Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Najlepszy/najpiękniejszy/najbardziej ulubiony wiersz o miłości


joaxii

Rekomendowane odpowiedzi

Z okazji Walentynek chciałabym poznać Wasz najlepszy/najpiękniejszy/najbardziej ulubiony wiersz o miłości. Nie musi być znanego twórcy, choć oczywiście może być, nie dyskryminujemy klasyków :) Chciałabym tylko, żeby to był według Was dobry, prawdziwy wiersz. Taki poetycki opis tego, co jest wg Was prawdziwą miłością. Podzielicie się?...
Ja na początek dam mój (wiem, jestem nudna do obrzydzenia):
Przemek Łośko
bozia

(oglądając drzeworyt Potajemna miłość, Kunisady)

na dnie tej radości jest smutek. kobieta, którą stanie się
dopiero po przeczytaniu wiersza ode mnie, schowała się
za zasłoną dotychczasowych słów. chciałbym jej powiedzieć
coś spomiędzy linijek, ale wszystko co przelatuje mi ośmiobarwną
chmurą mógłbym zmieść lewą reką i rozmazać to, co napiszemy.

wychyń kochana z chmurki, tej, w której nie umiem policzyć
kolorów. panczeniści po piórze, szykują się już, by gromko
parsknąć śmiechem, widząc te deprawacje toposów, arealistyczny
idealizm. tymczasem to ogień na mojej ścianie jest namalowany -
zbiega od popielu, przez pomarańcz w bordo. i czego jest strażnikiem?

wychyń, i pomóż. chciałbym przegrodzić oba pokoje drzwiami
z pergaminu i sklejki, a ocalałą ścianę ozdobić panoramą
z gałęzią wiśni i na niej krukiem, z malusim, białym piórkiem

i

Marcin Jagodziński
dozbrajanie

a to, to co to jest, jak myślisz?
pocisk usta-usta? bardzo będziesz krawić?
czy tak jak krawędź peronu, dasz się
przekroczyć, zapominając, skąd i dokąd

ale wiedząc do kogo? jak myślisz?
dlaczego zadaję tyle pytań? czy szukam
odpowiedzi czy zapraszam? czy w gości?
czy przez litość, czy przez inną granicę

przemycam amunicję? czy bardzo będziesz
boleć? popatrz: ta kula będzie dla mnie,
ta druga jest dla ciebie, ta trzecia,
kula ziemska, przestaje ciążyć właśnie.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

chciałabym cię zobaczyć raz jeszcze
raz jeszcze
przed wieczorem

chciałabym przeżyć jeszcze jedno
lub nawet dwa życia
żeby móc cię zobaczyć

i tamten ból
który mnie wyniósł
na rozżarzony piasek

i tamten deszcz
kwietniowej niepogody

i ją zdyszaną
podążającą wiernie
wszystkimi moimi śladami

odwracając głowę na zakrętach
krzyczę
żeby nie śmiała przyjść bez ciebie


/Halina Poświatowska

Prawdziwa miłość jest nieśmiertelna...
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

jeśli na walentynki to ten:

"Tylko ze strachu"
Tadeusz Kubiak



Kochają się przytulają się
tylko ze strachu
Boją się samotności
drżą jedno o drugie
tylko ze strachu
Boją się śmiertelnie
czarnych cmentarzy uczuć
Nie kłamią tylko wtedy gdy opowiadają sny
bo snów nie trzeba wybaczać
Między obłudą kobiet a zazdrością mężczyzn
szukają czego nie ma —
miłości
Tylko ze strachu
tylko ze strachu przed samotnością
przepędzają od siebie jak psa
obojętność
która by ich uleczyła jak sen
Oto jest cała miłość naszego pięknego wieku
po śmierci Tristana i Izoldy
Romea i Julii
Laury i Petrarki
Beatrycze i Danta
i tych wszystkich nudnych kochanków
i nadzianych uczuciem gołębic
bez których bardzo często jest źle na świecie
poetom
i nie-poetom także
Tylko ze strachu przed samotnością
ta dziewczyna słodka w szorstkiej łupinie
pomarańczowego swetra
leci ku miłości jak ćma do świecy
Zdmuchnij — chłopcze — ten obłudny płomyk
nie funduj jej karuzeli lodów kina
mając zamknięte serce nie otwieraj jej ciała
jak różowego owocu — tylko ze strachu
tylko ze strachu przed samotnością
która przyjdzie i tak do ciebie
zagubionego w tłumie jak ziarnko maku ślepe
Nauczmy się samotności
aby siebie nawzajem nie krzywdzić
Nasza czułość zabija nas
nasz cynizm zabija innych
Nie wypełniajmy sobą pustki
którą przeczuwamy w rzece
nie zastępujmy liścia na gałęzi
który rośnie bez nas
Nauczmy się samotności
nie bójmy się samotności
Nauczmy się samotności

