W dali było widać ciemną wstęgę boru, przed borem łąkę, a wśród łanów zboża stała chata, pokryta słomianą strzechą i mchami. Brzozy zwieszały nad nią zielone warkocze, na świerku w gnieździe stał bocian, a w sadzie wiśniowym czerniały ule.
Przez otwarte wrota na dziedziniec wszedł wędrowiec i rzekł do niewiasty, stojącej w progu:
— Pokój tej cichej chacie, tym drzewom, zbożom i okolicy całej, i tobie, matko!
Ona, powitawszy go gościnnie, rzekła:
— Chleba i mleka przyniosę ci, wędrowcze, a tymczasem siądź i odpocznij, bo widać, że z dalekiej wracasz podróży.
— Jako ów bocian i jako jaskółka, wędrowałem; wracam z daleka i od dzieci ci twoich wieść przynoszę.
Więc onej matce dusza cała zbiegła do oczu i zaraz spytała wędrowca:
— Czy wiesz co o synu moim, Jaśku?
— Czy ci on najmilszy, że o niego pytasz najpierwej? Oto jeden twój syn w puszczach z siekierą pracuje i w jeziora sieć zapuszcza; drugi konie na stepie pasie, pieśni tęskne zawodzi i w gwiazdy patrzy; trzeci po górach się wspina, na turniach i halach z owcami noce spędza, w orłów krakania się wsłuchuje. Do kolan się wszyscy twoich chylą i pozdrowienia ci przysyłają...
— A Jaśko? — pytała z troską na twarzy.
— Wieść smutną chowam na ostatek. Źle się Jaśkowi wiedzie: rola plonu mu nie daje, bieda i głód dokucza, w niedoli płyną mu dnie i miesiące. Wśród obcych i nędzy mowy twej nawet zapomina, więc i ty zapomnij o nim, bo on już nie twój... zapomnij!...
Gdy to rzekł, kobieta, wziąwszy go za rękę, wwiodła do spiżarni w chacie i, zdjąwszy bochenek chleba z pułki, rzekła:
— Wędrowcze, daj to Jaśkowi.
Na koniec z chustki rozwiązała pieniądz srebrny, błyszczący i drżącym głosem rzecze:
— Niebogatam ja sama, ale i to dla Jaśka.
— Niewiasto! — rzekł ze zdziwieniem wielkiem wędrowiec — synów masz wielu, a jednemu wszystko oddajesz. Czy go kochasz najwięcej? czy ci on najmilszy?
Ona zaś, podniósłszy wielkie, smutne oczy, łzami zalane, tak rzecze:
— Błogosławieństwo moje wszystkim, ale datki temu jednemu, bom ja matka, a on najbiedniejszy.