Na głuszce

Oto już zbliżają się wielkanocne święta.
Wody zerwały zimy kryształowo pęta,
Rozlały się po łąkach, po polu, po błoni.
Przy ciepłym wietrze wschodnim fala falę goni,
Szemrzą w polu ruczaje, wał na rzece pluska,
Migotając na słońcu niby złota łuska.
W powietrzu pachnie wiosną. Nad zalanem błotem
Bocian leci i siada na gnieździe z klekotom,
Wrzaskliwa czajka jęczy i milknie w odstępach,
Unosząc się nad wodą, siadając na kępach.
Na drzewach wrony siedzą, dumając, po parze,
Czekają, czy też rychło dla nich gospodarze
Ostrzem sochy poruszą czarnej ziemi skiby.
W nocy na rzece ognie. Czatując na ryby
Płynie z jasnem łuczywem na chybkim czółenku,
Niby Neptun z trózębem, z długą ością w ręku
Odważny syn Polesia i ubogiej wioski.
Wart, żeby go uwiecznił pędzel Rembrantowski
W mrokach wiosennej nocy przy blasku łuczywa,
Gdy, zda się, to nie człowiek, lecz duch wodny pływa.

* * *

„Niech będzie pochwalony!.." — „Na wieki!"
— „Hrehora
Powno już panicz czekał, bo na głuszce pora?..
No! — siako-tako bokiem, skokiem i fortelem
Jesteśmy tu i panu do stópek się ścielem."

— „Dziękuję! cóż tam słychać?" — „Prosto z chaty lecę,
Ledwom-nieledwo moją opuścił fortecę,
Bo, kto miejsca nie świadom, ten, łaskawy panie,
Zje dyabła, nim do mojej chaty się dostanie.
Wielka w tym roku woda. — Pomimo powodzi
Mój Wincuś już codziennie na podsłuchy chodzi,
A wczoraj i ja za nim machnąłem na zwiady.
W Kruhlicy — nie do rzeczy, za to Czarne Lady
Dopisują w tym roku! Liczę i lik gubię:
I tu!.. i tam!.. mieć trzeba głowę, jak na śrubie,
Żeby dobrzo obliczyć. Jednego z nich posłem
W deputacyi od głuszców do pana przyniosłem
K zaproszeniem do lasu. Patrz pan, co za postać!
I waga i figura!"
— „Jak się do was dostać?"

— „Phi! phi!.. panicz się pyta! — przez wodę i błoto
Czółnem, gdzie ono przejdzie, a resztę piechotą.
Tylko pytanie — na co, toż nakładu sporo,
Brać się na moją chatę?.. Prosto na jezioro!
A stamtąd aż do miejsca pól mili najdalej."

— „Czyż przez łąki przepłyniem?" — „A najdoskonalej!"

— „Dobrzeby dzisiaj ruszyć. Tylko ty Hrehory
„Może jesteś zmęczony?"
— „Co?, to? czy ja chory!
Kiedy tak, to marsz zaraz! Las duży, dzień krótki.
Każ pan tylko mnie podać co z jadła i wódki;
Póki pan się wybierze, to ja się posilę
I spocznę. Uff!.. palnąłem dzisiaj ze trzy mile."

-----------------

Słońce już się zniżyło, kiedy przez wylewy
Do Czarnych Lad nas czółno zaniosło na śpiewy.
Szliśmy po leśnych mszarach w coraz gęstsze cienie,
W coraz dziksze i prawie dziewicze przestrzenie,
Gdzie człek panem natury przed puszczy ogromem
Wcale się nie poczuwa, lecz cząstką, atomem.
Hrechory huknął głośno raz, drugi i trzeci.

Słuchamy: kędyś zdała odpowiedź nam leci.
— „Tu chłopcy! to i dobrze, przyszli właśnie w porę,
Opatrzyli, to prędzej nocleg nam obiorę."

