Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

jw. po porstu każdy poeta musi mie wyobrżenie swego fachu

może ja zacznę:

poezja - siła pohdzaa od Boga, która pozwola poecie dojrze to czego zwykły człowiek dojrze nie ejst w stanie, a o pozwala nas zbliży do boskości i samodoskonalenia"

a jak wy???

ja sobie wyobrażam tak:

światło Słońca - symbl Boga

swiatło księzyca - symbol Poezji

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



ja nie wiem, czy na tym forum płaą za ienkie aluzje bądź kiepskie ironię. Pytanie brzmi nie jaka jest NAPRAWDĘ ale zaco WY ją maie. Skoro piszecie musiie mie jaki poglad.

ps. a nawet jezzeli nie waidomo to co?? Pieknie by wygladal swait gdyby w xvii wieku netwon zadal pytanie " o to jest grawitja, inni by odpowiedzieli : na ot sobie kazdy zadaje pytania od wiekow wie ksomzz tym...

pozdr.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



ja nie wiem, czy na tym forum płaą za ienkie aluzje bądź kiepskie ironię. Pytanie brzmi nie jaka jest NAPRAWDĘ ale zaco WY ją maie. Skoro piszecie musiie mie jaki poglad.

ps. a nawet jezzeli nie waidomo to co?? Pieknie by wygladal swait gdyby w xvii wieku netwon zadal pytanie " o to jest grawitja, inni by odpowiedzieli : na ot sobie kazdy zadaje pytania od wiekow wie ksomzz tym...

pozdr.


ale poezja jest jedna, więc wszystkie poglądy, są zbieżne raczej, uczucia, wyrażanie uczuć, uczucia, ale właśnie czym w wymiarze materialności jest poezja, ot co pytanie.
Opublikowano

Ja zgadzam się z przedmówcami, bo trudno tu cokolwiek wykluczyć.


Może być wszystkim, a może - niczym, zależnie od preferencji.

Do mnie trafia "definicja" Konstantego Ildefonsa G.
Moja poezja to jest noc księżycowa,
wielkie uspokojenie;
kiedy poziomki słodsze są w parowach
i słodsze cienie.
Gdy nie ma przy mnie kobiet ani dziewczyn,
gdy się uśpiło
wszystko i świerszczyk w szparze cegły trzeszczy,
że bardzo miło.
Moja poezja to są proste dziwy,
to kraj, gdzie w lecie
stary kot usnął pod lufcikiem krzywym
na parapecie.


Tym jest dla mnie...

Opublikowano

Poezja może być:

- uduchowieniem
- emocją
- magią/mistycyzmem
- brudem spod paznokcia
- psią kupą
- kuflem piwa

Itepe itede. Czyli może być różna. Poważna, psychodeliczna, mroczna, zabawna, lekka, ładna, brzydka... I za to ją lubię. Choć osobiście preferuję tę poważną, smutną (bo jestem sztywniak).

Pozdrawiam.

Opublikowano

Poezja też jest
Czymś więcej niż życie zastane
Czymś więcej niż potrafię ująć to więcej
Niedoskonałym zmaganiem sie z oczekiwana doskonałością
W moim wykonaniu namiastką czegoś bardziej prawdziwego
Chorobą niektórych ludzi
Protestem wobec statystycznej normalności
..............................................................
............................................................

Opublikowano

hmm dla mnie, chwilą ciszy, która pozwala wsłuchać sie w serce... chwilą zapomnienia, oderwania od rzeczywisości, chwilą w próżni, chwilą w swoim umyśle... bańką mydlana, która uchodzi wraz z wiatrem, a tak łatwo ją siegnąć...

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



tak, terz już mm poewnoś wam że te kiepskie aluzjo-ironjie płacą Powiedzcie tylko ile, to też będę je wszedzie umieszczał pozdr.
Opublikowano

