Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Cz.2


Drzwi ustąpiły pod delikatnym pchnięciem. Neil zawahała się. W twarz buchnął jej odór zgnilizny. Czyżby pomyliła numery? Nie… To jej mieszkanie. Czemu wiec zdaje się takie obce?
To przez ten smród, uświadomiła sobie ze zgrozą. Kiedy wychodziła na zakupy jej kawalerka pachniała ładnie: cynamonem, bazylią i oregano. Obecny zapach był jej obcy, niepokoił i drażnił zmysły.
-Anthony?- we wnętrzu było też ciemno. Za ciemno…
Odruchowo sięgnęła po kij. Używała go zawsze do uciszania hałaśliwych sąsiadów z góry. Stał w kącie, przy drzwiach, na wypadek, gdyby imprezowicze wyrażali pretensje. Nie znalazła jednak kija. Jej palce natrafiły na aksamitny materiał cudzego płaszcza. Obróciła głowę i cudem uniknęła ciosu.
-Neil Geiman, jesteś aresztowana!- czyjeś ramiona spróbowały ją pochwycić. Drzwi raptownie zatrzasnęły się za jej plecami. Upadła, przyciśnięta do ziemi.
-Masz prawo zachować milczenie…
Neil znała swoje prawa. A własne możliwości jeszcze lepiej… Odwróciła się gwałtownie na plecy, unikając dłońmi zimnych kajdanek i zadała jeden, celny cios w szczękę. Młody mężczyzna, najwyraźniej policjant, jęknął rozdzierająco. Neil nie była litościwa. Kolejny cios w policzek zadany łokciem zwalił młodzika na ziemię, ale dziewczyna nie darowała mu kilku kopniaków.
-Ty… dziwko…- jęknął, plując wybitym zębem. Neil nie zwróciła na niego uwagi. Coś było ciągle nie tak. Bardzo nie tak.
Pazury przecięły powietrze. Zapach nieczystości nasilił się. Ktoś…coś wciągnęło głęboko powietrze.
Uskoczyła. O włos. Szponiasta łapa wbiła się w ciało nieszczęsnego policjanta, przygważdżając go do podłogi. Mężczyzna zacharczał krwią. Neil już nie było. W dwóch skokach znalazła się w ciasnej kuchni i wyszarpnęła z drewnianego stojaka pierwszy lepszy nóż. Wskoczyła na stół, najbezpieczniejsze miejsce, na którym mogła mierzyć się z intruzem. Mogła spojrzeć bestii w oczy.
Na swojego przeciwnika nie czekała długo. Poczwara rozpychała się w wąskim przejściu, odcinając jakąkolwiek drogę ucieczki, a zgarbione barki szurały po suficie. Na chwilę spojrzenie czerwonych oczu skupiło się na niej. To wystarczyło. Ruszył do ataku. Pazury, jak krótkie miecze, wbiły się w blat stołu w miejscu, gdzie przed chwilą stała Neil. Balansował już na marmurowym parapecie. Pazury wyślizgnęły się z drewna jak z masła, uderzyły w szybę okna, która rozsypała się drobny mak. Potwór nie poczuł bólu, nie jęknął, kiedy potężne łapy zadrasnęły się o ostre krawędzie. Neil wbiła w owłosiony kark nóż. Monstrum nie drgnęło, brało już zamach do ostatecznego ciosu, mającego zakończyć jej życie. Nie stała jednak bezczynnie, czekając na śmierć. Piruet, znalazła się przy wybitej szybie, miażdżąc podeszwami kawałki szkła. Wychyliła głowę na zewnątrz. Wiatr szargał jej włosy, zasłaniając widok. Trzecie piętro…
Nie wahała się, kiedy usłyszała świst pazurów tnących powietrze. Odbiła się od stromego parapetu i skoczyła na beton parkingu. Dziesięć metrów pod sobą…