Na niewielkim pagórku, tak zwanym ostrowie,
Czekali nas dorośli Hrehora synowie,
Młodzi, przystojni chłopcy. Zakasano poły
A, zmoczone i błotem zwalane postoły
Świadczyły o odbytej piechotą podróży.
Każdy miał strzelbę, torbę i topór nieduży
Za pasem surowcowym u boku zatknięty.
— „Pochwalony!.." — „Na wieki!.."
— „Janek i Wincenty
— Niech idą razem z panem osadzić śpiewaków,
A ja się tu zawinę, pooczyszczam z krzaków
Ten pagórek na nocleg i ognia nałożę.
Już pora! zmierzch już pada - idźcie w imię Boże!"

-----------------

W lesie coraz to ciemniej. Zda się w oczach rosną
Świerki olbrzymi za świerkiem i sosna za sosną,
Zda się w szarym półmroku olbrzymów postacie
Kiwają zwolna głową, popatrując na cię.
Cisza, tylko szemraniem gwarzą z sobą drzewa,
Sójka wrzasła, drozd czarny na wierzchołku śpiewa,
Dalej przez gąszcze, dalej! jak okręt bez steru,
Jak nocny ptak na łowach zdradnie i bez szmeru,
Co krok staję i słucham... Siadłem na powale...
Znam las i zbłądzić w ciemnie nie boję się wcale.
Jednak ta cisza w w okół, mrok i gęste cienie
Jakieś na nerwach dziwne sprawiają wrażenie;
Wsłuchuje się - las szumi!.. Wtem, łopocząc w skrzydła
Porwał się głuszec... leci i nakształt straszydła
Wionął mi tuż nad głową, zawrócił na lewo,
Załopotał i ucichł — snać usiadł na drzewo.

Słucham i tętna serca w piersi własnej słyszę,
Tamuję oddech, który, zda się, zmącił ciszę,

I myślę o odwrocie... Zaklaskał i tony
Rozległy się śpiewania... Brawo! osadzony.
Cofałem się, krok każdy obmyślając zwolna,
Bo każda gałąź w koło zdradzić była zdolna.
Mech miękki pod stopami pomagał mi znacznie
Cofać się bez szelestu, powoli i bacznie.
Ściemniało już i gwiazdki ujrzałem pochodnię,
Kiedym się zdecydował dalej iść swobodnie.
Rozejrzawszy się w okół, wahałem się chwilę,
Czy w kierunku odwrotu czasem się nie mylę;
Lecz wnet wątpliwość znikła, kiedy od Hrehora
Doleciało mię w ciszy stukanie topora,
Niby nitka przewodnia. Jakoż wnet u góry
Na wierzchołkach zabłysła mi łuna z purpury,
Wskazując, gdzie stos płonie.
Zbliżywszy się, stałem
Czas jakiś widowiskiem ujęty wspaniałem;
Efekt światła i cieni układał się taki,
Barwiąc wokół mech, ziemię i drzewa i krzaki
I postacie przy ogniu tak pełne wyrazu,
Niby z czarodziejskiego wyjęte obrazu.

∗ ∗


— „Widziałeś kiedy w losie dyabła, czy rusałki?"

— „A pfe!.. a tfu!.. Panicznu! poco te przechwałki?
Niby to panicz także złego się nie boi?!.
Ot może ono blizko i siedzi na choi?
Na lichoż je zwoływać?!.
...W Imię Ojca, Syna!..
My tu — w puszczy nie w chacie świętej u komina!..
Hm!.. hm!.. pan książki czyta, to już sobie tuszy,
Że ta bezludna puszcza całkiem jest bez duszy?
Przepraszam!.. Ot słuchajmy!.. a mszary i drzewa
Powiedzą nam to, czego pan się nie spodziewa.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .


Czy pan ten odgłos słyszał?!. Znam zwierzęta, ptaki,
A nie wiem, nie odgadnę, co za dyabeł taki!..

A pfe!.. a tfu! — zbredziłem! to pan winien temu!
Tłu! tfu!
...Kto się w opiekę poda Panu swemu!.."