"Bartosz Cybula". Twoje imię i nazwisko(to w internecie) jest też wątkiem z identycznie brzmiących i wyglądających liter alfabetu. Napisz je inaczej w ramach protestu i chęci bycia kimś więcej niż inni a i tak będziesz tylko wątkiem jednej z obecnie żyjących istot. Nie powtarzaj się, dlaczego jesteś wciąż tylko sobą. Jeżeli zakreślasz innym granice poznaj najpierw swoje. Jeżeli ci się to przynajmniej częściowo uda, to również w sobie zauważysz coś niepowtarzalnie nowego. Będziesz bardziej szanował innych.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Czuję podobnie, jednak bardziej emocjonalnie. Poezja to dla mnie dar, niezasłużony, czasem niechciany, osobisty, wręcz intymny. Przedłużenie snu o idealnym świecie, kochających się ludziach i wszechobecnej harmonni dzieła Stwórcy. 'Raj utracony', za którym tęsknię bezowocnie, świadoma nierealności takich marzeń w zmaterializowanej, zekonomizowanej, zkatalogowanej i zpopulizowanej rzeczywistości.
To protest i akt buntu, miejsce, gdzie wylewam żale i mam odwagę odkryć prawdziwe oblicze mojej duszy. A że jest ona udręczona , powalona , beznadziejnie uwikłana i zawalona kanonami normalości tych normalnych - tylko w poezji mogę odetchnąć pełnią pragnień i idealistycznych, chorych wizji. Tu mogę być głupia, naiwna, niepraktyczna, płaczliwa, zgorzkniała i niepoprawnie romantyczna, niesystematyczna, butna, niezdyscyplinowana.
Niczego i nikogo nie zawiodę, nic nie stracę i niczego w zamian nie oczekuję, na nic nie liczę, poza chwilą zapomnienia i odrobiną uwagi Tych, którzy miewają podobne fanaberie.
Poezja ma dla mnie też ciemne oblicze; jest potwierdzeniem inności, odrzucenia, dziwaczności, niezrozumienia, braku sił i odwagi na walkę o swoje ideały w realu. Uświadamia mi moją małość, marność, tchórzostwo i za to czasem ją przeklinam, bo nie jestem pewna czy nie lepiej mniej czuć, widzieć, rozumieć, analizować.
Moja poezja jest smutna, bo ze mnie smutas i nienawidzę w sobie tego udawania równiachy i bezstresówy na zewnątrz - takiej mnie oczekują, bo kiedyś taka byłam ( ale to inna bajka) Chociaż miewam też spontaniczne super chwile. Tak przez ten rozdźwięk często sobą pogardzam. Czuję, jakbym żyła podwójnie i cholernie mi wstyd, że nie potrafię tego zmienić.
Poezja, innych twórców potrafi mnie bawić do łez, wtedy odpręża, poprawia nastrój, daje nadzieję, że nie jest aż tak źle skoro inne wrażliwe dusze tak świetnie bawią, naśmiewają się , ironizują. uwielbiam ludzi o satyrycznym zacięciu i błyskotliwym poczuciu humoru.
Tyle sprzeczności, bółu i radości - ot, POEZJA.

pozdrawiam Wszystkich serdecznie, zwłaszcza Ciebie Adolfie, wdzięczna za ten wątek.
:) zw - sze :) a.m.
Opublikowano

Owy temat poezji zostal po czesci poruszony na tym forum, prosze patrzec w watek mojego autorstwa -> "Poezja prawdziwa czy poezja zniewolona?". Nie widze potrzeby wchodzenia dwa razy do tej samej rzeki.  


Pozdr. Wojtek

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Ja jednak chiałe trochę uogólnić temat.

pozdrawiam ;-)

hociz zdaję soie spraweę ze to bardzo podobne tematy...ale cóż liża się zmairy :-)
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



rzeka ta sama, jednak wody inne, każda jej kropla niejednorodna a o nurcie nie wspomnę, bo i po co ? skoro wir mylny i ślepawy.
nie mam ochoty na bezowocne dysksje z kokonem na wykałaczce,

pzdr; zw - sze a.m.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



ja mówiłem o tym forum, już kilka razy był tu ten sam temat więc może zamiast wklejać znów to samo, lepiej włożyć trochę wysiłku , poszukać w archiwum topiku i tam się wpisać. Uszanujmy może czyjeś serwery, które są utrzymywane za czyjeś pieniądze?
Nic nie muszę pisać w ramach protestów i nie chcę być kimś więcej niż inni więc proszę nie urządzaj sobie osobistych wycieczek dobrze? Ja szanuję wszystkich w jeden sposób i nie muszę się podporządkować twoim słowom. Nie zakreślam też nikomu żadnych granic więc daruj sobie proszę jakieś dziwne opinie na temat mojej osoby dobrze?