Cz.3

Miał właśnie wrócić do łóżka, kiedy jego uwagę odwrócił dźwięk. Obce, złowrogie brzmienie wkradło się w ciszę nocną i miarowe tykanie zegara w westybulu. Postąpił jeszcze kilka kroków i ze zgrozą zdał sobie sprawę, że dźwięk znacznie nasilił się. W dwóch krokach znalazł się u szczytu schodów, bezgłośnie pokonał korytarz i sięgnął po strzelbę opartą o komódkę. Rano mieli jechać na polowanie. Najwyraźniej zwierzyna nie zamierzała tak długo czekać.
Drgnął, gdy do jego uszu dobiegło uderzenie pazurów o dywan, niosące się w przejmującej ciszy. Odbezpieczył broń i ostrożnie wyjrzał zza kolumny.
Istota była ogromna, wysoka na dwa lub więcej metrów, na pewno ciężka i silna. Szła jednak jak pies, na czworaka, trzymając łeb nisko, przy ziemi. Ale to nie było zwierzę, to była istota jak najbardziej rozumna. Czerwone oczy błyszczały w nikłym świetle wpadającym przez okna z ulicy. Oparł strzelbę na ramieniu i wymierzył.
Posiadłość zatrzęsła się od huku. Monstrum wrzasnęło rozdzierająco. Padło, ale po chwili, która starczyła, aby odetchnąć, było już na nogach i rzucił się do ataku, przeskakując po dziesięć stopni.
Był już w biegu. Skoczył na łóżko i przeturlał się po rozkopanej pościeli. Bestia przeleciała nad nim, orząc szponami powietrze. Wsunął dłoń pod poduchę i wyszarpnął rewolwer. Strzelił, gdy monstrum znajdowało się nad nim i wyciągało pazury ku obnażonemu ciału. Podniosło się ciężko za nim po bolesnym upadku i zmierzyło go nienawistnym wzrokiem. Na korytarzu rozległy się pospieszne kroki i krzyki. Cały dwór nagle ożył, w sypialni zabłysnęły oślepiająco światła. Do pomieszczenia wbiegł majordomus, celując z dubeltówki we wszystko, co mogłoby stanowić potencjalne zagrożenie. Za nim wbiegło dwóch strażników z pistoletami i kucharz, wywijając długim, samurajskim mieczem. Potwór zebrał się w sobie i skoczył przez okno. Wielki, ciemny kształt zniknął w ciemnościach, pozostawiając po sobie wybitą szybę, przez którą wpadały teraz nieustanne podmuchy lodowato-zimnego powietrza.
Podniósł się z posłania i poprawił klapy szlafroka koloru pawiej zieleni. Majordomus, kucharz i strażnicy wpatrywali się tępym wzrokiem w noc, zdumieni i przerażeni zarazem.
-Nic mi nie jest, Teodorze.- mruknął, poprawiając mankiety. –Niepotrzebnie się martwisz.
Majordomus spłonął czerwienią.
-Przeprasza, sir… Co…co to było, sir?
-Sam chciałbym to wiedzieć.- podszedł do ściany i dotknął miejsca, gdzie pazury stworzenia zaryły głęboko. Tak samo miały tkwić w jego plecach…
-Wezwać policję, sir?
-Nie trzeba.-odparł swobodniej. –Już tu nie wróci. Mimo wszystko wolę, żeby tej nocy już nikt nie kładł się spać…
Majordomus imieniem Teodor skinął usłużnie głową.
-Będę w swoim gabinecie.- mruknął, omijając strażników, którzy odwrócili wzrok, kiedy obok nich przechodził. –Jeszcze jedno, Teodorze!
Majordomus skinął głową.
-Tak, sir?
-Zadzwoń do pana Weis’a.
-Anthony Wies? Ten telepata?- zdziwił się mężczyzna. Zmroził go spojrzeniem.
-A znasz innego?- syknął.
-Nie, panie Soul. – powiedział cicho.
-No właśnie…

  • 3 tygodnie później...
Opublikowano

dobre. część 3 podobała mi się bardziej – szczególnie kucharz z kataną, chyba, że to dwumetrowa daikatana, jest dla mnie postacią wysoce intrygującą. mam nadzieję, że sie jeszcze pojawi.

mała nieścisłość: bestia „wysoka na dwa lub więcej metrów” – to dość duża rozpiętość, może być wielkości goryla, albo, nie wiem, tyranozaura?

