Lubię te ciche, pełne kwiatów rowy
Przy torze, z dala od podmiejskich gmin,
Który przecina las na dwie połowy
Lśniącemi w słońcu nożycami szyn.
Znużony długą wędrówką po lesie,
Na traw posłaniu kładę się na wznak
I łódka marzeń łagodnie mię niesie
Przez ten błękitny ponad głową szlak.
Nad torem przestrzeń cała drży od żaru
I błyszczą szyny od słonecznych lśnień,
Lecz tutaj, na dno pachnącego jaru
Od ściany lasu pada chłodny cień.
Czasem przeleci pociąg trasą toru,
Mącąc na chwilę ciszę hukiem swym
I jeszcze długo nad wierzchołkiem boru
Wlecze się siny i zwełniony dym.
A potem znowu milczenie zapada,
Tylko dzięcioły kują w dali gdzieś,
Jak gdyby drwali robocza gromada
Świeżą dachówką pobijała wieś.
A ja się cieszę, żem życie oszukał,
Kradnąc dla siebie te godziny dwie,
Bo choćby nawet cały świat mię szukał,
W tym cichym rowie nikt nie znajdzie mnie.
Źródło: Ogród Życia, Henryk Zbierzchowski, 1935. Wiersz został unowocześniony.