/z diagnozą w sumie się zgadzam, z proponowaną kuracją - niezbyt :) /

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Czy ulubiony ? być może nie, zresztą trudno wybrać jeden skoro jest ich tak wiele, ale na pewno jest to jedno z najlepszych poetyckich wyznań w polskiej literaturze i zarazem pierwszy wiersz jaki przyszedł mi do głowy.

Maria Pawlikowska – Jasnorzewska

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Zanurzcie mnie w Niego
jakby różę w dzbanek,
po oczy,
po czoło,
po snop włosa jasnego -
niech mnie opłynie wkoło,
niech się przeze mnie toczy
jak woda całująca
Oceanu Wielkiego.
Niech zginie noc, poranek,
blask księżyca czy słońca,
lecz niech on we mnie wnika
jak skrzypcowa muzyka -
gdy mi do serca dotrze,
będę tym co najsłodsze,
Nim. -

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeden z wielu moich ulubionych...

Halina Poświatowska - tomik "Dzień dzisiejszy"

* * *
no chodź
obejmę cię lekko
jak uglaskana woda ziemię

no chodź
dotknę twoich brwi
jak obudzona woda

no chodź
spadnę na twoje usta
jak woda odniesiona z dna

ciepłym deszczem
przywarta
do szyby twojego uśmiechu
zostanę aby wysychać
przez resztę słonecznych dni

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeden z wielu (dozbrajanie przy tym to paplanina ;))


W sypialni był czarny kosmiczny ziąb.

Rozbierz się, poprosiłam go, ogrzej mnie.

Najpierw odkręcił sobie głowę, zgrzytała jak Saturn
wydzierający się z uchwytu swych pierścieni
albo jak korek, co kwiczy
w szklanym gardle butelki.
Odkręcił sobie prawą rękę z gwintem
jak na pocisku.
Odkręcił lewą rękę
jak obła metaliczna rakieta.
Odkręcił sobie sztuczną prawą nogę
klnąc jak szofer na przerywający silnik ciężarówki.
Odkręcił sztuczną lewą nogę
z jękiem żelaza o żelazo
jak w kotłowni.

Podczołgałam się do jego serca,
położyłam mu głowę na piersi,
wsłuchałam się w tętno serca.
Nie zgrzytało, nie szczękało, nie miotało się
w rytmie eksplozji:
biło.

Dookoła wyrosły źdźbła trawy
i z leszczyny wyjrzał pyszczek królika,
jakieś niebo
z mleczną strużką chmury. I wtedy wreszcie
zapłakałam.


"Wesele" - Maria Banus (1914)
(tłumaczenie z rumuńskiego Jerzy Płudowski)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Z góry zaznaczam, że niezbyt lubię wiersze o miłości. Ale jak jakiś do mnie dotrze, to już zostaje. Kilka lubię szczególnie, więc oto one:


Bolesław Leśmian "

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

" (klasycznie)

Często w duszy mi dzwoni pieśń, wyłkana w żałobie,
O tych dwojgu ludzieńkach, co kochali się w sobie.

Lecz w ogrodzie szept pierwszego miłosnego wyznania
Stał się dla nich przymusem do nagłego rozstania.

Nie widzieli się długo z czyjejś woli i winy,
A czas ciągle upływał - bezpowrotny, jedyny.

A gdy zeszli się, dłonie wyciągając po kwiecie,
Zachorzeli tak bardzo, jak nikt dotąd na świecie!

Pod jaworem - dwa łóżka, pod jaworem - dwa cienie,
Pod jaworem ostatnie, beznadziejne spojrzenie.

