Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano
"[...]jakieś piekelne gówno - lepiej to odstaw bo ci sie mózg tak zjara, że już do końca zycia będziesz tak pir***lił j.w."

umieściłem tu pewien cytat mam nadzieje jego autor się na mnie nie obrazi, po prostu skłonił mnie on do zastanowienia. jak wolno bluźnić publicznie, czy w ogóle wolno ?

słowa:

pierdolił
pie***lił


bez wątpienia rozumiemy tak samo,
lecz czytamy inaczej...

czy pie***lił jest wulgaryzmem ?
Opublikowano

Kamilu!
Jeśli większość uzna że nie jest wulgaryzmem,
przyjmie się że nie jest.
Tylko po co wulgaryzmy mają wchodzić do obiegu
jako niewulgaryzmy?
Czy wzbogacą nasz język?
Osobiście nie lubię wulgaryzmów.
Hej!

Opublikowano

osobiście zgadzam się z Tali Maciej i Marlett ale mam nadzieje że nikt tu się nie obrazi jeżeli powiem że lubie wulgaryzmy w słowie pisanym gdyż często to dobrze określa charakter postaci,lecz w słowie mówionym to tylko nie potrzebne dopełniacze a bez nich zdania brzmiałyby tak samo a jednak piękniej. takie moje zdanie :)
pozdrawiam...

Opublikowano

To tak jak ze słowem "dureń". Nazwałbyś dawniej towarzysza durniem, to byś długo z pierdla nie wyszedł. Dziś jeden prezydent, już były, mówi na urzędujacego "dureń", a Sąd Rzeczpospolitej mówi, że to nie jest słowo obraźliwe. Jeśli nie jest, to chyba sędzia nie ma nic przeciwko temu, że nazwę go durniem.

A tak naprawde, to ten już teraz całkiem zdurniały eks-, choć na legendzie jedzie, do pięt nie sięga Panu Profesorowi Lechowi Kaczyńskiemu.

I weź teraz orzeknij, co jest dzisiaj wulgaryzmem.
Trzeba więc kierować się własnym rozumem, Jeśli jednak sie tego rozumu nie ma na tyle, by odróżnić wulgaryzm od niewulgaryzmu, to lepiej dać zamiennik, albo dać sobie spokój. Nie sil się na oryginalność używając w poezji wulgaryzmów. Poezja to mniam, mniam, więc gówno nie może być poezją. Chyba, ze ktoś ma inne smaki...

Pozdrawiam Piast

Opublikowano

Politykę może zostawmy.. chociaż uważam, że politycy zdecydowanie nie powinni się obrażać. Jeśli obrażają (wspomniany "dureń") to świadczy źle tylko o nich.

Zawsze przypomina mi się program Idol: komentując czyjeś wiersze można być Wojewodzkim i można być Cyganem. Ja wolę być Cyganem i to co myślę powiedzieć kulturalnie.

Opublikowano

krzyczą w prasie, w telewizji.
"znowu kurwy kłamią" warczę.
a to wszystko by wpierdolić
antyrakietową tarczę.

za to nie wyleciałem. za to za stwierdzenie ze "pierdolenie powinno być ostre" dostałem bana. to w utworach można a w komentsie nie?
co do samych wulgaryzmów lubię je. są bezkompromisowe, pozbawione pewnej asekuracji jaką dają pośrednie określenia.

Opublikowano

wszystko to już było
to ciągle powraca

trwa dyskusja
trwać będzie

piję za śmierć pajaca, który wymyślił kiedyś, że nie należy
i powołał specsłużby do zwalczania tego co uznają za niegodne
i brzydkie dlatego, że tak uznały :)

Opublikowano

Pisałem kiedyś pracę z j. polskiego na temat wulgaryzmów. Skoro są - znaczy są potrzebne. One też są częścią języka, należą do jego historii. Wulgaryzmy były, są i będą w pewnie wszystkich językach świata. Przecież to tylko SŁOWA. Dla mnie gorzej jest usłyszeć "niech Cię szlag trafi" niż jakiś przerywnik w zdaniu. Sam używam i nie staram się zbytnio oduczyć.
Niemniej jeśli chodzi o wiersze, jeżeli "kurwa" jest w pierwszym zdaniu, to już mi się go nie chce czytać. W życiu spotykamy tych słówek tak dużo, że gdy uciekam w poezję oczekuję wrażeń bardziej estetycznych. Oczywiście nie każę hip-hopowcom śpiewać "odczep się", czy "czuję dyskomfort", ale pozostawiłbym wulgaryzmy tekstom ze slumsów i blokowisk.