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Przygniata mnie ten ciężar nocy. Siedzę przy stole w pustym pokoju. Wokół morze płonących świec. Poustawianych gdziekolwiek, wszędzie. Wiesz jak to wszystko płonie? Jak drży w dalekich echach chłodu, tworząc jakieś wymyślne konstelacje gwiazd?   Nie wiesz. Ponieważ nie wiesz. Nie ma cię tu. A może…   Nie. To plączą się jakieś majaki jak w gorączce, w potwornie zimnym dotyku muskają moje czoło, skronie, policzki, dłonie...   Osaczają mnie skrzydlate cienie szybujących ciem. Albo moli. Wzniecają skrzydłami kurz. Nie wiem. Szare to i ciche. I takie pluszowe mogło by być, gdyby było.   I w tym milczeniu śnię na jawie. I na jawie oswajam twoją nieobecność. Twój niebyt. Ten rozpad straszliwy…   Za oknami wiatr. Drzewa się chwieją. Gałęzie…. Liście szeleszczą tak lekko i lekko. Suche, szeleszczące liście topoli, dębu, kasztanu. I trawy.   Te trawy na polach łąk kwiecistych. I na tych obszarach nietkniętych ludzką stopą. Bo to jest lato, wiesz? Ale takie, co zwiastuje jedynie śmierć.   Idą jakieś dymy. Nad lasem. Chmury pełzną donikąd. I kiedy patrzę na to wszystko. I kiedy widzę…   Wiesz, jestem znowu kamieniem. Wygaszoną w sobie bryłą rozżarzonego niegdyś życia. Rozpadam się. Lecz teraz już nic. Takie wielkie nic chłodne jak zapomnienie. Już nic. Już nic mi nie trzeba, nawet twoich rąk i pocałunku na twarzy. Już nic.   Zaciskam mocno powieki.   Tu było coś kiedyś… Tak, pamiętam. Otwieram powoli. I widzę. Widzę znów.   Kryształowy wazon z nadkruszoną krawędzią. Lśni. Mieni się od wewnątrz tajemnym blaskiem. Pusty.   Na ścianach wisiały kiedyś uśmiechnięte twarze. Filmowe fotosy. Portrety. Pożółkłe.   Został ślad.   Leżą na podłodze. Zwinięte w rulony. Ze starości. Pogniecione. Podarte resztki. Nic…   Wpada przez te okna otwarte na oścież wiatr. I łka. I łasi się do mych stóp jak rozczulony pies. I ten wiatr roznieca gwiezdny pył, co się ziścił. Zawirował i pospadał zewsząd z drewnianych ram, karniszy, abażurów lamp...   I tak oto przelatują przez palce ziarenka czasu. Przelatują wirujące cząsteczki powietrza. Lecz nie można ich poczuć ani dotknąć, albowiem są niedotykalne i nie wchodzą w żadną interakcję.   Jesteś tu we mnie. I wszędzie. Jesteś… Mimo że cię nie ma….   Wiesz, tu kiedyś ktoś chodził po tych schodach korytarza. Ale to nie byłaś ty. Trzaskały drzwi. Było słychać kroki na dębowym parkiecie pokoi ułożonym w jodłę.   I unosił się nikły zapach woskowej pasty. Wtedy. I unosi się wciąż ta cała otchłań opuszczenia, która bezlitośnie trwa i otula ramionami sinej pustki.   I mówię:   „Chodź tutaj. Przysiądź się tobok. Przytul się, bo za dużo tej tkliwości we mnie. I niech to przytulenie będzie jakiekolwiek, nawet takie, którego nie sposób poczuć”.   Wiesz, mówię do ciebie jakoś tak, poruszając milczącymi ustami, które przerasta w swojej potędze szeleszczący wiatr.   Tren wiatr za oknami, którymi kiedyś wyjdę.   Ten wiatr…   (Włodzimierz Zastawniak, 2025-12-10)    
    • Singli za dużo, to 1/3 ludności. Można się cieszy, że tyle jest wolnych. W każdym wieku ludziom kogoś brakuje.
    • @Wędrowiec.1984 Jakoś je starałem posegregować, ale istnieje wiele innych. W Polsce mamy ok. 10 milionów singli i ta liczba rośnie, więc uznałem, że poezja powinna też się tym zająć. Pozdrawiam