I pomarli oboje bez pieszczoty, bez grzechu,
Bez łzy szczęścia na oczach, bez jednego uśmiechu.

Ust ich czerwień zagasła w zimnym śmierci fiolecie,
I pobledli tak bardzo, jak nikt dotąd na świecie!

Chcieli jeszcze się kochać poza własną mogiłą,
Ale miłość umarła, już miłości nie było.

I poklękli spóźnieni u niedoli swej proga,
By się modlić o wszystko, lecz nie było już Boga.

Więc sił resztą dotrwali aż do wiosny, do lata,
By powrócić na ziemię - lecz nie było już świata.



Władysław Broniewski "Ze złości" (czyli chyba trochę mniej klasycznie)

Kochałbym cię (psiakrew, cholera!),
gdyby nie ta niepewność,
gdyby nie to, że serce zżera
złość, tęsknota i rzewność.

Byłbym wierny jak ten pies Burek,
chętnie sypiałbym na słomiance,
ale ty masz taką naturę,
że nie życzę żadnej kochance.

Kochałbym cię (sto tysięcy diabłów),
kochałbym (niech nagła krew zaleje!),
ale na mnie coś takiego spadło,
że już nie wiem, co się ze mną dzieje:

z fotografią, jak kto głupi, się witam,
z fotografią (psiakrew!) się liczę,
pójdę spać i nie zasnę przed świtem,
póki z grzechów się jej nie wyliczę,

a te grzechy (psiakrew!) malutkie,
więc (cholera) złości się grzesznik:
że na przykład, wczoraj piłem wódkę
lub że pani Iks - niekoniecznie.

Cóż mi z tego (psiakrew!), żem wierny,
taki, co to "ślady po stopach"?...
Moja miła, minął październik,
moja miła (psiakrew!), mija listopad.

Moja miła, całe życie mija...
Miła! Miła! - powtarzam ze szlochem...
To mi życie daje, to zabija,
że ja ciągle (psiakrew!) ciebie kocham.

I coś, co powinnam w zasadzie umieścić na samym początku, bo to jest chyba w ogóle mój ulubiony wiersz.
Winston Hugh Auden "Funeral Blues" (tłumaczenie i oryginał)

Niech staną zegary,
Zamilkną telefony,
Dajcie psu kość,
Niech nie szczeka,
niech śpi najedzony.

Niech milczą fortepiany,
I w miękkiej werbli ciszy,
Wynieście trumnę,
Niech przyjdą żałobnicy,

Niech głośno łkając samolot pod chmury się wzbije,
I kreśli na niebie napis "Ona nie żyje!" (albo on, znalazłam 2 wersje)

Włóżcie żałobne wstążki na białe szyje gołębi ulicznych,
Policjanci na skrzyżowaniach niech noszą czarne rękawiczki.

W Niej miałem moją północ, południe i zachód i wschód,
Niedzielny odpoczynek i codzienny trud.
Jasność dnia i mrok nocy, moje słowa i śpiew,
Miłość, myślałem, będzie trwała wiecznie,
Myliłem się.


Nie potrzeba już gwiazd - zgaście wszystkie - do końca!
Zdejmijcie z nieba Księżyc i rozmontujcie słońce,
Wylejcie wodę z morza, odbierzcie drzewom cień,
Teraz już nigdy na nic nie przydadzą się.


**********************


Stop all the clocks,
cut off the telephone,
Prevent the dog from barking with a juicy bone,
Silence the pianos and with muffled drum
Bring out the coffin,
let the mourners come.


Let aeroplanes circle moaning overhead
Scribbling on the sky the message She is Dead. (albo he)
Put crepe bows round the white necks of the public doves,
Let the traffic policemen wear black cotton gloves.



She was my North, my South, my East and West,
My working week and my Sunday rest,
My noon, my midnight, my talk, my song;
I thought that love would last forever: I was wrong.


The stars are not wanted now; put out every one,
Pack up the moon and dismantle the sun,

Pour away the ocean and sweep up the woods;
For nothing now can ever come to any good

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 11 lat później...

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Autorem utworu jest 
 
 

Daj mi wstąż­kę błę­kit­ną - od­dam ci ją 
Bez opóź­nie­nia... 
Albo - daj mi cień twój z gięt­ką twą szy­ją; 
- Nie! nie chcę cie­nia. 

