Cóż to wszystko oznacza innego jak nic odrzucenie praw, a uznanie rządów przemocy? A przecież sam rozum mówi, że w dobrze urządzonym państwie powinno być miejsce tylko dla prawa, przemoc zaś mogą stosować bądź wszyscy razem wobec postronnego nieprzyjaciela, z którym prawie nic nas nie łączy, bądź też urząd wobec tych, którzy nie są posłuszni nakazom praw. Natomiast ludziom prywatnym należy zabronić używania jakiejkolwiek przemocy we wzajemnych stosunkach; dlatego bowiem ustanowiono prawa, aby ludzie załatwiali sprawy sporne nie szablą, ale pozywali się o nie do sądu.
Chciałbym, dalibóg, mieć taką wymowę, abym mógł odmalować i uprzytomnić wszystkim hańbę tak ogromnej władzy pieniędzy. Proszę was jednak, abyście sami wyobrazili sobie, czego nie potrafię przedstawić z powodu braku wymowy. Cóż można by, na Boga nieśmiertelnego, powiedzieć, pomyśleć czy wynaleźć w Rzeczypospolitej szpetniejszego nad niekończące się nadużywanie pieniędzy? Kiedy, ufni w grosiwo, nie boimy się zabić człowieka; kiedy ośmielamy się grozić śmiercią, komu nam wola, a potem ją zadawać szablą; kiedy niczego nie uważamy za tak święte, by się nie godziło nam je gwałcić, niczego za tak nietykalne, by na nie się nie porywać, skoro wszystkim rządzi król - pieniądz.
Wiadomo równocześnie, że chudopachołkom nie przysługuje ta swoboda; oni ciągle mają przed oczyma karę gardłową, która by na nich spadła z powodu pustej kiesy. O, cóż to za prawa tak niejednakowo krępujące biedaka i bogacza! Jeden może przełamać ich surowość potęgą pieniądza, ale drugi nie może uniknąć surowej przed nimi odpowiedzialności, bo kieszeń ma pustą. Dlaczegóż ścigamy taką nienawiścią ludzi ubogich i ich życie? Czy nie należą oni do rodzaju ludzkiego? Czy myślimy, że Bóg pozwolił tylko bogaczom używać słońca? Jeżeli uważamy, że Bóg jest tak samo stwórcą jednych jak drugich, dlaczego nie dbamy w równej mierze o życie i jednych, i drugich? Niech już będzie dość na tym, że bogaci w innych sprawach idą przed ubogimi; śmierć natomiast, zadana zbrodniczo czy to przez biedaka, czy przez bogacza, winna być karana wedle tych samych praw. Bo ani chudopachołek, który zabił człowieka, nie jest bardziej zabójcą od bogacza, ani też zbrodni nie wolno oceniać wedle tego, czego komu los użyczył lub poskąpił, ale wedle samej zbrodni i kierujących nią najgorszych skłonności przestępcy.
Żałosna to doprawdy rzecz powierzać zmiennemu i płynnemu wyrokowi losu to, co powinno wynikać ze zdrowego rozsądku. Czemuż więc prawem, przeciw któremu grzeszą zarówno bogaci jak i biedni, zastrzega się karę, której nie mogą w równym stopniu ponosić bogaci i biedni? Której nie można wykonać na biednym, chyba zamieniając ją na karę śmierci, ale która bogatemu dodaje zuchwalstwa do dalszych morderstw? Wiecie - bo doskonale to wiadome wszystkim - że wśród rozwydrzonych mężobójców trudno znaleźć kogoś bogatego, kto by dopuściwszy się raz mężobójstwa nie kwapił się do dalszych mordów. Tymczasem za zabójstwo popełnione przez ubogiego spada nań taka kara, że wraz z życiem odbiera mu się i możność dalszego mordowania.
Gdyby nawet to ogromne niebezpieczeństwo nie skłaniało nas do wprowadzenia kary śmierci, to jednak powinniśmy jak najprędzej usunąć poza granice społeczeństwa ludzkiego wszystkich mężobójców z obawy o naszą młodzież oraz o ludzi wszelkiego wieku, ażeby nie zarazili się tym złym przykładem.