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Milczenie — przerywane szeptaniem pacierzy...
W samej rzeczy: z przestrzeni tysiąc głosów bieży,
A i dziesiątej części ich nie wytłumaczę.
Coś chychoce, coś skargą w mrocznej dali płacze,
Czasem ton taki rzewny, czasem ostry, dziki,
Bo też puszcza odwieczna ma swoje tajniki.
Kto wie, co w sobie kryją te dzikie przestrzenie?..
Uroczystym a groźnym głosem jest milczenie,
Gdy w ucho natężone żaden ton nie leci.
Nie zdziwi się, że w cuda uwierzył lud kmieci,
Kto raz nocował w puszczy i słyszał te gwary,
Którymi przemawiają rozległe obszary.

Tak dumałem, na miękkiej kupie rozciągnięty,
Na którą, dał gałęzi Świerk przez Hryszkę ścięty,
W burkę się otuliwszy. — Z wielkiego ogniska
Przyjemne ciepło idzie, tysiąc iskier błyska,
A to mżą się w powietrzu, z dymem lecąc społem,
W fantastyczne gzygzaki. — Tak marząc, zasnąłem.

Lekko śpi się na łowach...
Jeszcze całkiem ciemno,
A już Hryszko, jak upiór, stanął tuż nademną.
— „Paniczu! — pora wstawać."
Chłód przejął mię nieco,
Mimo ciepłej odzieży. — Ciemno, — w górze świecą.
Pomiędzy obłoczkami gwiazdki brylantowe.
Wstałem i, czapkę mocno wcisnąwszy na głowę,
Przysiadłam do ogniska.
— „Głuszca nie odstraszy,
Parę łyżek przed wyjściem przełknąć ciepłej kaszy,
A ogrzeje, to pewno... Pan pytał z wieczora,
Czy w puszczy złe czasami spotkało Hrehora.
Hm!.. Cóż na to powiedzieć?!. drwią, sobie panowie
Z nas prostaków... Złe bywa i febrą się zowie;
Temu i pan nie przeczy; na nie, jako czary,
Zjeść nieco ciepłej strawy radzi Hryszka stary...
Daruj pan, mnie jednakże te wczorajsze żarty
Nie do smaku!.. niedobrze!.. Czy w puszczy są czarty?
Czy ich nie ma? ja nie wiem... Po takiej gawędzie,
Ja, proszę, niech pan dzisiaj ostrożniejszy będzie...
W nocy do chaty biegał mój Wincuś z tej racyi...
Po kociołek... Pan zasnął bez ciepłej kolacyi..."


∗ ∗

Znowu w mroki zacząłem kroczyć pomaleńku,
Tu grzęznąc, tam w zaroślach zgięty na kształt lęku,
Kierując się jedynie instynktem pamięci
I pilnie nadsłuchując, co się w puszczy święci.
Już nie widać ogniska, cisza — uroczysta.
Tylko las, niby gwarząc, wierzchołki swe chysta,
Jakby podziwiał śmiałka, co się waży kroki
Posuwać w te obszary i w te gęste mroki.
Dalej i dalej — naprzód!.. Nagle mi się zdaje,
Że się coś poruszyło tuż-tuż o dwie staje.
Przysłuchuję się: obok w krzakach rzeczywiście
Gałąź trzasła i suche też szeleszczą liście,
Słyszę stąpanie... Patrzę, wsłuchując się... drgnąłem;
I czuję, jak mi włosy powstają nad czołem —
To niedźwiedź!.. dopatrzyłem jego zarys w ciemnie;
Zbliża się i o kroków pięć stanął odemnie...
Cofam się, ważę w myśli błyskawicznym rzutem,
Czego warte dwa strzały o dwa kroki śrutem?
I skrywam się za drzewo... Nie wiem ile czasu
W mrokach, w puszczy bezludnej, wśród gęstego lasu
Stałem drżący, niepewny, okryty pomroką,
Mierząc się z królem puszczy prawie oko w oko...
Wtem za mną — nowy szelest!.. Niedźwiedź w miejsce owe,
Zkąd słychać szmer, popatrzał, odwróciwszy głowę,
I odszedł, cicho mrucząc... Jedna, druga chwilka,
I odgłos jego kroków powoli umilka...
Odetchnąłem, z opałów wyszedłszy na sucho...

