Dwa mnie gnały
Płomienie -
Jeden biały,
A drugi w sine, w krwawe cienie.
Ten, co jest w krwawe cienie, znika,
Ten, co biały z wnętrza się odmyka:
I jak narcyzu gwiazda cicha,
I jak listu obsłona,
I jak biała postać, kiedy wzdycha,
Załamawszy ramiona,
I jak błyskawica rozpłyniona -
Tak się rozjaśnia płomień ów i kielich kwiatu.
- A ta osłona rozwinięta,
Ten biały kształt, tęschnotą wykradziony światu,
Co wyrzucił rączęta
Nad rumieńcem skronie zapalone...
A ta myśl, czyli postać - nie wiem jedność bytu,
A to razem skończone, razem nieskończone,
Z ziemi k`niebu idące, i z niebios błękitu
Na równiny zielone...
To kolebka - truna!
Nie - pokąd milczą, w słupie szumiącego drzewa,
Lecz gdy owa odpłacze, a pierwsza odśpiewa
Cało - struna!