Gdy zdrożna wada nałogiem się stanie,
Wstyd ani postrach jej nie wykorzeni.
Przykładem stwierdzę to zdanie.
Człek pewien, z krzywdą zdrowia i kieszeni,
Czci bachusowej składając dowody,
Codziennie topił swój rozum w butelce;
Więc raz, gdy wrócił z gospody,
Spity jak nieboszczyk Bela,
Żona, sfrasowana wielce,
Trumnę w piwnicy całunem zaściela
I na dwa spusty zamyka opoja.
Skoro wytrzezwiał, patrzy w koło siebie:
Mary, gromnicę, kir... jak na pogrzebie.
"Cóż to? - zawoła - czyżby żona moja
Została wdową?"
Wtedy kobieta w milczeniu głębokim,
Udając postać grobową,
Powolnym zbliża się krokiem
I mężulkowi podaje śniadanie,
Samego chyba godne Lucypera.
Osłupiał, oczy przeciera
I wierząc, że w piekielne dostał się otchłanie,
"Kto jesteś?" - pyta żona. "Jam sługą szatana.
Jeść daję tym, co piekłu przypadli w udziale."
A mąż jej na to: "Ach, moja kochana,
A pić nie dajesz mi wcale?"