Starożytni Rzymianie (których panowanie sięgało niegdyś tak daleko, że ogarniało niemal cały świat) ustanowili doskonałą karę na bratobójców, o której przedtem mówiłem: zaszywano ich w worku razem z psem, kogutem, małpą i jaszczurką i wrzucano żywcem w nurty rzeki. Ci najroztropniejsi mężowie obawiali się, że gdyby tamtych rzucono na pożarcie dzikim zwierzętom albo ukarano ich inaczej, mogliby oni zarazić sobą dzikie zwierzęta lub zatruć powietrze, którym oddychamy, czy też inne żywioły potrzebne dla naszego życia. Dlatego też kazali wrzucać mordercę do morza, ale aby nie zaraził wody, zawijano go i zaszywano w skórę. Rzymianie więc, w obawie o dzikie zwierzęta i o wszystkie żywioły przyrody, wymyślili taką osobliwą karę; my zaś mamy się nie lękać o naszą młodzież, która mogłaby bardzo łatwo ulec tej zbrodniczej zarazie? Bo młodzieży szkodzi obcowanie ze złymi nie mniej, niż pomaga pożycie z dobrymi; człowiek w tym wieku skłonnym do każdej przesady przesiąka łatwiej wszelkim złym niż dobrym. Znany jest wiersz, który św. Paweł przytacza za greckim poetą:
To złe rozmowy są tym, co psuje dobre obyczaje.
Słuszności tego doświadczamy częściej, niż byśmy chcieli. Wielu bowiem zachęconych przykładem innych, którym uszło bezkarnie zabójstwo człowieka, nie zawahało się knuć zamachów na swoich współbraci i pozbawiać ich życia. Uważa się bowiem, że zgodne jest z prawem to, co dzieje się za przykładem innych. Zło zaś przez swoją zaraźliwość tak dalece opanowało myśli wielu ludzi, że przyjęło się powszechnie i powtarza często, iż "lepiej zabić przeciwnika, aniżeli się z nim prawować". Bo gdy go się raz zabije i zapłaci okup za zabójstwo, nie sprawi on żadnego kłopotu, tęgi natomiast pieniacz już nie wypuści cię z sądu.
Skutek stosowanej dotąd kary jest taki, że wielu, pomijając drogę prawną, ucieka się jedynie do gwałtu. Nie trzeba chyba rozwodzić się szeroko nad tym, o czym bardzo łatwo można się przekonać. Myślę, że temu należałoby przynajmniej zapobiegać, aby tak niesłychana samowola nie wywołała przykrych zamieszek i żeby prawa nie stały się bezużyteczne, skoro każdy będzie starał się nadużywać pieniędzy na zgubę innych. Cóż bowiem dobrego będzie mogło trwać dłużej w Rzeczypospolitej, w której bogactwo daje możliwość stosowania okrucieństwa, a ubóstwo nie skłania żadną miarą do stosowania miłosierdzia w sprawach, które dotyczą wszystkich? Komuż bowiem jego życie nie jest tak samo miłe w ubóstwie jak innemu przy największych dostatkach? I odwrotnie, dla kogóż, choćby pozostającego w najgłębszej biedzie, śmierć nie jest tak samo największym złem jak dla innego w życiu wygodnym i pełnym wszystkich dostatków? Gdyby teraz stanęli przed nami ci, co zgładzeni żelazem opuścili przed czasem ten świat, i gdyby chcieli wytoczyć przed nami swą sprawę, czy nie powiedzieliby tak: "Obrzydłe było nam zawsze, Królu Zygmuncie, i wy, co wraz z nim rządzicie Rzecząpospolitą, prawo o okupie, które pchnęło bogatych do pozbawienia nas życia. Obrzydłe nam ono bardziej teraz, gdy cierpimy wieczne kary piekielne i gdy wielu pomordowanych przez zabójców, działających pod jego osłoną, przybywa do nas, czyniąc swoim widokiem naszą karę jeszcze sroższą. Jest w tym dla nas pełne goryczy przypomnienie waszej niedbałości i lekkomyślności ludzi sprzeciwiających się zmianie tego prawa oraz chciwości tych, którym śmierć nasza stała się źródłem zysku.
Nie możemy się dość nadziwić, że tak długo tolerujecie to zło. Do jakich granic pozwolicie hulać rozpasanej samowoli pieniądza? Czyż nie może was poruszyć lęk przed Bogiem, który przekazał wam władzę karania winnych, ani litość nad naszą krwią wołającą codziennie z ziemi o pomstę, ani nieszczęścia i męki, w które zepchnęli nas zabójcy, ani łzy przyjaciół, co do dziś chodzą w żałobie po naszej śmierci, ani wreszcie ciągłe wzdychanie ludzi zacnych, nie przestających boleć nad bezkarnym przelewem krwi? Czyż nie wierzycie, że Bóg, który udzielił nam cząstkę swej władzy, ukarze tę waszą opieszałość? Albowiem bez względu na to, czy sami daliśmy przyczynę, by nas zabito, czy wynalazła ją zaciekłość zabójców, wy przede wszystkim, którzy rządzicie Rzecząpospolitą, ponosicie winę za naszą śmierć, wy, jako ci, którzy nie ubezpieczaliście życia ludzkiego karą gardłową, chociaż i Bóg, i rozum, i wszystkie narody wskazały wam w swoich orzeczeniach, jak macie karać zabójców!"
Tłum. Edwin Jędrkiewicz