Cień - zmie­ni się, gdy ku mnie ski­niesz ręką, 
Bo - on nie kła­mie 
Nic - od cie­bie nie chce, ślicz­na pa­nien­ko 
Usu­wam ra­mię... 

By­wa­łem ja - od Boga na­gro­dzo­nym, 
Rze­czą - mniej wiel­ką : 
Spa­dłym list­kiem, do szy­by przy­kle­jo­nym, 
Desz­czu kro­pel­ką... 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 5 miesięcy temu...

Czemuż ją kocham?

Autorem wiersza jest

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

Cze­muż ją ko­cham? — od tylu lat,
Od­kąd mój spo­kój od­da­łem jej —
Ni jed­no słów­ko, ni je­den kwiat
Nie uwień­czy­ły mi­ło­ści mej. —
Nie od­pła­ci­ła się, choć­by łzą —
I cze­muż jesz­cze ko­cham ją? —

Dziś mi mó­wio­no: wkrót­ce jej ślub,
I cóż z mi­ło­ści twej bę­dzie, cóż? —
Wi­dzia­łem tego, co u jej stóp
Klę­czał i mó­wił: ty moją już. —
Kładł jej na pa­lec ob­rącz­kę swą —
Wi­dzia­łem to — i ko­cham ją. —

Ani mi za­zdrość nie pali krwi,
Ani chcę od niej wzglę­dów, ni łask:
Tyl­ko w nią pa­trzeć, jak dziec­ko w blask,
Czu­ję, że do­brze by­ło­by mi. —
Lecz twarz ode­mnie od­wra­ca swą —
I cze­muż jesz­cze ko­cham ją? —

Bo mło­dość moja i mi­łość ta
Zro­sły się w ser­cu, jak z li­ściem liść;
Więc albo ser­ce wy­rzu­cić trza,
Lub z tą mi­ło­ścią do gro­bu iść.
Ona tak chłod­na — i lu­dzie drwią —
Ja nie­dbam nic — i ko­cham ją.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tadeusz Dąbrowski

 

E r o t y k  d o  w ł o s ó w  A g n i e s z k i

 

Tak wolno rosną ci włosy; gdybym zrobił z nich zegar,

mógłbym kochać spokojniej, śmierci bym się nie bał.

 

Mówisz, że ten, kto śmierci nie pokocha, niewiele

wie o miłości; ubóstwiam twój włos zgubiony w pościeli.

 

Że śmierć to otchłań, nicość, cuda niestworzone?

Potrafię, kiedy się czeszesz, patrzeć w drugą stronę.

 

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 6 miesięcy temu...

Miłość bez jutra

Autorem wiersza jest 

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

Mój sen śmier­tel­ny cia­łem speł­niasz
i sło­wem pło­chym w śnie po­czę­tym;
pu­szy­sta wło­sów two­ich per­ła
jak pło­mień krą­gły w po­ściel spły­wa,
gdzie dłoń pie­rza­sta jak z igli­wia
roz­dzie­la cie­nie ciał od lęku.

Mó­wi­my szep­tem krwi ła­god­nej
słu­cha­jąc w so­bie: niech w nas pły­nie,
niech nie­sie - świa­tło jak w ro­śli­nie
prze­świe­tli serc pla­ne­ty małe
i obu­dzi­my się słu­cha­jąc
sze­le­stu chmur i gra­nia wody.

Bo tyle tyl­ko jest w nas cie­pła,
co dłoń zdzi­wio­na ob­jąć zdo­ła,
i trwo­gi tyle, co za­krze­pła
wy­ry­je w twa­rzy łza jak z ognia
i gło­su w nas, co wy­dać może
w kie­li­chu warg ję­zy­ka ostrze.

Niech pły­nie w nas - mó­wi­my jesz­cze
ten szmer ciem­no­ści, póki księ­gę
ob­ło­ków wiatr prze­gi­na mięk­ką.
Bo tyle tyl­ko wia­ry w pie­śni,
ile ob­ra­zu pod po­wie­ką
zie­mi od­bi­tej osta­tecz­nie.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dla mnie mistrzem w tym temacie był Jan Lechoń.

To przykłady:

 

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

...