Czas jakiś jeszcze pilnie nadstawiałem ucho
W stronę, zkąd drugi szelest dolatał mię w ciemnie,
Siląc się zgadnąć, co tam?.. Silę się daremnie,
Nic ciszy nie zmąciło przez czas dosyć długi;
Ruszam więc znowu naprzód, a już pierwsze smugi
Na ciemnem niebie rannej zabłysły jutrzenki.
Jeszcze wśród puszczy głucho, lecz tam-ówdzie dźwięki
Witają pierwsze snopy ożywczych promieni.
Rozejrzałem się, hasła czekając z przestrzeni,
Nie zbłądziłem... Coś klaszcze; tak klaskają, głuszce.
Śpiewa!.. wyraźnie śpiewa!.. Jakby po poduszce,
Po miękkim mchu bez szmeru, robiąc po dwa kroki,
Zbliżałem się ostrożnie, kierując me skoki
W stronę zkąd śpiew dolata, w trwodze i pośpiechu
Hamując nawet odgłos mojego oddechu.
W chwili, gdy śpiew dolata, skoczę, oddech schwycę
I zamieram w tej pozie...
Na wielkiej osice,
Wznosząc dziób w czasie śpiewu, który słucha puszcza,
Siedzi wspaniały głuszec i skrzydła opuszcza,
Cały hymnem miłosnym przejęty, niepomny.

Serce mi silnie biło, gdy wśród przeszkód wielu,
Zbliżałem się nareszcie na wystrzał do celu...
Już czas! — Zmierzyłem: wionął dymu obłok siny,
Strzał huknął, ptak się zachwiał i runął w osiny.
— „Wcale nieźle!.. na miejscu!"
— „Ty tu?!"
— „Na wypadek...
A co?.. nastraszył pana przed chwilą niedźwiadek?
A to dobrze!.. Ja słucham, coś tam jeszcze chodzi,
A pfe! myślę, mnie także o podbiedz nie zaszkodzi;
I do rzeczy wypadło, mógł podrapać skórę,
Choć ja po drodze kulę zapędziłem w rurę,
I siekiera za pasem... Bieda z tym paniczem!..
Pilnuj go, jakby dziecko!"
— „Nie wiedząc o niczem,

A słyszą twoje kroki, co też to być może,
Myślałem, a nuż drugi"
— „Chowaj Panie Boże!
Tylko, że z tamtej strony zanadto już blizko
Pali się rozłożone na nocleg ognisko,
Ztamtąd nie mógł być niedźwiedź... Ot panu nauka,
Niech nocą w puszczy dyabłów przeklętych nie szuka!"
Słychać daleki wystrzał...
— „To pewno Wincenty!..
Ot i nasłał niedźwiedzia!"
— „Kto?"
— „Jużci przeklęty...
Cicho, paniczu, cicho!.. o!.. o!.. słyszę zlewa
Głuszec, doprawdy głuszec, najwyraźniej śpiewa.
Skaczmy!"
Daremne były tym razem pochopy,
Spłoszyła głuszca gałąź, chrusnąwszy z pod stopy,
Gdy byliśmy już blizko.
— „Tfu! pan skończył szkoły,
A na głuszce tak chodzi, jakby na dzięcioły!
Tuż mech, jakby kobierzec, on w łomy się ciśnie,
Jeszcze gdzie gorsze miejsca, pcha się tam umyślnie,
Trzeba patrzeć pod nogi!"
Usłyszawszy burę,
Rzekłem wymówkę: „Prawda!.. lecz patrzałem w górę,
Chcąc dojrzeć, gdzie on siedzi."
— „I właśnie na licho.
Wypatrzeć będzie czasu, byle skraść się cicho.
Głuszce to nie droździki!.. Na dziś z nimi kwita,
Już zaczęły zlatywać, bo już dobrze świta.

Czytaj dalej: Serenada - Janka Łuczyna