Nić mego bytu tak jest dziwnie krucha,
I tak ciężkie moje życie,
Że jeżeli dopuścicie,
Wkrótce u kresu drogi mojej stanę!
Odkąd, ocaleć pragnąc, Laurę skrycie
Odbiegłem w strapieniu ducha,
Jedna mi tylko otucha
Śmiertelną w sercu opatruje ranę
Mówiąc: — „jakbądź ukochane
Z oczu wzięto ci oblicze,
Duszo smutna! żyć ci życzę —
Może ci bliska przyszłość się przymili,
A nuż w lepszej kiedyś chwili
Miłości tkliwe zyskać masz zdobycze!“ —
Tą jedną myślą czas dość długi żyłem —
Pierzchła — i życie staje się niemiłem!
Bystro czas pędzi! gdyż wola tak tęga
Pcha go w pochodu igrzyska,
Że ani znasz, ile blizka
Śmierć jest, ku której szybciej mkniesz nad ptaki!
Ledwie u wschodu złoty promień błyska,
Aliści, spójrz! on już sięga
Przeciwnego widnokręga,
Zbiegłszy ku niemu zawiłemi szlaki.
Życia zawód krótki taki!
Wątłe moje człecze ciało
Tak już dziwnie ociężało,
Że gdy jak teraz, od uroczej twarzy
Dalekim być mi się zdarzy,
Niemogąc w skrzydła przybrać chęć zuchwałą.
Za nic powszednie ważę pocieszanie,
Ni wiem, jak mogę żyć w podobnym stanie!
Świat stał się smutny, odkąd mi odjęto
Te słodyczy pełne oczy,
Gdziem miał myśli mych uroczy
Klucz, gdyśmy w Bogu byli pojednani.
Wygnaniec nędzny! — dziś, czy sen mię zmroczy,
Czy z powieką odemkniętą,
Dawne tylko marzę święto;
Lecz, gdziebądź spojrzę, niema mojej pani!
Ileż gór, ileż otchłani,
Miejsc ile, jakby mogiłą
Światła moje przedzieliło,
Które ciemności duszy mej, przecudnie
W skrzące zmieniały południe,
Na to, bym marniał samych wspomnień siłą!
Gdyż iłem życie miał słoneczne wprzódy,
Tyle dziś cierpień, zmartwień w niem, i nudy!
Jeśli rozumem chłodzi się tęschnica,
Co we mnie wzięła początek
Dnia, gdym dla złudnych pamiątek
Dał z siebie lepszą część mej duszy całej —
Jeśli niedbaniem krzepnie żądzy wrzątek —
To, niż żebrać u jej lica
Strawy, która ból podsyca,
Raczej oniemieć chciałbym nakształt skały.
Lecz cóż z tego? — Jak kryształy
Nigdy na świat nie wyzioną
Innej barwy jak wrodzoną —
Tak i pociechy próżna, promienieje
Dusza, z siebie: to nadzieje,
To srogą słodycz której pełne łono
Zionąc przez oczy, kędy łzy migocą,
Szukając ulgi swojej dniem i nocą!
Dziwny — o! dziwny kochania sposobie!
Z którym chyba nieprzerwanie
Póki życia człek zostanie —
Tak mu rozkoszną żądzą jest katusza!
A jam z tych, którym słodkiem jest płakanie!
Więc bez mała życzę sobie,
By źrzenice moje obie
Łzami wzbierały, jak boleścią dusza.
Cóż dopiero, gdy mię zmusza
Pięknych oczu rozkaz luby,
Z którym w wieczne wszedłem śluby,
Który tak tkliwie słodzi moją nędzę!.....
A więc z całej duszy pędzę
W jak najmocniejszym bólu szukać chluby —
Niechaj wraz z sercem oczy cierpią srogo —
Pocóż miłosną pragną wieść mię drogą!
Słoneczne sploty, którym blasku przecię
Sam jasny dzionek zazdrości —
Jej wzrok pełen niewinności,
Lecz w którym błyszczą tak rażące strzały,
Że od nich w grobie człek przed czasem gości —
Wdzięczne słowa, jakim w świecie
Pewnie równych nie znajdziecie,
Które dar z siebie czynią tak wspaniały —
Jakże w lot mię odbieżały!
Nie, nie, wszelką krzywdę raczej.
Lecz tę jedną któż przebaczy,
Że pozdrowienie wzięto mu Anioła,
Który gdy błogo zawoła,
Prosto ku cnocie biegnie duch prostaczy?
Ztąd mię pocieszyć w smutku mym najpewniej
Zdoła to tylko, co do łez rozrzewni!
Bo jak nie płakać, gdy mi wiecznie pono
Wdzięczna postać jej jest wzięta,
I pieszczone jej rączęta.
I, czy to spojrzy dumnie czy się śmieje,
Rozkoszna oczu jej i ust ponęta,
I dziewicze śnieżne łono
W którem uczuć skarb złożono!
O! precz z mej drogi góry wy i knieje!
A nuż stracić mam nadzieję
Ujrzeć ją, nim w grób się schylę?
Próżno bowiem choć na chwilę
Chwiejnaby chciała kusić mię otucha!
Jam już zwątpił w głębi ducha:
Czym godzien tego w czem jest Nieba tyle,
W czem szczytnych myśli spoczął zbór wspaniały,
I kędy radbym mieć przybytek chwały?
Pieśni! gdy w lubej ustroni
Ujrzysz kędy dziewczę hoże,
Gdy swą dłoń, ku tobie może,
Od której tylem jest daleki, skłoni —
Nie waż się dotknąć tej dłoni —
Tylko w klęczącej powiedz jej pokorze:
Że mię u stóp swych wprędce będzie miała
Żywym, lub choćby tylko tchem bez ciała! —