Pytasz co w moim życiu z wszystkich rzeczy główną...
Powiem ci: śmierć i miłość - obydwie zarówno.
Jednej się oczu czarnych, drugiej - modrych boję.
Te dwie są me miłości i dwie śmierci moje.

Przez niebo rozgwieżdżone, wśród nocy czarnej,
To one pędzą wicher międzyplanetarny,
Ten wicher, co dął w ziemię, aż ludzkość wydała
Na wieczny smutek duszy, wieczną rozkosz ciała.

Na żarnach dni się miele, dno życia się wierci
By prawdy się najgłębszej dokopać istnienia -
I jedno wiemy tylko i nic się nie zmienia
Śmierć chroni od miłości, a miłość od śmierci.

 

                   

                          Twych ust przeciagłą słodycz, smak nie do nazwania,
                       Twych oczu głąb bezdenną, smutek przeraźliwy,
                   I głos twój monotonny, głęboki a tkliwy,
                       To wszystko mnie ku tobie, zwątpiałego skłania.

           I kiedy twoje usta ustami otwieram,
              Czuję jakbym mej duszy znów otwierał blizny,
           I piję z nich te słodkie, duszące trucizny,
                Z których moc mam do życia, od których umieram.

               Lecz czego chcę najwięcej, umykasz mi zdradnie
             I kiedy jestem z tobą o szarym wieczorze,
             Całuję twoje oczy i widzę w nich morze.
              Serce twe jak perła. Leży w morzu na dnie.

 

 