Opublikowano

Jak każdy inny wyraz - jeśli jego użycie jest uzasadnione - jest OK. Nadużywanie jest absolutnie zabronione. Gdyby ktoś zamiast przecinków wypowiedzi wstawiał "motyla noga" - też by wkurzało.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


"Spieprzaj, dziadu" wydaje mi się być dużo bardziej wulgarne od "durnia", acz rozumiem, że tutaj chodzi o to, że jak Pan Profesor obraża jest dobrze, a jak obrażają Pana Profesora, jest źle.
Rozumiem to doskonale, bo do samego siebie stosuję tę samą filozofię.
Co do zdurnienia to ja nie wiem, kto je okazuje bardziej, czy ten, kto swobodnie komentuje różne wydarzenia, zgodnie z własnym sumieniem i wiedzą, czy ten, kto na przykład domaga się udziału w nominacjach ministrów, mimo że nie ma żadnych ku temu podstaw w konstytucji. Nie wiem też, czy nie jest bardziej kompromitujące dla profesora prawa to, że nie wie, że Wałęsa miał trzech swoich ministrów na podstawie tzw. "Małej Konstytucji", która nie obowiązuje od roku 1997.
Oczywiście inną kwestią jest używanie publiczne epitetu "dureń" wobec, jak by nie było, głowy państwa. Jednak ja mam wątpliwości, czy ta głowa państwa interesuje się czymkolwiek innym niż tylko interesem pewnej partii i brata.
Po prostu różni ludzie wyrażają swoje wątpliwości w różny sposób. Jeżeli Pan uważa, że za komuny było dobrze, bo prominenci byli nietykalni, to też Pana prawo. Zwróciłbym jednak uwagę na fakt, że w czasach naszych, gdy więzienia są przepełnione, wielu skazanych oczekuje na możliwość wykonania wyroku, to ja się sądom nie dziwię, że nie chcą wsadzać do więzienia za jedno słowo. Zgodnie z art. 135 ust.2 kodeksu karnego za znieważenie prezydenta grozi kara pozbawienia wolności do lat 3. To bzdurne, może nie tyle sam przepis, co sankcja. Nie wydaje mi się, by ten czyn był tak szkodliwy społecznie, aby należało obciążać społeczeństwo kosztami pozbawienia wolności.
Tak, trzeba się kierować własnym rozumem, lecz w tych sprawach, które Pan wmieszał, należałoby się również kierować obiektywizmem.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Jeżeli Pan uważa, że za komuny było dobrze, bo prominenci byli nietykalni, to też Pana prawo.
Tak, trzeba się kierować własnym rozumem, lecz w tych sprawach, które Pan wmieszał, należałoby się również kierować obiektywizmem.

Panie Dyrman,
pańskie komentarze są po prostu żałosne. Trzeba troszkę chociaż mieć inteligencji, by rozumieć proste słowa, a waści chyba nie jest to dane, ale zawsze popracować warto...
Za każdym razem wkładasz pan w moje usta słowa, których nigdy nie powiedziałem i myśli, które nawet przez myśl mi nie przemknęły. Więc chyba się nie zdziwisz pan, że chętnie powtórzyłbym za Prezydentem, używając tu wielgachnego wulgaryzmu - " spieprzaj dziadu", ale nie uczynię tego, bo jest ono w tym miejscu zbyt łagodne.
A obiektywizm pański jest naprawdę obiektywny, że aż białko się w oku ścina...