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • ,,Ja Jestem Drogą,  Prawdą I Życiem,, J 14,6    gdziekolwiek idziemy  wybieramy drogę    GPS pomaga   nie zgubimy się w zdrowiu i szybko  dotrzemy do celu  potrafi jednak i ... wywieźć w pole  trzeba ufać z rozwagą    słowo Boże  nie wyprowadzi na manowce  możemy ufać bez granic    z Nim wstaje dla nas słońce    8.2025 andrew  Niedziela, dzień Pański    Pielgrzymka Myśliborska  Ok.200 osób. Najwięcej młodzieży,  potem starszych. Średnie pokolenie mało, pilnują chleba powszedniego . Ktoś musi. Chyba takie proporcje były zawsze.  
    • @Leszczym refren chyba najlepszy z tych dotychczasowych 
    • Czy będziesz jeszcze kiedyś wspominać o naszej wspólnej zabawie w podchody — które odnajdzie większą odwagę, które podejdzie do drugiej osoby?   Tak bardzo grzeczni, tak bardzo młodzi, tak nieśmiali, jak słońce za chmurką, z nadzieją ciągłą, że wyjdzie ponownie, i znowu oślepi, i znów oczy mrugną.   Czasami niebo chmurzyło się wieczność, a gwiazda, co świecić mi miała za oknem, zamiast znów wyjrzeć, zmierzała w ciemność, oślepiać innych swym blaskiem przelotnym.   Lecz jak daleko by nie uciekła, dnia kolejnego znów mnie witała, a będąc w jej blasku, czułem z nią jedność — była czymś więcej niż wodór i skała.
    • Wszystko jebło. Nie runęło – roztrzaskało się na milion kawałków, a ja zostałam w epicentrum chaosu, zalana ogniem własnej pustki, lodem, który wbija się w kości.   Cisza krzyczy. Każdy oddech wbija się w płuca jak tysiące ostrzy. Każda myśl, każde wspomnienie, każdy cień – rozrywa serce na kawałki, które nie chcą się już złożyć.   To była miłość. Cała, prawdziwa, dzika i pełna nadziei. Oddałam wszystko, co miałam, serce, które biło dla Ciebie, każdą cząstkę siebie, każdy uśmiech, każdą noc, każdy dzień.   A Ty odszedłeś. Nie było ostrzeżenia, nie było słowa. Tylko pustka, która zalała wszystko, co kiedyś miało sens. Świat stracił kolory, dotyk, smak – została tylko dziura, w której kiedyś mieszkała miłość.   Moje oczy patrzą w nicość, szukają ciebie w odbiciach, w cieniu, w każdej drobnej rzeczy. Dusza pali się od środka, rozrywa mnie chaos uczuć, które nie mają gdzie uciec.   Każdy ruch, każdy oddech, każdy dźwięk jest ciężarem, który miażdży ciało i serce. Wszystko, co kochałam, co dawało poczucie bezpieczeństwa, rozprysło się nagle, zostawiając tylko ból i tęsknotę.   Próbuję oddychać, próbuję iść dalej, ale pustka jest oceanem, który wlewa się do płuc, zalewa serce, kruszy każdy krok, ciągle przypomina, że to, co kochałam całym sercem, już nie wróci.   Wspomnienia wracają i szarpią mnie wciąż. Nie mogę ich odrzucić, nie mogę ich wymazać. Każdy uśmiech, każdy dotyk, każdy wspólny moment – wszystko wbija się we mnie i pali od środka.   Już wiem, że nic nie będzie takie samo. Nic nie wypełni pustki, która została po miłości, która była całym moim światem, która dawała sens i nadzieję, a teraz pozostaje tylko echo w sercu.   Ból we mnie nie jest cichy. Nie jest mały. Jest jak tsunami ognia i lodu, zalewające wszystko, co kochałam, co dawało choć cień poczucia bezpieczeństwa.   To nie mija. Jest we mnie w każdej komórce, w każdym oddechu, ciągle szarpie, pali, wypełnia chaos, ciągle przypomina, że wszystko, co kochałam całym sercem, roztrzaskało się w proch i pył.   I mimo że nic nie mogę zmienić, ciągle próbuję istnieć wśród ruin, ciągle próbuję znaleźć choćby ścieżkę, która pozwoli przetrwać kolejny oddech, bo nawet w tej pustce, ta miłość, choć utracona, wciąż mnie definiuje, wciąż mnie kształtuje, wciąż mnie boli.
    • tylko walizka terkocze mi znajomo w tym obcym mieście szczerbatymi frontami kpią nawet kamienice
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...