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • a może morze jesteśmy sami bez uniesień bez fal namiętności noc otula nas rybim ogonem łuszczą się sny rozmaite   zimno drapie się za głowę panele podłogowe imitują mokry piach i senną plażę na odludziu   chore zatoki dokuczają nieobecnym dryfujące myśli wyrzuciło na brzeg zrywamy się zachłannie każdy w swoją muszlę
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      Zaiste, różne rzeczy można ciąć, słowa zwykle to definiują. Dziękuję i pozdrawiam :)
    • Pozdrawiam i dziękuję @iwonaroma i @Leszczym   Troszkę zmieniłam. Koronka nie w zębie ale na zębie, w zasadzie nie o zęby chodzi lecz półmrok, dodałam ostatni wers, żeby może bardziej w stronę owego kłusownictwa., czyli kłusującego kundelka.   Dziękuję wszystkim, daliście mi zdaje się "medal" ;-) rozumiem, że dla Żabki, to się zgadzam :-) Miłego
    • Niestety bywa, że alko i dragi i wtedy nic innego się nie liczy. Pozdrawiam
    • Trochę inna wersja dawnego tekstu   Cześć. To tylko ja. Chyba jako całość lub nie. Jeżeli masz tyle cierpliwości co ostatnio, to czytaj. Jeżeli przeciwnie, to chociaż napisz, o czym nie przeczytałaś. No dobra. Tyle wstępu.   Trudność to dla mnie wielka, zwyczajność z mego pióra na papier bezpowrotnie spuszczać. Aczkolwiek – chociaż takową lubię – to bez udziwnień, ciężko mi zaiste lub po prostu taki wybór chcianą przypadłością stoi. Pisząc dziwnie o zwyczajności i prostocie kwadratowych kół, zawikłanie w umysłach sprawić mogę, a nawet bojkot, takich i owakich wypocin, lub nawet laniem wody zalać.   Gdybym koślawym grzebieniem, włosy w przypadkowym kierunku przeganiał, to skutek byłby podobny. No cóż. Żyję jakoś na tym pięknym świecie, co wokół roztacza połacie, pośród bliźnich, zwierząt, roślin różnorodnych, rzeczy ożywionych i martwych, dalekich horyzontów i niewyśpiewanych piosenek, a w tym co piszę teraz, nadmiar zaimków osobowych, co w takim rodzaju tekstu, jest uzasadnione.   Napisz proszę, co w twoim życiu uległo zamianie. Co zyskałaś, co straciłaś. Czy odnalazłaś szczęśliwą gwiazdę na nieboskłonie ziemskich ścieżek. Jeżeli nie, to masz w tej chwili szukać. Choćby z nosem przy padole, twojej upragnionej gwiazdy. Gdy ulegniesz poddaniu, to już zostaniesz na dnie wąwozu niemożliwości, opłakując swój los.   A jeśli źli ludzie ciebie podepczą, to nadstaw im jedną siedemdziesiątą siódmą część policzka. Bez przesady rzecz jasna. Czasami oddaj! Pamiętaj, taką samą miarą będziesz osądzona, jaką ty innych sądzisz. Ile szczęścia dajesz, na tyle zasługujesz. O cholera. Co za banały wyłuszczam.   Proszę cię. Pozostań przewrotną, ale nie strać równowagi. Pamiętam, że często błądziłaś wzrokiem po ogniu, a myślałaś o rześkim strumyku. To mnie w tobie fascynowało. Nieokiełzane myśli, wiecznie związane w supełki, które wielu próbowało rozplątać, bez widocznego skutku. Tylko ósme poty wylali i tyle z tego było.   Przesyłam tobie taki śmieszny przerywnik, dla odprężenia umysłu.   twoje zwłoki są w rozkładzie twoje ciało gnije już twoją trumnę sosenkową pokrył zacny cudny kurz   twoje czarne oczodoły białej czaszki perłą są a piszczele szaro złote jak diamenty ślicznie lśnią   No i co? Zaraz jest ci weselej, nieprawdaż? Przyznać musisz. Oczywiście wierszyk nie dotyczy ciebie. Kiedyś tak, jeżeli twój trup nie spłonie. Póki co, wolę cię zapamiętać obleczoną w ciało. Ładne i zgrabne zresztą. Ale dosyć tych słownych uciech. Musisz jednak przyznać, że ci lżej na sercoduszy.    Tak bardzo tobie współczuję, że masz jeszcze siły na czytanie tych moich ''mądrości''. Tym bardziej, że nie czytam wszystkich twoich, ale jestem przekonany, że ty czytasz moje sądząc po tym, co odpisujesz. Wiem, wredne to z mojej strony, do utraty tchu. Mam jednak pewność, że nie wyznajesz zasady: coś za coś. Ja też jej nie wyznaje. Wolę coś twojego przeczytać, jak prawdziwie chcę, niż czytać na siłę, gdy naprawdę: nie chcę.   To skądinąd byłoby dowodem braku szacunku i lekceważenia twojej osoby. Mam trochę pokręconą psychikę w wielu sprawach. Do niektórych podchodzę: inaczej. A zatem pamiętaj: nie wszystkie moje listy musisz czytać. Na pewno nie popadnę w otchłań obrażań. Chyba, że obrażeń, jak dajmy na to w coś walnę lub ktoś lub coś, mnie.   Aczkolwiek bywa, iż żałość odczuwam wielką, do suchej nitki białej kości. Proszę, poniechaj zachwytów nad tym co piszę, bo jeszcze przez ciebie na liściach bobkowych osiądę speszony, a to spłodzić może, psychiczny uszczerbek na zdrowiu... a to z kolei na braku moich listów. Czy naprawdę jesteś przygotowana na tak dotkliwą stratę?    