Sabałowa bajka

Siedzieliśmy wokół ogniska, wsłuchani w tę ciszę tatrzańską, która aż w uszach dzwoni. Zbliżała się już i godzina spoczynku, gdy nagle Sabała podniósł swą pomarszczoną twarz, podobną zarazem do głowy starego sępa i do twarzy Miltona, chwilę popatrzył szklanymi oczyma w ogień i tak zaczął opowiadać:

 „Prosem piknie wasych miłości, raz seł chłop ze świdrem — i z rąbanicą do Nowego Targu na siacie. Jakoś za Poroninem stowarzysyła się z nim stara baba. Chłop, ze był mądry gazda, poznał Śmierć i zara myśli jako się jej pozbyć. Wzion wreście wiercić dziurę do wirby, wiercił, póki nie wywiercił, a potem w nią zagląda.
 — Cego patrzys? — pyta Śmierć.
 — Chces uznać, to sama zaźrzyj.
 Zaźrzała Śmierć do dziury, nie widzi nic, a bez ten cas ociosał se chłop rąbanicą bukowy kołek.
 — Nie widzę nic — powieda Śmierć.
 — Wleź całkiem, to obacys.
 Ledwie Śmierć wlazła całkiem, zatkał ci ją chłop — prosem piknie — bukowym kołkiem, przybił kołek obuchem i poseł.
 A tu rok po roku idzie, chłop zyje i zyje; ludziska przestali umierać; zajaziło się od nich w Zakopanem, w Białym Dunajcu, w Chochołowie, wsędy, ze cłek koło cłeka stał, jako smereki stojom w boru. Chłopisko się zestarzało, biéda pocena go gnieść, robić juz nie mógł. Naprzykrzyło mu się w ostatku zyć, poseł i odetkał Śmierć z wirby.
 Jak Śmierć, prosem piknie, skocy, jak weźnie kosić w Zakopanem, w Białym Dunajcu, w Kościeliskach, w Chochołowie, to tyla się luda wykopyrtło, ze i chować gdzie nie było. Przychodzi wreście Śmierć do jednej gaździny wdowy — siedmioro siérot u niej — i biere ją.
 A tu dzieci, kiej nie zacnom prosić, kiej nie zacnom lamentować:
 — Nie bier matki, nie bier matki!
 Zlutowała się Śmierć nad dziećmi, idzie do Pana Boga i powieda:
 — Panie Boze, jako-ze mnie matkę brać, kiej dzieci tak prosom, tak lamentujom, aze mi się luto stało.
 A Pan Bóg powieda tak:
 — Ja w tych rzecach nie gazda, jéno Pan Jezus gazda. Idź-ze do Pana Jezusa, niech ci ta powié, jako ma być.
 Przychodzi Śmierć do Pana Jezusa i powieda:
 — Panie Jezu, jako-ze mnie gaździnę brać — siédmioro sierot w chałupie — tak prosom, tak lamentujom, aze mi się luto stało.
 A Pan Jezus prask Śmierć w pysk:
 — Chybaj do morza, przynieś skałkę!
 Skocyła Śmierć do morza, na samiusieńkie dno, przyniosła skałkę kwardom, okrągluchnom, jako bochenek chleba, a Pan Jezus do niéj:
 — Gryź!
 Gryzie Śmierć, gryzie — zębiska ją bolom; zgryzła wreście calusieńkom skałkę — i patrzy: az tu w środku chrobocek maluśki siedzi.
 A Pan Jezus prask Śmierć w pysk.
 — Widzis, powieda, to ja i o tym maluśkim chrobocku na dnie morza wiem i pamiętom, a ty myślis, ze ja o siérotach nie będę pamiętał?
 — Chybaj, bier matkę!

Czytaj dalej: Księga ubogich - I - Jan Kasprowicz