Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

/dedykuję/


Gdym swe oczy maślane zwrócił w Twoją stronę
zadrżały mi łydki i splątał się język;
lecz na nic nie bacząc losów naszych więzy
związałem na kokardkę osłaniając łonem.

Gdym już dna cielesnych omamień dostąpił
czołgając się przez Azję Twych wszystkich tajemnic,
odkryłem – że ze wszystkich na ziemskim globie dziewic
nie miałaś nic. A miałaś to – co mają chłopi!

O zdrado! Skąd mi takiej pomyłki sromota?
Czy pieściłem trans-franta w rękawiczkach Gołoty?
Niech nam dwojgu na jaje spadną ciężkie młoty!

Niech już będzie po wszystkich doczesnych kłopotach.
Bo prawda w tym, że gdy szukasz już kogoś do pary
- na maślane oczy załóż okulary.

Opublikowano

No i cóż mi po tym, że binokle włożę,
kiedy już po fuck'cie i wstęt ciałem targa,
Gdzie ukoję duszę, skąd wiem ile stworzeń
muuuu... podobnych jeszcze na mym nosie zagra?
;)))
Dobry Zoned , dobrrrrryyyy!
Pozdrawiam.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



też jezdem zdania, że peela trzeba wyedukować w jakiej Światłej Postępowej Komisji Brukselskiej; nie miałby takiej traumy - a może przeciwnie, doznałby satori; i byłby cały hepi;
wstecznicznictwo, śmierdząca konserwa!
:)
J.S
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



każdy laluś nosi okulary? powiem to pewnemu znajomemu profesorowi i chyba go zaskoczę...
i dlaczego łobuz? raczej ofiara swojej namiętności i przypadłości...
czy każdy kto odważnie sięga tam gdzie wzrok nie sięga to od razu łobuz? to bohater zonedowy, gieroj poetycki, huzar pegazowy;
no i co czytam...pokora? w mi.ości nie ma mowy o pokorze - przeciwnie - jest imperatyw i strategia; a tak rodzą się zonedów Cezary i Napoliony;
dzie wuszka dzwoni szkolnym dzwonkiem, a poeta zonedowy zawsze na wakacjach!
:) J.S
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



nie skasuję, jakem Cezar i Napolion w jednej osobie, jakem zonedzista;
zonedzista zawsze górą, zawsze ma rację, zonedzista jezd nieprzemakalny, jest zawsze na nie, jest zawsze!
:)

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @infelia Ojejku, jak miło :))))  Ale mi niestety natchnienie ostatnio nie służy,  za późno chyba :)))   Umykam do spania :)   Dobrej nocy :)))   Deo 
    • @Deonix_  Dzięki za lekturę. Podziel się próbką swojego wiersza, który trzymasz w zanadrzu... a ozłocę Cię pogodą ducha...
    • @Berenika97 Pewnie będzie cd. Ciekawe co było dalej :)
    • @infelia No wybacz, zapomniała ja...  Oprawa muzyczna również oczywiście wskazana :)   D.
    • To było w pierwszej klasie. Święta - nie pamiętam już, czy Wielkanoc, czy Boże Narodzenie - ale wiem, że jechaliśmy do dziadków. Mama, tata, moi bracia i ja - całą rodziną, nocnym pociągiem, tym sypialnym. Ach, jaka to była atrakcja! Przedziały z łóżkami, wszystko pachniało inaczej niż zwykle. Spałam na górnym łóżku, cicho słysząc stukot kół i rozmowy zza ściany. Dziadkowie mieszkali w Łodzi, na Piotrkowskiej, w starym piętrowym domu. Klatka schodowa była ciemna i pachniała kurzem - trochę się jej bałam, a trochę lubiłam ten dreszczyk. Dziadkowie mieli piec kaflowy, starą kredensową kuchnię i mnóstwo zakamarków, w których można było buszować. I właśnie tam, w jednym z zakamarków, trafiłam na skarb. To nie były zwykłe koraliki. Nie takie z plastiku, sklepowe. Te były... inne. Koraliki zrobione z wysuszonych ziaren ogórka, zafarbowane - chyba atramentem - i nawleczone na nitkę. Niby byle co, a dla mnie to było coś absolutnie wyjątkowego. Takie korale, jakie mogły mieć tylko lalki z baśni, albo bardzo eleganckie panie. Zapytałam babcię, czy mogę je sobie zabrać. - Ależ dziecko, to przecież byle co… Ale jak ci się podobają, to bierz - powiedziała, machając ręką. Więc je wzięłam. Zawinęłam w papier i schowałam do kieszonki. I już wiedziałam, co z nimi zrobię. Dam je pani Bogusi - mojej wychowawczyni. Ona była taka ciepła, elegancka, mówiła do nas miękko i z uśmiechem. Bardzo ją lubiłam. Dam jej w prezencie. Następnego dnia w szkole podeszłam do niej i wręczyłam zawiniątko. - To dla pani - powiedziałam dumnie. Pani Bogusia rozwinęła papier, spojrzała na moje korale i… uśmiechnęła się. - Ojej, jakie śliczne! - powiedziała. - Dziękuję, Alu - i pogłaskała mnie po głowie. Byłam przeszczęśliwa. Tylko... przez następne dni wypatrywałam ich na jej szyi. No bo jak to - skoro śliczne, skoro prezent - to przecież powinna nosić, prawda? Ale nie nosiła. Mijały dni. Mijały tygodnie. A ja codziennie patrzyłam. Aż w końcu, któregoś dnia nie wytrzymałam i... zapytałam. Przy całej klasie. - Proszę pani, a dlaczego pani jeszcze nigdy nie ubrała moich korali? Zapadła cisza, wszyscy spojrzeli na panią Bogusię. A ona się tylko uśmiechnęła - tak jak to tylko ona potrafiła  - i odpowiedziała: - Wiesz, Alu… nie mam jeszcze sukienki do nich. Ale jak kupię, to od razu założę. Uśmiechnęłam się. I z jakiegoś powodu - bardzo się wtedy ucieszyłam. Dzisiaj, kiedy sobie to przypominam, robi mi się ciepło na sercu. I trochę wstyd. Nie wiedziałam wtedy, co to znaczy „wstyd”. Dopiero po latach zrozumiałam, że ta sukienka - to było najpiękniejsze wyjście z sytuacji, jakie mogła mi dać. I do dziś, kiedy patrzę na dzieci, które wręczają komuś coś zrobionego z miłości - zawsze widzę te moje ogórkowe korale. I uśmiech pani Bogusi.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...