Sniło mi się, żem przeszedł Jnkermańskie wzgórza,
Wstępowałem po trupach w okopy, przedmurza...
Na trupach stałem — we krwi brodziłem głęboko,
A serce moje zimne, z łez wyschnięte oko,
Patrzało na zniszczenie, tak straszne zniszczenie,
Jak gdyby szatan rozparł podziemne sklepienie
I wściekłą tu wyrzucił potępieńców tłuszczę,
By ród ludzki wytępić, świat przemienić w puszczę.
Nisko, nad czarnym grodem, nad powierzchnią mroźno;
Zawisła chmura płowa nieruchomo, groźno;
A fale raz po razie bijąc głucho w skały
Przedzgonne pulsa światu objawiać się zdały.
Myślałem, że ostatniem było życie moje,
I śmiałem spytać Boga, czemu jeszcze stoję?
Czemu ta grudka ziemi pod memi nogami
Krwią i łzami zamokła, ciężka przekleństwami,
Czemu już raz w otchłaniach morskich nie zatonie?
Czemu już raz pożarem piorunów nie spłonie?...
A wtem — głos, głos fujarki przeleciał doliny,
Fujarki, z naszéj, polskiéj wyciętéj wierzbiny,
Co oddech swéj prostoty tak czysto, tak szczerze,
Niesie po nocnych rosach, jak tęskne pacierze; —
I zapłakałem głośno — a pociecha błoga
Wstąpiła w serce moje, wzniosła myśl do Boga.
Takim był sen — sen tylko — lecz czemuż zbudzony
Słyszę jeszcze w cierpieniu łagodzące tony?...
Ach wiem, teraz pamiętam, one mi się nie śnią,
To tyś mnie wczoraj twoją ukołysał pieśnią,
Co oddechem prostoty, tak czysto, tak szczerze
Budzi nadzieje serca i serca pacierze.
Dzięki ci za nią — dzięki! — Droższa kropla wiary,
Jak losów na téj ziemi promieniste dary;
Ona po krwawym świecie zawsze czysta spływa,
Wznosi się nad zwaliska i w Bogu spoczywa.