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Przygniata mnie ten ciężar nocy. Siedzę przy stole w pustym pokoju. Wokół morze płonących świec. Poustawianych gdziekolwiek, wszędzie. Wiesz jak to wszystko płonie? Jak drży w dalekich echach chłodu, tworząc jakieś wymyślne konstelacje gwiazd?   Nie wiesz. Ponieważ nie wiesz. Nie ma cię tu. A może…   Nie. To plączą się jakieś majaki jak w gorączce, w potwornie zimnym dotyku muskają moje czoło, skronie, policzki, dłonie...   Osaczają mnie skrzydlate cienie szybujących ciem. Albo moli. Wzniecają skrzydłami kurz. Nie wiem. Szare to i ciche. I takie pluszowe mogło by być, gdyby było.   I w tym milczeniu śnię na jawie. I na jawie oswajam twoją nieobecność. Twój niebyt. Ten rozpad straszliwy…   Za oknami wiatr. Drzewa się chwieją. Gałęzie…. Liście szeleszczą tak lekko i lekko. Suche, szeleszczące liście topoli, dębu, kasztanu. I trawy.   Te trawy na polach łąk kwiecistych. I na tych obszarach nietkniętych ludzką stopą. Bo to jest lato, wiesz? Ale takie, co zwiastuje jedynie śmierć.   Idą jakieś dymy. Nad lasem. Chmury pełzną donikąd. I kiedy patrzę na to wszystko. I kiedy widzę…   Wiesz, jestem znowu kamieniem. Wygaszoną w sobie bryłą rozżarzonego niegdyś życia. Rozpadam się. Lecz teraz już nic. Takie wielkie nic chłodne jak zapomnienie. Już nic. Już nic mi nie trzeba, nawet twoich rąk i pocałunku na twarzy. Już nic.   Zaciskam mocno powieki.   Tu było coś kiedyś… Tak, pamiętam. Otwieram powoli. I widzę. Widzę znów.   Kryształowy wazon z nadkruszoną krawędzią. Lśni. Mieni się od wewnątrz tajemnym blaskiem. Pusty.   Na ścianach wisiały kiedyś uśmiechnięte twarze. Filmowe fotosy. Portrety. Pożółkłe.   Został ślad.   Leżą na podłodze. Zwinięte w rulony. Ze starości. Pogniecione. Podarte resztki. Nic…   Wpada przez te okna otwarte na oścież wiatr. I łka. I łasi się do mych stóp jak rozczulony pies. I ten wiatr roznieca gwiezdny pył, co się ziścił. Zawirował i pospadał zewsząd z drewnianych ram, karniszy, abażurów lamp...   I tak oto przelatują przez palce ziarenka czasu. Przelatują wirujące cząsteczki powietrza. Lecz nie można ich poczuć ani dotknąć, albowiem są niedotykalne i nie wchodzą w żadną interakcję.   Jesteś tu we mnie. I wszędzie. Jesteś… Mimo że cię nie ma….   Wiesz, tu kiedyś ktoś chodził po tych schodach korytarza. Ale to nie byłaś ty. Trzaskały drzwi. Było słychać kroki na dębowym parkiecie pokoi ułożonym w jodłę.   I unosił się nikły zapach woskowej pasty. Wtedy. I unosi się wciąż ta cała otchłań opuszczenia, która bezlitośnie trwa i otula ramionami sinej pustki.   I mówię:   „Chodź tutaj. Przysiądź się tobok. Przytul się, bo za dużo tej tkliwości we mnie. I niech to przytulenie będzie jakiekolwiek, nawet takie, którego nie sposób poczuć”.   Wiesz, mówię do ciebie jakoś tak, poruszając milczącymi ustami, które przerasta w swojej potędze szeleszczący wiatr.   Tren wiatr za oknami, którymi kiedyś wyjdę.   Ten wiatr…   (Włodzimierz Zastawniak, 2025-12-10)    
    • Singli za dużo, to 1/3 ludności. Można się cieszy, że tyle jest wolnych. W każdym wieku ludziom kogoś brakuje.
    • @Wędrowiec.1984 Jakoś je starałem posegregować, ale istnieje wiele innych. W Polsce mamy ok. 10 milionów singli i ta liczba rośnie, więc uznałem, że poezja powinna też się tym zająć. Pozdrawiam
