał.
Ani swej dziury wiecznie załatał,
Którą Lucyper

Rozdarł dość twardej buty rogami
W dół na łeb lecąc z adherentami,
Tak profitował.

Dość-że już w grzechach śmiechu, szaleństwa,
Doda łaskawie niebo zwycięstwa,
Vale bez zwrotu.

Boska obraza brzydka maszkara,
W której konwoju plaga i kara:
JEZUS, MARYJA!

Pod cetnarami duszę stroskaną
Złości towarem naładowaną
Na szlakach łaski

W niebo winduje moc nieustanna,
MARYJA, Józef, Joachim, Anna,
JEZUS, MARYJA!

Czytaj dalej: Śmierć matula - Józef Baka