Zaloty

Nę­dzarz bez nóg, do wóz­ka na żmud­ne roz­pę­dy
Przy­twier­dzo­ny, jak ziel­sko do ru­cho­mej grzę­dy,
Zgro­za bla­dych prze­chod­niów i ulic za­ka­ła,
Ob­słu­gu­jąc sta­ran­nie brze­mię swe­go cia­ła,
Krę­ci kor­bę, jak gdy­by na li­rze w czas sło­ty
Wy­gry­wał swo­je skocz­ne ku nie­bu tur­ko­ty -
I nad brze­giem urwi­stym tę­czo­wych rynsz­to­ków
To­czy się wraz z od­bi­ciem zmy­dlo­nych ob­ło­ków,
To­czy się ba­ła­mut­nie do dziew­ki z po­dwó­rza,
Do przy­sta­ni stóp bo­sych - i du­cha wy­nu­rza
Z łach­ma­nów i wy­cią­ga paź­dzio­ry swych dło­ni
Ku jej zę­bom śnie­ży­stym i tak mówi do niej
"Ko­cham strzęp two­jej bło­tem zbry­zga­nej spód­ni­cy,
Ko­cham gło­śny twój od­dech ! Na ca­łej uli­cy
Ty je­dy­nie mym ustom by­wasz tak po­trzeb­na!
Wiem, że moja tę­sk­no­ta, niby szka­pa źreb­na,
Wle­kąc mię, wyda na świat płód no­wych udrę­czeń.
W tym mój try­umf, że je­stem nie­stru­dzo­ny klę­czeń
Twej kra­sy! Ko­chaj­że mnie! Nuże do piesz­czo­ty!
Po­twór bła­ga cię o nią! Przyjm moje za­lo­ty!
Wnijdź naga i bez­wstyd­na w mej nę­dzy bez­dom­ność
I tak pieść, by war­ga­mi po­żreć mą ułom­ność! "


Ona mu się bro­ni,
A on mówi do niej
"Wszak musi ktoś po­ko­chać to, co już się sta­ło?
I ten wó­zek mę­czeń­ski i kor­bę zbo­la­łą,
I żą­dzę w reszt­kach ciel­ska, jak w zglisz­czach, po­czę­tą,
I ten ochłap czło­wie­ka, co chce być przy­nę­tą!
Od­słoń czar w mej brzy­do­cie! Znijdź z wy­żyn do kar­ła!
Bądź po­słusz­na mym dło­niom, jak śle­pa lub zmar­ła!
Zdo­łam być nie­od­par­ty, jako grzech i zgu­ba,
I po­tra­fię wy­sił­kiem zmyśl­ne­go ka­dłu­ba
Zdo­być się na piesz­czo­ty słod­kie, jak cze­re­śnie,
Któ­rych do­tąd nikt ni­g­dy nie oglą­dał we śnie!"

Ona mu się bro­ni,
A on mówi do niej
"Ma­łoż ci pół czło­wie­ka, by stał się twym skar­bem?
Chcę być dro­gą ci raną, wier­nym to­bie gar­bem!
Czyż próż­ni, któ­rą nóg mych nie­obec­ność two­rzy,
Nie za­peł­ni ból, mi­łość ni jęk mych bez­dro­ży?
Śmiech mię bie­rze! O, gdy­bym zie­mię nie­ob­ję­tą
Mógł ude­rzyć raz w ży­ciu zdro­wą, sil­ną pię­tą
I wi­dzieć, jak zdep­ta­na pod sto­pą wy­glą­da!
Spiesz­no mi w nie­skoń­czo­ność! Wiem, że mnie po­żą­da
I bez wstrę­tu spo­ży­je me ła­chy i żale.
Są gdzieś dło­nie mi chęt­ne i usta - ko­ra­le,
Co od głów się prze­su­ną w piesz­czo­cie ocho­czej
Aż do stóp, któ­rych nie ma! Niech wóz się po­to­czy
Na prze­łaj - tam, gdzie wła­śnie ode mnie z da­le­ka
Kto­kol­wiek, zwierz lub ro­bak, na mą mi­łość cze­ka"

Ona mu się bro­ni,
A on w za­świat stro­ni,
Ona go swo­im cza­rem do bólu za­chę­ca,
A on pa­trzy, nie pa­trząc, i kor­bę po­krę­ca
I od­jeż­dża - od­jeż­dża - gdzie­kol­wiek - po­śpiesz­nie,
Fur­ko­cząc i fur­ko­cząc nie­zgrab­nie i śmiesz­nie,
Od­jeż­dża, ka­le­ku­jąc, w po­szu­ki­wań zno­je,
W kra­je przy­gód mi­ło­snych, w wiecz­ne nie­po­ko­je.

Czy­taj da­lej: Nie obiecuję ci prawie nic – Bolesław Leśmian