Dzisiaj znowu byłem latawcem, który pragnął wzlecieć i kolejny raz, spalił lot na panewce. Ciągle ogon wlecze po ziemi. Znowu lecę nie do góry, ale w bezdenny dół, w długą ciemną przestrzeń. Głębiej i głębiej, dalej i dalej. Światło mam głęboko w tyle, ale jeszcze trochę kwantów na plecach siedzi. Nieustannie widzę przed sobą własny cień. Ścigam go, bo nie mam innego wyjścia. Wyjście zostawiłem daleko nade mną.   Kiedy wreszcie będzie koniec. Raz na zawsze. Na zawsze z wyjściem i na zawsze z wejściem. Co będzie po drugiej stronie, skoro potrafię tylko spadać. Kiedyś, gdy mogłem oprzeć jaźń o jasne ściany, to były mi obojętne. Teraz przeciwnie, lecz mijam je za szybko. Są tylko smugami. Bo wiesz jak jest. Światło bez cienia sobie znakomicie poradzi, lecz cień bez światła istnieć nie może.    Nie czytaj tej mojej głupawej pisaniny, jeżeli nie chcesz. Zrób kulkę i wrzuć do ognia. Niech spłonie. Nawet już nie wiem, jak smakuje gniew.    Stoję oparty o ścianę. Widzę lecącą w moim kierunku strzałę z zatrutym ostrzem. Nie mogę ruszyć ciała, znowu przyklejony do otynkowanych, ułożonych w mur cegieł. Są częścią mnie. Ciężarem, którego tak naprawdę nie dźwigam, a jednak odczuwam, jako zafajdany kleisty los. Ciekawe czyja to wina? Raczej nie muszę daleko szukać, by znaleźć winowajcę. Jest zawsze całkiem blisko.    Nagle zdaję sobie sprawę, że nie zabije mnie żadna strzała, tylko kupa duszącej gruzy. Tańcząca kamienna anakonda, pragnąca udusić i wycisnąć: całe posklejane rozdwojone wnętrze, żebym mógł je na spokojnie obejrzeć, przemyśleć i uwolnić trybiki z piasku. Wystawiam ręce na boki. Nic z tego. Odepchnięcie niemożliwe. Czerwone cegły pod skórą tynku, pulsują niczym krew w tętnicy.    Nagle przypominam sobie. To z własnej woli posmarowałem klejem pokręcone ego i oparłem o niby szczęśliwą ścianę. Jakiż wtedy byłem pewny swoich możliwości. A jaki głupi i naiwny. Myślałem, że oderwę jaźń w każdej chwili. Gówno prawda. Sorry.    Nogi nadal zwisają poza parapet mnie. Zasłaniam stopami uliczny ruch i mrówczanych ludzików. Wyciągam ręce przed siebie. Zasłaniam chodnik. Rozkoszny wietrzyk szeleści we wspomnieniach, przerzucając kartki niewidocznej księgi. Niektóre wyrwane bezpowrotnie. Pozostał tylko wzdłużny, postrzępiony ślad.   Nagle zasłaniam wszystko przezroczystością. Tylko spod prawego rogu zwisającego buta, wychodzi dziwna, tycia postać. Widzę ją wyraźnie, pomimo dużej odległości. Pokazuje mi środkowy palec. To matka głupich. Zaraz na nią skoczę i jej tego palucha złamię. Odzyskam wiarę we własne siły i lepszy los.    Pomału kończę na dzisiaj... z tą pseudofilozofią. Na drugi raz napiszę bajkę, co na jedno, chyba wyjdzie. Na przykład o człowieku, który po swojej śmierci, musi całą wieczność leżeć w trumnie na własnych rozkładanych zwłokach, jako pokutę za grzechy, które popełnił. Cały czas będzie tam jasno, a zmysł zapachu nie zostanie wyłączony. Oczu nie będzie mógł zamknąć, leżąc twarz w prawie twarz i żadnego spania. On sam nie ulegnie rozkładowi z uwagi na ciasnotę.   No nie! Nawijam banialuki w sumie lub innej rybie. To jeno metafora. Dla rozluźnienia powagi. Pomyśl o kwiatkach na łące. O modrakach i stokrotkach, makach i pasikonikach. Jak ładnie pachną, dopóki nie zwiędną i zdechną. O białych uroczych barankach, płynących po błękitnym oceanie do złotego portu o barwie słońca, otulonego szatą horyzontu, w kolorze pomarańczy z nadszarpniętą skórką. Co chwila jest oświetlona, obsraną przez muchy, lecz mimo wszystko działającą, żarówką morskiej latarni.     Wiesz co, tak sobie pomyślałem, że jest sprawą niemożliwą, by nie wypełnić czasu całkowicie. Nasze poczynania przyjmują kształt czasu, w którym są. Z tym tylko, że istnieją różne rodzaje: cieczy i naczyń. Największa klęska jest wtedy, gdy takie naczynie rozbić na wiele kawałków i nie móc go z powrotem posklejać, bez względu na to, ile czasu zostało. A jeszcze gorzej, gdy są to naczynia połączone i tylko jedno ulegnie destrukcji, a drugie zostanie całe, lecz i tak rozbite.    Jeżeli przeczytałaś te moje bajanie, to gratuluję cierpliwości. Napisz proszę. Może przeczytamy, a może nie.    Na koniec zwyczajowy przerywnik.    Miłość    zostańmy w naszym świecie lecz zabierzmy butle tlenową z powietrzem może być różnie gdyż ty ze mną a ja z tobą
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...