    • Ból zaciska na skroni palce  cienkie, twarde, szklane, jakby ktoś ulepił je z odłamków reflektora, który pękł od zbyt głośnego światła. Wpycha mi w czaszkę powietrze ostre jak tłuczona szyba, jakby każdy oddech był drzazgą rozjarzonego żaru, w którym ktoś spalił swój ostatni obraz.   Czuję, jak myśl tłucze się o moją kość czołową, jakby chciała wybić sobie ucieczkę, zanim skurczy się do rozżarzonej kuli.   Oddycham sykiem. Oddychawłamóknieniem. Oddycham światłem, które nie oświetla – tylko wypala świat kawałek po kawałku, systematycznie, metodycznie, jak kwas, który zna mój wzór chemiczny, mój rytm, moje wszystkie uniki. Ona prześwietla mnie jak rentgen zrobiony z błysku widzi we mnie nerwy, zanim ja je poczuję.   Dźwięki stoją jak martwe ryby w słojach formaliny: oblepione szumem, przykryte bębenkowym całunem, wypatrują mojej uwagi – rozproszonej, popękanej, jakby każda synapsa pisała zaklęcia przeciwko ciszy, jakby mózg uczył się alfabetu tego pierdolonego bólu poprzez puls.   Nacisk wcina się we mnie głębiej niż sen, głębiej niż jawa, głębiej niż wszystkie myśli: jest czysty, nieubłagany, bezczelnie precyzyjny. Nic nie udaje. Ona nie kłamie – uderza prosto, uderza w punkt, jak neurolog-sadysta, który nie używa eufemizmów, bo ma twoją mapę nerwów zaśmieconą swoimi flagami. Nudności oplatają mnie jak zwierzę zrobione z wilgoci i ołowiu, jak drapieżnik, który zna mój żołądek lepiej niż ja.   Próbują mnie wypchnąć z mojego ciała, a potem wciągają z powrotem – jakby chciały mnie mieć w sobie na stałe, jako tę cholerną świadomość, którą trzeba strawić.   Rozkłada mnie na części jak fizyk, który bada materię od środka na zewnątrz, fala po fali, wibracja po wibracji. Światło patrzy na mnie jak ślepe bóstwo zrobione z igieł; niczego nie żąda, ale wszystko przeszywa.   Tętni za powieką, tętni tak, jakby za gałką poruszał się oddzielny, wściekły organizm – szary impuls, skurcz za skurczem, jak sejsmograf zawieszony wewnątrz czaszki, który odbiera tylko trzęsienia ziemi.   Skroń parzy, szczęka drewnieje, oczy szczypią, jakby słońce przykładało mi do źrenic swoje gorące monety, żądając zapłaty za każdy gram ciemności, który we mnie gasi.   Przedmioty stoją nieruchome i przejrzyste, płoną odwrotnym blaskiem,  blaskiem, który nie daje ciepła, tylko wiedzę. Do dupy wiedzę. Cienie dymią bólem.   Słyszę głowę dzwoniącą ciszą  jakby wielki mosiężny dzwon właśnie bił wewnątrz moich zatok. Wchodzę w ten atak jak w obrzęd przejścia, w równanie, które można rozwiązać tylko własnym, przeklętym pulsem. Ona jest nauczycielką, puls jest kapłanem, mrok jest księgą, a ja jestem zdaniem, które zamiera w połowie, niezdolne do postawienia kropki. Tabletka, pogryziona przez nadzieję, leży jak relikwia niezawierzonego planu – świadectwo ulgi, która nigdy nie miała okazji nadejść.   Uśmiecham się pod nosem: nie trzeba leku, żeby się poddać tej szmacie. Wystarczy zgodzić się, pozwolić jej wyssać z człowieka wszystkie dzienne pewniki, aż zostanie tylko cienki szlak – migoczący ślad na rozpalonym ekranie świadomości. Jestem przejrzysty. Nie winem, nie uniesieniem, nie letnim rozproszeniem – tylko szarym uderzeniem, które wybiela człowieka do zawiasów czaszki, wyskrobuje z niego zamiary, a na koniec zostawia w środku iskrę: zimną, krystaliczną, prawdziwą. Jedyną prawdziwą rzecz w tym całym burdelu. Mrok migocze, jakby ktoś zmielił tysiąc płatków ołowiu i rozsypał ich pył, żeby zobaczyć, czy potrafię w nim utonąć. Ona potrafi kochać okrutnie. Ale kocha, do cholery, uczciwie  pali od środka, wypala skupieniem, aż leżę w jej uścisku niby bezwładny, a jednak w środku czuwam czystym, ostrym płomieniem, którego żaden zdrowy dzień, choćby promieniał pewnością, nie potrafi zrozumieć. I niech się jebie.            
    • @jeremy uważaj, żeby ci ktoś nie ogołocił :)
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...