    • Ból zaciska na skroni palce  cienkie, twarde, szklane, jakby ktoś ulepił je z odłamków reflektora, który pękł od zbyt głośnego światła. Wpycha mi w czaszkę powietrze ostre jak tłuczona szyba, jakby każdy oddech był drzazgą rozjarzonego żaru, w którym ktoś spalił swój ostatni obraz.   Czuję, jak myśl tłucze się o moją kość czołową, jakby chciała wybić sobie ucieczkę, zanim skurczy się do rozżarzonej kuli.   Oddycham sykiem. Oddychawłamóknieniem. Oddycham światłem, które nie oświetla – tylko wypala świat kawałek po kawałku, systematycznie, metodycznie, jak kwas, który zna mój wzór chemiczny, mój rytm, moje wszystkie uniki. Ona prześwietla mnie jak rentgen zrobiony z błysku widzi we mnie nerwy, zanim ja je poczuję.   Dźwięki stoją jak martwe ryby w słojach formaliny: oblepione szumem, przykryte bębenkowym całunem, wypatrują mojej uwagi – rozproszonej, popękanej, jakby każda synapsa pisała zaklęcia przeciwko ciszy, jakby mózg uczył się alfabetu tego pierdolonego bólu poprzez puls.   Nacisk wcina się we mnie głębiej niż sen, głębiej niż jawa, głębiej niż wszystkie myśli: jest czysty, nieubłagany, bezczelnie precyzyjny. Nic nie udaje. Ona nie kłamie – uderza prosto, uderza w punkt, jak neurolog-sadysta, który nie używa eufemizmów, bo ma twoją mapę nerwów zaśmieconą swoimi flagami. Nudności oplatają mnie jak zwierzę zrobione z wilgoci i ołowiu, jak drapieżnik, który zna mój żołądek lepiej niż ja.   Próbują mnie wypchnąć z mojego ciała, a potem wciągają z powrotem – jakby chciały mnie mieć w sobie na stałe, jako tę cholerną świadomość, którą trzeba strawić.   Rozkłada mnie na części jak fizyk, który bada materię od środka na zewnątrz, fala po fali, wibracja po wibracji. Światło patrzy na mnie jak ślepe bóstwo zrobione z igieł; niczego nie żąda, ale wszystko przeszywa.   Tętni za powieką, tętni tak, jakby za gałką poruszał się oddzielny, wściekły organizm – szary impuls, skurcz za skurczem, jak sejsmograf zawieszony wewnątrz czaszki, który odbiera tylko trzęsienia ziemi.   Skroń parzy, szczęka drewnieje, oczy szczypią, jakby słońce przykładało mi do źrenic swoje gorące monety, żądając zapłaty za każdy gram ciemności, który we mnie gasi.   Przedmioty stoją nieruchome i przejrzyste, płoną odwrotnym blaskiem,  blaskiem, który nie daje ciepła, tylko wiedzę. Do dupy wiedzę. Cienie dymią bólem.   Słyszę głowę dzwoniącą ciszą  jakby wielki mosiężny dzwon właśnie bił wewnątrz moich zatok. Wchodzę w ten atak jak w obrzęd przejścia, w równanie, które można rozwiązać tylko własnym, przeklętym pulsem. Ona jest nauczycielką, puls jest kapłanem, mrok jest księgą, a ja jestem zdaniem, które zamiera w połowie, niezdolne do postawienia kropki. Tabletka, pogryziona przez nadzieję, leży jak relikwia niezawierzonego planu – świadectwo ulgi, która nigdy nie miała okazji nadejść.   Uśmiecham się pod nosem: nie trzeba leku, żeby się poddać tej szmacie. Wystarczy zgodzić się, pozwolić jej wyssać z człowieka wszystkie dzienne pewniki, aż zostanie tylko cienki szlak – migoczący ślad na rozpalonym ekranie świadomości. Jestem przejrzysty. Nie winem, nie uniesieniem, nie letnim rozproszeniem – tylko szarym uderzeniem, które wybiela człowieka do zawiasów czaszki, wyskrobuje z niego zamiary, a na koniec zostawia w środku iskrę: zimną, krystaliczną, prawdziwą. Jedyną prawdziwą rzecz w tym całym burdelu. Mrok migocze, jakby ktoś zmielił tysiąc płatków ołowiu i rozsypał ich pył, żeby zobaczyć, czy potrafię w nim utonąć. Ona potrafi kochać okrutnie. Ale kocha, do cholery, uczciwie  pali od środka, wypala skupieniem, aż leżę w jej uścisku niby bezwładny, a jednak w środku czuwam czystym, ostrym płomieniem, którego żaden zdrowy dzień, choćby promieniał pewnością, nie potrafi zrozumieć. I niech się jebie.            
    • @jeremy uważaj, żeby ci ktoś nie ogołocił :)
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...