Rozśmiej się, Kochanowski, jesli słyszysz w niebie!
Do fraszki nad fraszkami trzeba było ciebie,
Jak niedawno małżonka jednego uczono,
Gdy miasto zaręczonej inszą przywiedziono.
Gdy stanął na kobiercu, o pulsy! O żyły!
Jakoście u takiego pacyjenta biły,
Kiedy musiał za wdzięczne to wszystko przyjmować.
Trudna, bo nielza było naonczas brakować.
Żart wprawdzie nie uraził do śmierci nikogo,
To, wierę, z żartów wyszło: na śmierć zakpić z kogo.