Drzewa! Wyście małe były,
Gdym się rozkochał w Justynie;
Dzisiajście się rozkrzewiły,
Gałąź wasza chłodem słynie.
Insze mi już owoc dały,
Comje w drobnym ziarku sadził
Na szczęście mojej zuchwałej.
Drzewa, jakżem ja się zdradził!
Ona mię dotąd nie kocha,
Choć jej wzgardy znoszę skromnie.
Trzyma mię, że jest niepłocha,
Martwi, że nie dba i o mnie.
justyno moja! justyno!
Patrz, jak mam usta spieczone,
jak z oczu moich łzy płyną -
Ach, ty nie patrzysz w tę stronę!
Przystąp jeno ku mnie bliżej,
Bo wy czasem i leczycie:
Ta się choroba choć szerzy.
jej zaraza jest na życie.
Nie wiesz, co miłość kosztuje?
jak ogień wnętrzności trawi,
jak rdza żelazo zmocuje
I raz głęboki zostawi.
Skłonność twoja do litości
Głośna w okolicy całej;
Samej nie znając miłości
Ranisz mię, chociem zbolały.
Kiedyś tak w uporze trwała,
Otóż ja cię odstępuję.
Ach, tyś łaskawie spojrzała!
Nie wierz mi: ja to żartuję.